Mitofilia

2014-01-22 09:11

Często, ach jak często, wdajemy się w jałową dysputę o wyższościach nad niższościami, której tematem jest „prywatne czy państwowe”.

Szanowni Państwo! Ogłaszam oczywistość, którą każdy zna, ale starannie zagrzebuje w jakichś jamach swojego umysłu, by potem zapomnieć, gdzie to ukrył: istnieje kilkanaście istotnych, a może więcej mniej istotnych, form własności, a każda z nich jest adekwatna do takich a nie innych okoliczności gospodarczych. Wymienię kilka z nich:

Osobista – to taka, która ma sens oparty wyłącznie na intymnym związku osoby z rozmaitymi przedmiotami, rzeczami, pamiątkami, dziełami, a przeniesienie takiej własności (np. odzieży po starszym bracie) osłabia ów walor osobisty.

Rodzinna – to taka, która jest na wyposażeniu gospodarstwa domowego i-lub pełni rolę rodzinnego-rodowego spoiwa kulturowego, i dla której powstał gmach przepisów prawnych o charakterze spadkowym czy „współ-dzielnym”.

Wspólnotowa – to taka, która ma wiele cech osobistych dla członków wspólnoty (np. parafii, koła łowieckiego), ale owe walory osobiste są zapośredniczone poprzez kolektyw, w tym sensie są niepodzielne.

Sąsiedzka – niemal identyczna jak wspólnotowa, ale jest szczególnym przypadkiem, opartym na wydzieleniu części z dobra ogólnego i przewłaszczeniu go przez wspólnotę sąsiedzką (patrz: osiedla ogrodzone-strzeżone, infrastruktura mikro-lokalna, trawniki, itd., itp.).

Wzajemnicza – to taka, która nosi cechy wspólnotowości, ale oparta jest na wybranej funkcji solidaryzmu społecznego: może ta funkcja dotyczyć mikro-pożyczek wzajemnych, funduszu zdrowotnego, emerytalnego, strajkowego, edukacyjnego, kampanii rolnych, itd., itp.

Prywatna jednostkowa – to taka, którą jednostka traktuje jak osobistą, ale dopuszcza jej użytkowanie na zasadach komercyjnych przez inne osoby, nie ma więc ona pierwiastka intymnego.

Prywatna grupowa – to taka, jak prywatna jednostkowa, przy czym między członkami grupy zawiązuje się odrębna umowa regulująca realizacje praw własnościowych w ramach tak rozumianej enklawy właścicielskiej.

Środowiskowa – to taka, która jest specyficzna i niezbywalna dla konkretnego środowiska, najczęściej zawodowego-branżowego (uniwersytety, ośrodki sportowe, obiekty wczasowo-rekreacyjne), najczęściej zarządzana poprzez powiernictwo.

Komunalna – to taka, która jest dobrem wspólnym społeczności lokalnej, a w jej imieniu zarządzana jest przez lokalną administrację podporządkowaną w tej sprawie bardziej lub mniej kolegialnym (niekiedy wybieralnym) reprezentacjom społeczności lokalnej.

Spółdzielcza – to taka, której współwłasność jest definiowana poprzez przynależność (członkostwo) do grupy otwartej lub ograniczonej specjalnymi kryteriami (np. inwalidztwem, wykluczeniem) kierującej się zasadami wspólnotowymi (misja, regulamin).

Korporacyjna – to taka, która jest anonimowo lub imiennie przypisana wielkiej, rozproszonej grupie (np. akcjonariuszy, członków izby, cechu, związku zawodowego), zaś na podstawie szeregu elementów „inżynierii własnościowej” (pakiet kontrolny) i cesji (management) jest przechwytywana przez „ciała służebne”, te zaś tym samym występują w roli rzeczywistych właścicieli.

Municypalna – to taka, która jest przypisana wydzielonym jednostkom urbanizacyjnym (typu miejskiego lub wiejskiego) i zarządzana jest przez organy władzy lokalnej wedle norm, standardów, procedur i przepisów państwowych.

Państwowa – to taka, która jest przypisana konkretnemu organowi, urzędowi, służbie, w imieniu których co najmniej dwie osoby występują na podstawie konkretnych upoważnień (jedna z osób reprezentuje urzędowe prawo własności, druga osoba reprezentuje „ustawę o rachunkowości i głównych księgowych”).

Narodowa – to taka, która nosi w sobie cechy dziedzictwa i-lub niezbywalnego dobra wspólnego: takie obiekty i przedmioty są grupowane w specjalnych placówkach lub jako ustanawiane jako Regalia (nazywane najczęściej „monopolem państwowym na X, Y, itd., itp.).

Łupiasta-nomenklaturowa – to taka, która ma jakieś oficjalne, „lege artis” przyporządkowanie, ale w rzeczywistości jest politycznym łupem klik, koterii, kamaryl, Pentagramu (służby-media-gangi-biznes-polityka).

Nam zaś Własność nierozłącznie kojarzy się z Efektywnością, Kapitałem, Biznesem, Powiernictwem, Demutualizacją – i wtedy kićkają nam się funkcjonalne, społeczne atrybuty własności ze stricte gospodarczymi. Nie zauważamy też, iż nie wszystkie formy własności są równorzędnie traktowane przez Prawo, a już na pewno przez Obyczaj.

Dyskryminacja jednych form własności i uprzywilejowanie innych nosi na sobie ślad ideologiczny. Nie widzę bowiem różnicy między tym, czy sklepik osiedlowy będzie należał formalnie do kogoś prywatnego (albo rodziny), czy do spółdzielczej grupy okolicznych sąsiadów.

Aby pojąć bezsens sztucznych, ale wspartych prawem „zafiksowań” własnościowych podam przykład, używany przeze mnie od dawna. Niech będzie to fabryczka w miasteczku powiatowym, sprzedająca swoje wyroby (o popularnym zastosowaniu, np. mydło) poprzez liczne kioski gazetowe. Na jej sukces składają się:

  1. Wynalazca produktu, np. chemik, od którego zależy służebność rynkowa towaru;
  2. Właściciel budynku, maszyn, środków transportu, udostepniający możliwości produkcyjne;
  3. Bank (lub inny podmiot finansowy) udzielający kredytu obrotowego;
  4. Pracownicy, którzy co dzień w pocie czoła wytwarzają produkt z określoną dozą rzetelności;
  5. Menedżerowie, którzy dbają o różne aspekty zarządzania produkcją, zaopatrzeniem, zbytem;
  6. Klienci, którzy dokonują wyboru tego akurat produktu, zaglądając do kiosków gazetowych;

Nie istnieje formuła prawna, która sprawiedliwie, dynamicznie przyporządkowywałaby sukces fabryczki mydła odpowiednim prawom właścicielskim. Na przykład zależnie od stopnia zaangażowania w danym miesiącu dokonywałaby przełożenia owego zaangażowania na sprawiedliwy, proporcjonalny podział przychodu.

Za to istnieją rozmaite formuły prawne, które jednym dają MONOPOL na dyktowanie warunków ekonomicznych (kto jaki uzyska dochód), a innych stawiają w roli INTERESANTÓW, mogących co najwyżej ubiegać się o takie a nie inne prawa, zabezpieczenia, decyzje, itd., itp.

Zauważmy, że na dobrą sprawę każdy z 6 wymienionych wyżej współautorów sukcesu fabryczki może założyć „własny” podmiot prawny (wynalazca – firmę franczyzową, właściciel – agencję dzierżawną, bank – projekt finansujący, pracownicy – spółdzielnie pracowniczą, menedżerowie – agencję zarządczą, klienci – towarzystwo zakupowe). Wtedy fabryczka byłaby sześcio-podmiotem o sztywnych lub parametrowych prawach do udziału w przychodzie i takichż obowiązkach. Najczęściej jest jednak tak, że jeden, co najwyżej dwóch współautorów sukcesu psim swędem uzurpuje sobie prawo do narzucania pozostałym współtwórcom reguł funkcjonowania, i to ten rozgrywający staje się wobec pozostałych MONOPOLISTĄ, który oprócz swojego „przydziału” należnego z tytułu zaangażowania wypracowuje sobie (poprzez „inżynierię” finansową, organizacyjną, kompetencyjną) ZYSK, przy czym nie myślę o zysku w rozumieniu buchalteryjnym (przychody-wydatki), tylko o WYZYSKU, bowiem wspomniana „inżynieria” prowadzi do przechwycenia przez MONOPOLISTĘ części korzyści należnych innym współautorom sukcesu i przerzucenia na nich części obowiązków i dużej części odpowiedzialności ca funkcjonowanie fabryczki.

Poszukiwacze mitów o wyższości prywatnego nad uspołecznionym czy znacjonalizowanym (albo odwrotnie, kiedy jest polityczna potrzeba) nie dość, że są naiwni lub cyniczni, to jeszcze swoją naiwność czy cynizm wmawiają szeroko rozumianej publiczności jako cnotę. Celowo lub ze zwykłego niedouczenia (niezrozumienia) mylą aspekty zarządzania z podmiotowym współ-udziałem i podziałem ról (społecznym podziałem pracy).

A piszę o tym nie tyle w trosce o powiatowe fabryczki mydła (choć wolałbym je zamiast licznych filii jakiejś bliżej nieznanej mega-korporacji i zamiast hipermarketów), ile w trosce o to, czym naprawdę zajmuje się firma, zaanonsowana w drugim exposé imć Donalda, powierzona narcystycznemu niedoukowi, zręcznemu w „inżynieriach” opisanych powyżej. Imię tej spółki – Polskie Inwestycje Rozwojowe SA. Docelowy jej „kapitał zakładowy” – liczne REGALIA polskie (fundusze, gwarancje, zasoby, kapitały). Cel ich komasowania – oficjalnie powtórka formuły przedwojennego COP, w rzeczywistości – „wpisowe” konkretnej kamaryli, która odda następcom politycznym tak zwana władzę w Polsce, ale pozostawi jej dobra pomniejszone o wszystko, co PIR zdoła(ją) sprzeniewierzyć.

Piszę o tym niemal od „nazajutrz” po exposé, a już na pewno po tym, jak podczas pewnej debaty Instytutu Wolności obejrzałem sobie z bliska prezesa PIR SA.

Kto czujny – ten wie, do czego prowadzi na przykład operacja konsolidowania polskiego przemysłu zbrojeniowego w „jedną żelazną pięść”.

Kto zaś rozumny ten wie, co mówię, kiedy piszę o moim dążeniu do obalenia porządku konstytucyjnego narzuconego Polsce. Kiedy piszę o konieczności oddolnego inicjowania „równoległych samorządów” i „równoległej gospodarki”.