Mój optymizm

2013-09-15 05:44

 

Nie jestem naiwną dzierlatką ze wsi gromadzkiej, choć wychowałem się w podlęborskim Drętowie, wtedy jeszcze kwitnącym PGR-owskimi sadami (pozdrawiam wczorajszych demonstrantów-ziomali, którym ta nazwa otworzyła życzliwe uśmiechy). Jestem raczej „z przeszłością” i „po przejściach”, a mój wiek upoważnia mnie do przygotowywania „pakietu dla potomnych”, choć system-ustrój mi wmawia, że mogę jeszcze dłuuuuuugo pracować dla dobra… systemu-ustroju.

Należę do tych, którym – choć mieli wszelkie dane po temu – nie dane było wykorzystać dla siebie ani szansy, jaką dawał „jedynie słuszny ustrój” sprzed lat, ani „jedyna taka demokracja” obecnie nam patronująca. Jakoś tak nie umiem przytulać do siebie spektakularnych sukcesów i podpisywać ich tuszem w wyraźnym miejscu, toteż łatwo jestem z nich oskubywany. Na szczęście, moja zachłanność pod każdym względem jest „mikra” – i szczerze mówiąc dobrze mi z tym.

W notce sporządzonej po marcowym spotkaniu Platformy Oburzonych w Sali BHP (https://publications.webnode.com/news/veni-vidi-/ ) pisałem o Pawle, Janie i Piotrze: „jako upoważnieni dysponenci rozpaczliwej ludzkiej nadziei, zgodnie zwrócili się do mediastów tuskowickich: wbrew waszym knowaniom i szyderstwom dzisiejsze spotkanie to nie jest poszukiwanie zaczepki, awantury, konfrontacji, tylko poszukiwanie dialogu, który wy odrzucacie, wyrzucając do kosza 2,5 mln. obywatelskich głosów za referendum. To wy, władza, myślicie że demokracja i mądrość narodu obowiązuję raz na cztery lata, o potem sio, wyborcy! My wiemy lepiej! Od powyborczego poniedziałku – zamordyzm!”.

Od tego czasu mediastom trochę bielmo z oczu zeszło, przygotowują się do przestawienia wajchy, ale złudzeń nie mam: nie entuzjazm, tylko interesy mediastami rządzą. Mniejsza o nich.

Pod hasłem „Dość lekceważenia ludzi pracy” stało się w mijającym tygodniu wiele: przy 59% poparcia Ludności związkowcy lewicy, prawicy i środkowicy ponieśli 8 petycji do najbardziej wrażliwych ministerstw (plus wczoraj do Głowy Państwa). Zostali potraktowani „jak zawsze” i pouczeni, że „miejsce dialogu jest w Komisji Trójstronnej”. Cynizm i bezczelność: przez kilkanaście lat ta Komisja – to było miejsce, gdzie związkowcom oznajmiano, co już postanowiono lub się za chwilę postanowi w gabinetach, mogli zatem pogadać „sobie a muzom”, i dlatego, po wykazaniu nadzwyczajnej cierpliwości, wyszli z Komisji na ulicę. A teraz, kiedy okazuje się, że nie wyszli w pojedynkę – tuskowieckie hufce jak mantrę powtarzają, że może jednak pogadamy w Komisji… Potem przez 2,5 doby w obozowisku pod Sejmem trwała „wczesnojesienna szkoła obywatelska”. Byłem, widziałem, oprócz „uczniów” znużonych było spore grono takich, którzy chcieli wiedzieć więcej niż wiedzą. W wolnej chwili wystawiono przed Sejmem pomnik (złotego cielca?) panu, który już sam nie wie, co począć ze swoją wspaniałością. Na koniec – w liczbie prawie 200 tysięcy – robotni i bezrobotni, mali i duzi, wierzący i niewierzący, z lewa i prawa i skądinąd przybywający – dali znać Władzuchnie: siła nas. Siedziałem na przymurku obok Kolumny Zygmunta, potwierdzam: SIŁA, i to taka, która jednak potrafi powstrzymać odruch „dania po pysku”, a zadowala się samym współbyciem ramię-w-ramię z podobnymi sobie. Niech się Władzuchna uczy, że skoro jaja sobie robi w Komisji Trójstronnej – to następne spotkanie będzie liczniejsze, oj, liczniejsze…

Nie mam złudzeń: kiedy narasta tak wielka fermentacja społeczna, nie obędzie się bez interesów i interesiątek. Np. Paweł Kukiz został „w trójcy” zastąpiony przez związkowca. Sam zaś współ-organizuje „coś u podstaw” za 2 tygodnie. A jest jeszcze – słuszna w wielu punktach – krytyka skierowana przez Bogusława Ziętka (Sierpień’80) do braci-związkowców (bogiem a prawdą, Bogusław też najświętszy nie jest). PiS – który oficjalnie abdykował z uczestnictwa w wiecu na Placu Zamkowym – był reprezentowany choćby przez Kluby Gazety Polskiej, i to wcale nie marginalnie. „Ktoś” zaopatrzył mnie też w egzemplarz Nowego Testamentu, Demokracja Pracownicza tradycyjnie podała mi swój periodyk z dobrymi tekstami, Liczny korpus anarchistów jak zwykle głosił potrzebę wywiezienia Państwa na taczkach. Na chwilę wrócił pod pałac Namiestnikowski krzyż. Ale na te podskórne gry mam odpowiedź: niech się tygli, niech pęcznieje, bo to wszystko jest wehikuł dla nowej jakości, która się wykluwa, i nie my, stare pierniki, będziemy tę jakość nieść w przyszłość, całkiem nieodległą.

Duda przytomnie zauważył, że targi o rozmaite sprawy emerytalne nijak się mają do rzeczywistości, w której większość młodzieży rozpoczyna „życie zawodowe” od umów śmieciowych, bezrobocia albo emigracji. Przecież im nie będzie „przysługiwać” żadna emerytura. Dotyczy to też dużej części „starszyzny”, co zauważa już Europa w swoich zaleceniach, tylko nasze media jakoś oślepły, zapraszając wyłącznie apostołów „równowagi budżetowej”. Ten sposób myślenia emerytalnego pierdnie i padnie, a w to miejsce Historia wstawi coś nowego – oby uczciwszego.

Wyraźnie też – chyba po raz pierwszy – padło to, o czym „cichcem” piszę od dawna: system-ustrój chędoży bezkarnie nie tylko ludzi pracy (pracujących i bezrobotnych), ale ruguje też z rynku przedsiębiorców uczciwych, prawdziwych, żyjących w zgodzie z normami społecznymi i prawnymi, zrośniętych z rodzimym środowiskiem w jedną społeczność, w to miejsce zaś premiuje się Rwaczy Dojutrkowych, zarabiających w cwaniackiej formule „skubnij i zmykaj”, wygrywających przetargi po to, by szybko dopisać aneksy do kontraktów albo „zbankrutować”, pozostawiając podwykonawców w czarnej d…ie, gwarantujących sobie kontrakty menedżerskie tak skonstruowane, że nawet sądy są bezradne, choć taki „menedżer” zawalił wszystko, co było do zawalenia i powinien pójść siedzieć za wyłudzenie, a nie sądzić się o tantiemy.

Pisałem, całkiem niedawno, w innej notce (https://publications.webnode.com/news/siłą-czy-godnością-osobistą/ ): „Nie wiem, ile prób jeszcze podejmiemy, by Państwo przestało szaraków traktować jak służbę – i samo oddało się służbie Krajowi i Ludności. Rzeczywistej służbie. Słowo „minister” pochodzi od łac. minister – sługa, pomocnik. Ale zaprzestanie prób samoorganizacji społecznej, oddolnej, samorządnej, ludowładczej (demokratycznej), obywatelskiej – byłoby wyjściem najgorszym, choć o to właśnie IM chodzi. W tej sprawie nie trzeba być ani bojowym lewicowcem, ani wrażliwym humanistą, ani egzaltowanym pięknoduchem, ani nawet pobożnym chrześcijaninem. Wystarczy być przyzwoitym”.

 

*             *             *

Jak na razie kroniki nie odnotowały, że jedynym trwałym śladem pozostawionym w tych dniach jako świadectwo naszej obecności – poza złożonymi petycjami – jest foliowa tablica upamiętniająca dramatyczny akt samospalenia Andrzeja Filipiaka, zainstalowana przy fatalnej ławeczce naprzeciw Kancelarii Premiera.

https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=oySXfTRt_UQ#t=156 ,albo: 

https://www.facebook.com/photo.php?v=10200370818504197&set=vb.1567210628&type=2&theater

oraz: https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10200370593058561&set=a.1081245002488.2011858.1567210628&type=1&theater

Mój osobisty interes w całej tej zawierusze wyrażę w krótkiej deklaracji. Wystarcza mi, że daję świadectwo zgodne z tym, co uważam za prawdziwe. Nic ugrywać nie muszę, bo nie chcę – pisałem to rok temu (https://publications.webnode.com/news/prawda-zwycięża-nie-bez-oręża-/ ) w odpowiedzi swojemu odwiecznemu, tak rzadko widywanemu koledze Andrzejowi Zybertowiczowi, głoszącemu hasło Leca „prawda zwycięża nie bez oręża” (true victory is not without weapons).

 

*             *             *

W pojedynkę wszyscy będziemy przegrywać, każdy z osobna swoje sprawy. Bo warunkiem „poprawnych stosunków” szaraka z wybierańcami jest uniżone i pokorne: tak jest, nie mam racji, wasze na wierzchu – i dopiero z tej pozycji można cokolwiek negocjować – o ile „ONI zechcą.