Mistrzostwo we wsposobianiu

2013-09-08 06:51

 

No. Na moich blogach cudzoziemcy stanowią 80% czytelnictwa, ale tym tytułem właśnie ich wyeliminowałem. Po co mają czytać o naszych domowych sprawach?

Jeśli tylko słowo „sposób” zaczniemy rozumieć jako „sztuczka” albo „myk”, „fortel”, „psota”, „trick” – to widzimy, jak piękny jest język, pełen usposobień, przysposobień, sposobień się, dosposobień, odsposobień, wsposobień, zasposobień, zesposobień, przedsposobień, posposobień, nadsposobień, podsposobień.

Nie zabierałem głosu, kiedy przez internet przeszła fala entuzjazmu dla panapremierowego hymnu krynickiego na cześć Polaków, którzy zatrzasnęli drzwi przed kryzysem, którego zresztą w ogóle nie było. Uznałem, że mimo wszystko Polsce należy się jakiś cud, obiecany onegdaj panapremierowymi ustami głoszącymi bodaj pierwszy expozes. Cudowne pokonanie potwora, którego nie było – czyż można sobie lepsze wsposobienie wyobrazić?

Peowiacy chodzą dziś po mediach ze smutnymi minami narzekając, że są zewsząd obsposobiani. Zapomniał wół, jak cielęciem był: ja akurat zapamiętałem sobie wszechpotężny rechot, jaki toczył się przez Polskę, usposobiając ją na wesoło, a przedmiotem uciech był wizerunek kaczora, kartofla, księżycobraczy, czy jakoś tak. Może zresztą coś było na rzeczy… A teraz nie ma?

Hej, cudzoziemcze, jeszcze próbujesz? Daruj sobie, nie wsposobisz się w taką narrację, choćbyś wsposobień użył, że ho-ho!

Nieodżałowany Mrożek, de domo Sławomir, syn kierownika poczty Antoniego Mrożka i Zofii de domo Kędzior, będącej zresztą córką przedsiębiorcy branży mleczarskiej, popełnił kiedyś opowiadanie „Ten który spada”. Proszę bardzo, oto link: https://www.eximus.14lo.lublin.pl/ulubione_teksty.htm . Zalecam każdemu przeczytanie tego proroczego tekstu w całości (7-11 minut), a na zachętę – trzy pierwsze akapity:

„Na początku doznałem wielkiej konfuzji i nie wiedziałem nawet, że spadam. Pomieszane zmysły zderzały się ze sobą jak koty w worku. Nie wiedząc, że spadam, nie bałem się spadania. Odczuwałem tylko mdłości na skutek chaosu.

Potem przyzwyczaiłem się. Przyzwyczajenie spowodowało nudę. Nudząc się, szukałem przyczyny nudy i stwierdziłem, że nudzę się, ponieważ się przyzwyczaiłem. Ale do czego się przyzwyczaiłem?

Do chaosu, oczywiście. Ale chaos skąd? Okazało się, że się obracam dookoła własnego środka ciężkości, czyli koziołkuję. Dlaczego? Nie dowiem się, dopóki nie przestanę koziołkować. Manewrując kończynami zdołałem się wreszcie ustawić wertykalnie. To znaczy tak, że mchy, porosty i małe krzewy na skalnych półkach mijały mnie nadbiegając spod moich stóp i znikając nad moją głową. Wtedy dopiero pojąłem, że spadam i zacząłem się bać”.

Panie Donaldzie Franciszku, niech pan się zacznie wsposabiać (wsposobiać?). Naród bowiem już wkrótce głośno da wyraz zastanowieniu: jak to jest, że on, który rozrabiał jak małpa w kąpieli, będzie swoją dyskwalifikację przeżywał w dobrobycie i dostatku, i potomni jego oraz krewni i znajomi, a my, których tak okropnie wsposobił w wielkie nic, mamy żyć w nędzy? Dlaczego za jego niecnotę my płacimy rachunek? Co to znaczy odpowiedzialność polityczna? Czyżby dożywotnie prawo do grania nam na nosie z pełnym brzuchem, choć akurat nam kiszki marsza grają?

„Spadanie trwałe, monotonne. Różnych jeszcze spotykaliśmy. Był taki, co udawał ptaka. Machał rękami i kwilił, twierdząc, że nie spada, ale lata sobie. Inny udawał rzecz martwą. Rozmaici. Ale ich nie będę wyliczał”.

Polsce zafundowano – pod pozorem walki z zapaścią – długotrwały kryzys, jednostajnie wznoszący do dziś. Wyjaśnijmy to tym, którzy jeszcze nie rozumieją. Rząd Rakowskiego, w sytuacji pogłębiającego się niedoboru, czyli rosnącej przewagi ludzkiej gotowości do zakupów nad tym, co oferowały sklepy, hurtownie i inne towarodajnie, usługodajnie – wprowadził ustawę o swobodzie działalności gospodarczej. Jednym słowem, wypuścił z klatek całe to przedsiębiorcze tałatajstwo, które wcześniej nazywano – słusznie – spekulantami, wydrwigroszami, geszefciarzami, cinkciarzami. Oto spis osiągnięc rządu Rakowskiego:

  1. Ustawa o działalności gospodarczej z 23 grudnia 1988 wprowadzająca powszechne prawo prowadzenia firmy bez żadnego zezwolenia poza nielicznymi obszarami koncesjonowanymi (prosta rejestracja firmy w urzędzie miejskim). Na początku było to 11 obszarów, dziś jest kilkaset ;
  2. Zmiana Kodeksu handlowego wprowadzona też 23 grudnia 1988 przywracająca, spółkę z o.o.
  3. Ustawa także z 23 grudnia 1988 o działalności gospodarczej z udziałem  podmiotów zagranicznych;
  4. Prawo bankowe; ustawa z 31 stycznia 1989 pozwalająca każdemu prowadzić bank za zgodą prezesa NBP;
  5. Prawo dewizowe; ustawa z 15 marca 1989 pozwalająca każdemu na obrót walutami.
  6. Ustawa "o niektórych warunkach konsolidacji gospodarki narodowej" z 24 lutego 1988, która umożliwiła powstawanie spółek nomenklaturowych i wyprowadzanie majątku państwowego przez te spółki;

Zanim „zwykły naród” zorientował się, że może po prostu to, czego brakuje, wyprodukować „samotrzeć” – cwaniaczkowie od zawsze zajmujący się pokątnie „biznesem” porozstawiali się w „znaczonych miejscach” i szybko wyrównali „prawo z popytem”, za pomocą importu walizkowego i ciężarówkowego, co oznaczało niemiłosierny wzrost cen na „rynkach nieuspołecznionych”, to zaś spowodowało roszczenia „sektora uspołecznionego” i pogoń wynagrodzeń za cenami. Kołowrót nie do opanowania, chyba że pojawi się zbawca, który w sporze między cwaniaczkami i roszczeniowcami (obie grupy siebie warte) stanął po stronie cwaniaczków, co spowodowało, że ci wygłodniali mistrzowie kombinowania nagle dostali okazję jedyną w życiu, całe dobro narodowe stanęło przed nimi otworem. No, umówmy się, że część tego dobra, co lepsze kąski, dostały się „zachodnim profesjonalistom”, czyli rasowym kombinatorom, którzy za numery, jakie kręcili w Polsce, w rodzimych krajach poszliby „do pudła”.

Dyrdymały „transformatorów”, że wyzwolili narodową przedsiębiorczość – zdominowały przekaz medialny i dziś mało kto rozumie, że przedsiębiorczość, tak jak ją rozumie ekonomia, w ogóle nie została dopuszczona do głosu, wyparło ją Rwactwo Dojutrkowe, które zresztą kazało się nazywać Przedsiębiorczością i teraz już we łbach naszych zupełnie się wszystko „odsposobiło”.

„Przyzwyczajony, że spada się pojedynczo, nie od razu zrozumiałem, że ta ciemna, bura masa składała się z ludzi. Też spadali, ale jak spadali! Tworzyli zwartą kulę o średnicy chyba kilometra i byli sczepieni ze sobą w ten sposób, że żaden z nich nie zwracał się twarzą na zewnątrz, lecz do środka. Nie widać więc było żadnej twarzy, same tylko wypięte tyły i grzbiety. Whaczeni w siebie nawzajem, wprasowani i wbici jeden w drugiego, tworzyli wspólnie stwór jednolity, o regularnym kształcie, kuli właśnie. Rodzaj małej planety. Kula wydzielała, silny odór”.

Po kilku latach rabunkowego rwactwa zaczęły się wyczerpywać „wolne zasoby”, a apetyty Rwaczy rosły i miały silne przebicie, bo Rwacze finansowali politykom wszystko. Wtedy to ktoś całkiem pomylony zafundował Polsce „4 reformy Buzka”. Administracja lokalna zwana samorządem terytorialnym, szkoły i przedszkola zwane systemem edukacji, placówki lecznicze zwane służbą zdrowia oraz fundusz pośrednictwa zwany systemem emerytalnym – otwarto na działania spekulantów i specjalistów od „więcierzy mętnych”. To wtedy powstały Zatrzaski Lokalne, powiatowe, gminne, dzielnicowe jaczejki, powiązane wielopoziomowymi interesami, które zaczęły „używać sobie” na tych czterech obszarach. Buzku, albo zapomniałeś, albo uznałeś, że „tam już samo się zamiata”, ale przecież do sprywatyzowania pozostała cała sfera „dziedzictwa i art”: dlaczegóż to jeszcze Zachęta, Narodowy i kilkadziesiąt innych placówek nie są sprywatyzowane? Kupię Pałac Kultury, spłacę z dochodu. Też chcę coś z tego tortu…!

Dziś już wolno pisać o tym, jak te cztery obszary padły łupem cwaniaczków, kosztem dobra narodowego i kosztem ludzi, pozbawianych sukcesywnie, ale konsekwentnie opieki zdrowotnej, emerytur, dobrego kształcenia (z wychowaniem) i substancji sąsiedzkiej poprzez zadłużenie gmin. A jeszcze niedawno „monoracja” piała z zachwytu nad Buzkiem i reformatorami.

Tusku ty jeden: w jednym nie odmówię Ci zasług: bez większych zamieszek przeprowadzasz kraj nasz i ludność po ścieżce w dół, pełnej pułapek i podstępów, a kiedy już-już ma to wszystko się zawalić – Twój rachmistrz wymyśla jakiś nowy sposobik, podpórkę, podwiązkę, lewarek. W dowód uznania Naród powinien Ci ufundować willę ze spróchniałych desek, powiązaną sznurkiem snopowiązałkowym. Żebyś wiedział, o czym tu piszę.

Jeśli „bezkryzysiem” nazywa Premier kilkunastoprocentowe bezrobocie, kilkudziesięcioprocentową bezdomność, ponad pięćdziesięcioprocentową ubożyznę (oficjalne wskaźniki) gospodarstw domowych (przy czym 15-20% ludności żyje bez jakiegokolwiek gospodarstwa domowego), powszechną przestępczość „góry” wobec „dołów” (pracodawcy, urzędnicy, funkcjonariusze, sądy, megabiznes, itd., itp.), oczywistą zapaść starej, niewydolnej, awaryjnej Infrastruktury, drenażowo nastawioną bankowość, ubezpieczalnie i podobne twory, zorganizowaną na masową skalę przestępczość przetargowo-konkursową, dwumilionową emigrację najbardziej żywotnej substancji narodowej, kikudziesięciotysięczną grupę samobójców rocznie, krańcowe (nawet mimo „wsposobiania”) zadłużenie Budżetu Centralnego, Gospodarki i administracji terenowej oraz Ludności (ta ostatnia łupiona przez rozbudowany przemysł windykacyjny, działający w warunkach zorganizowanego preparowania długów) – to ja Koledze Premierowi gratuluję wsposobienia w dobre samopoczucie.

„Spojrzałem, gdzie mi wskazał oczami i ruchem głowy, za siebie. O jakie trzysta metrów od nas leciał w dół starszy jegomość w binoklach, z wyglądu szanowny profesor uniwersytetu. W objęciach trzymał dziką, górską kozicę, która wyrywała się, wierzgając kopytami i rogami bodąc powietrze. Widocznie złapał się jej w locie, jak my krzewu i razem z nią spadał w dalszym ciągu, ale powodowany bezsensowną nadzieją nie wypuszczał kozicy z objęć mimo jej oporu (…) Mijała nas niemłoda pani, trzymała naręcz jakich ziół wyrwanych z korzeniami. Widać uczepiła się ich kiedyś. Kiedy, dawno, bo zioła zwiędły, zeschły, ona jednak tuliła je do siebie, jakby to były kwiaty pierwszej świeżości. Ponadto obwieszona była różnymi patykami, badylami, sianem, a w torebce miała kamyki”.

Cudzoziemcze, jeszcze tu jesteś? No, to w prostych słowach: to co wygaduje Rząd i jego propagandyści – zanieś sobie na półkę zatytułowaną „ściema i dyrdymały”. Czytaj co najwyżej raz na miesiąc, bo inaczej zgłupiejesz.

I kiedy Ci mówią "Polacy pokonali kryzys, którego nie było” – to się nie dziw, taka poetyka…

„Poczułem silny ból w krzyżu. Odwróciłem się natychmiast i zdążyłem jeszcze zauważyć twarz grubą, nadętą, wykrzywioną, usta szeroko otwarte i wykrzykujące coś, jakieś obelgi, i nogę, która mnie kopnęła, oddalającą się. - Za co! - Krzyknąłem, choć napastnik nie mógł mnie już usłyszeć. - Pan się jeszcze pyta? Za spadanie. - Przestań, to nie moja wina, że on spada! - Oczywiście, że to nie pana wina ani nie moja, ani niczyja. Ale on się na wszystkich mści. Taki kopie i gryzie każdego, kogo napotka. A jak nie może dosięgnąć, to chociaż opluje”.