Miejsce w polityce dla Pana Boga?

2015-08-05 16:37

 

Bóg ma sporą zagwozdkę z potomstwem Adama i Ewy. Z różnych znaczeń bliskowschodnich dotyczących słów „adam” i „ewa” można wnioskować, że Adam był tym „pierwszym, niepowtarzalnym” prototypem, zaś Ewa była „dawczynią i karmicielką” życia. W tych rolach oboje okazali się rzeczywiście formułą „pierwsze koty za płoty”, co ziściło się nowym początkiem po wygnaniu.

Im dalej zresztą w las – tym gorzej. Zostawmy sobie Kaina i wielu łotrów idących jego śladem: dziś jest tak, że rzadko kto ma pełne przekonanie o tym, że nasza ziemska, doczesna wędrówka jest jedynie „delegacją”, przed którą i po której funkcjonujemy w rzeczywistości prawdziwej. Takie przekonanie powinno się objawiać szczerą ochotą do samodoskonalenia, miłością bliźniego (zdolnością postawienia się w sytuacji bliźniego, która owocuje zdolnością do wybaczania drugiemu jak sobie samemu i skłonnością do niesienia bliźniemu rzeczywistej, a nie charytatywno-filantropijnej pomocy).

Brak wiary w rzeczywiste życie przed-urodzinowe i pozagrobowe nie musi być dowodem na to, że takiego życia nie ma: ale jest wyznacznikiem zachowania się Człowieka w świecie doczesnym. Zachowania zupełnie wbrew zaleceniom jakiejkolwiek religii: wszystkie bowiem postulują, by zachowywać się przyzwoicie, by wspierać bliźniego miłując go, by doskonalić się moralnie, intelektualnie i wspólnotowo (społecznie), by czynić dobro, by nurzać się w tym co dobre, piękne, prawdziwe i sprawiedliwe, a stronić od tego co złe, szpetne, kłamliwe i bazujące na krzywdzie.

Zwykło się powiadać, że człowiek jest wszak niedoskonały, przez to grzeszny, błądzący. Ale przecież nie po to jest „w delegacji”, by po prostu poddać się swoim słabościom. Jego zadaniem tu na ziemi jest zbliżać się do boskiego ideału.

Panaceum na deficyt tego wszystkiego ma być życie religijno-kościelne: człowiek znalazł między sobą kapłanów i – zakładając, że ma on codzienny i przyjacielski, oparty na zaufaniu, roboczy kontakt z Bogiem, zatrudnia kapłanów do spraw „rozliczania delegacji”, tak jak zatrudnia się księgowych czy wypełniaczy PIT-ów.

No, i kolejny kłopot gotowy. Szary człowiek ma niedoskonałą zdolność rozpoznawania kapłanów prawdziwych i podrabianych. Ale ma też instynkt rozpoznawania „uświęconej służby” – do której kapłani dowolnego wyznania są powoływani. I kiedy zamiast takiej służby widzą cokolwiek innego, bardziej doczesnego, by nie powiedzieć „pospolitego” – doznają szoku, a przynajmniej niesmaku. W obszarze chrześcijaństwa mówi się o „braku ducha”: to on ma „pozazmysłowo” i „podświadomie” prowadzić, a właściwie nakierowywać człowieka na to, co miłe Opatrzności. I kiedy się go odrzuca słowem lub zaniechaniem – no to on się nie narzuca, ale przez to człowiek jest „naturalny”, czyli taki jak wszystko inne.

Tym, którym ten tekst wyda się zbyt religijny, wyjaśniam swój punkt widzenia: akt Stworzenia” wciąż trwa i trwa (i przez niedoskonałego człowieka część tego stawania się nazywany jest ewolucją), a niezmienność wszelkiego wyobrażalnego Boga polega na tym, że jest on „wszystkim co jest” (było i będzie), w tym sensie jakkolwiek pojmowany Bóg jest wieczny i wszechobecny, a do tego nie ma żadnej „naukowo weryfikowalnej” cechy (kształtu, ciężaru, koloru, zapachu, temperatury, dźwięku. „Niewiernym” zatem Bóg (w mojej redakcji) powinien się kojarzyć z Uniwersum, a wiernym – z RUDYMENTEM, czyli nieskazitelną pre-substancją esencjalną. Kiedy ktoś – powołując się na słynne zawołanie, że Bóg stworzył Człowieka na obraz i podobieństwo swoje – pyta o to, kto z dotąd narodzonych ludzi był najbardziej podobny do Boga (no, bo się ludzie różnią i zmieniają), to ja odpowiadam pół-żartem: Bóg ma każdą twarz, jaką jesteś w stanie wskazać. Bo jest właśnie owym rudymentem i cokolwiek stworzył – to czyniąc człowieka nosicielem rudymentu, a nie dosłownie, po inżyniersku.

Wytłumaczywszy się ze swojej „pobożności” , mogę napisać w kilku zdaniach to, co zawarłem w tytule.

Otóż – choć nie jest to nieuchronne – zdecydowana większość kapłanów, na rzecz których szary człowiek abdykuje w sprawach pozadoczesnych – odrzuca rudymentalność boską, tak jak to czynią uczeni, mający próżne mniemanie o ludzkim intelekcie, że z czasem wszystko ogarnie.

Skoro więc kapłani tak pojętą „uświęconą służbę” odrzucają (a może nie dorastają do niej” – starają się swoje kapłaństwo realizować w sposób prostszy, a przede wszystkim poręczniejszy. Po prostu sięgają po władzę. W Europie uczynili to chytrze, wmawiając np. monarchom, że ich władza od Boga pochodzi. Przez to ustawili się w roli Imhotepa (ii-m-ḥtp, ɪmˈhəʊtɛp), który za czasów faraona Dżesera robił za męża stanu, mistrza nauk, wynalazcę, literata, fizyka, astrologa, lekarza, architekta, mentora, wyroczni, nosiciela (medium) całego dorobku intelektualnego i encyklopedycznego oraz teologicznego kasty kapłańskiej – po prostu geniusza. Owocowało to bardzo doczesnym statusem: jego pełna tytulatura to "Czcigodny, Kanclerz Króla Dolnego Egiptu, Pierwszy po Królu Górnego Egiptu, Administrator Wielkiego Pałacu, Dziedziczny szlachcic, Najwyższy Kapłan Heliopolis, Budowniczy, Rzeźbiarz, Twórca Waz Pana, Przełożony nad Obserwującymi". Znamienne jest – ponoć jego – zawołanie: Jedz, pij i raduj się, bo jutro umrzemy. Czyli nie dość, że obcował z nadprzyrodzonością – to jeszcze sybaryta!

Akurat Imhotep został pozytywnie zweryfikowany przez Historię, umiejąc wyważyć, co warto, a czego nie warto. Co zaś Historia powie o kościołach, które nakazy moralne i duchowe próbują zamieniać w przepisy prawa i penalizować odstępstwa i grzech?