Моше́нники

2013-07-25 12:18

 

Zaiste, przebogaty jest język rosyjski. Słowo to oznacza cwaniurę, wydrwigrosza, rwacza, żulika, naciągacza, szulera, żerującego na prostodusznym i łatwowiernym zaufaniu ludzkim dla tu-teraz geszefciarskiej korzyści.

Dziś trochę pokonfabuluję: poniższe układa się w całość, ale niepodobna tego udowodnić.

Ze trzy-cztery lata temu opisałem, jak sobie wyobrażam objęcie rządów po konkurencyjnej ekipie. To miało wyglądać tak: mianuje się ministrem Kowalskiego, ale on jest od rządzenia, a do rachunków ma swojego Maliniaka, speca od wyławiania skwarek. Zanim cokolwiek się powie konkretnie (wszak każde exposé to tylko zawołania „w ciemno”), to przez pierwszych kilka tygodni Maliniaki nowej ekipy biegają po ministerstwach, urzędach, instytucjach, podlegających przedsiębiorstwach, studiują pilnie papiery, wzywają buchalterów i „szare eminencje”, testują „lojalki” – po czym meldują ministrom Kowalskim, a ci Premierowi: można kręcić takie a nie inne lody, tu jest zapas, tam się dzieje, tu poruta, tam niepewnie.

Okazało się najprawdopodobniej, że kiedy w 2007 roku Donald Tusk rzucił swoje maliniakowe charty na rządowe pastwiska – wrócili oni po jakimś czasie z nosem na kwintę i meldują: nic się nie da, szefuniu, puchy wszędzie, nie ukręcimy niczego. A tu mocodawcy, czyli ten prawdziwy elektorat (a nie szary lud wyborczy) – czekają: wybraliśmy was, powierzyliśmy wam nasze losy – co macie dla nas dobrego?

Gdyby Tusk był gamblerem ekstraklasy, zagrałby następująco, wykorzystując telewizor: narodzie, myślałem że coś jest możliwe, ale kiedy przyjrzałem się z bliska gospodarce i urzędom, oznajmiam, że niemożliwe jest zrealizowanie mojego exposé, zatem składam moją funkcję i podaję rząd do dymisji, mimo poparcia go dopiero co przez Sejm. Skandal byłby niemożebny, świat pokłądałby się z wrażenia, ale skutek byłby taki, że SLD i PiS oraz podobniaste na długie lata zostałyby skompromitowane, a Tusk i tak byłby rządził, tyle że nic by nie musiał, tak jak nie musi sprawdzający w pokerze.

Ale on jest gambler trzecioligowy, niskopienny. Powiedział swoim: dobra, nie da się kręcić swojego, ukręcimy europejskie, a poprzedników załatwimy Pi-aR-em. Nie bez znaczenia chyba był grzech pierworodny, jakim był sposób powołania PO do życia (Gromek chyba nie łgał?). Państwo Stricte, czyli służby, sztaby, inspekcje, organy, dyplomacja, skarbówka, itd., itp. – nie podjęły ryzyka, chciały mieć otwarte pole do działania (przyjrzyjmy się, kto i skąd obejmował kluczowe dla Państwa Stricte urzędy i ministerstwa, o Kamińskim – inną razą).

Stało się: czołowymi, flagowymi przedsięwzięciami Rządu od 2007 r. stało się EURO, prezydencja i – niespodziewanie – Katastrofa, która pojawiła się zamiast „ostatecznego zadołowania Kaczorów” w regularnej kampanii .

Piłkarskie Euro stało się dobrym powodem do mielenia olbrzymich pieniędzy bez oglądania się na cokolwiek. Powstało kilka obiektów (nie tylko stadionowych) najdroższych na świecie, kilkadziesiąt wielkich inwestycji nie wyszło (ale też są mimo to najdroższe na świecie). Osiągnięcia sportowe najmniej tu grają, choć też są żenujące, ale nikt jeszcze nie odważył się podliczyć kosztów finansowych, społecznych i ekologicznych tych mistrzostw, włącznie z tym, co będzie trzeba dopłacać przez lata. Gdzieś tam na marginesie ktoś ukręcił sobie projekt orlikowy, jak kiedyś 1000 szkół na 1000-lecie. Gminy do dziś sobie plują w brodę, a młodociani wcale nie opuścili ulic i podwórek. Seria bankructw prostych przedsiębiorców z jednej strony, i lista apanaży dla top-menedżerów EURO-pejskich z drugiej – dopełniają obrazu mistrzostw. Na Ukrainie przynajmniej od początku było wiadomo, kto kradnie i kto rozgrywa.

Prezydencja polska stała się od początku dobrym powodem do lansu: jej znaczenie polityczne było i jest żadne, ale ile wokół tego się „do wewnątrz” naopowiadało ludziom, a przy okazji poszpanowało w regionie (bo nie w Europie przecież). Na koniec Obama kazał zebrać Europę Środkową w Pałacu namiestnikowskim, zajrzał do niego po załatwieniu potrzeby w Marriott-cie, klepnął Myśliwego po plecach – i tyle całego lansu. Jedyna sensowna inicjatywa środkowo-europejska (Grupa Wyszehradzka) nie znalazła należytego miejsca podczas półrocznej prezydencji – zdechnie niedługo pośród formaliów i procedur. Doprawdy, w RWPG i Układzie Warszawskim (niekoniecznie tęsknię) mieliśmy pozycję „wicelidera” i nieobliczalnego wasala, a teraz – mamy aż dwóch lennych panów, u których zabiegamy o łaski – biorąc baty (zaniżone dotacje rolne, rura pod Bałtykiem, jaja wojenne i tarczowe).

Prezydentura była obliczona na konkrety. Wycofanie się Tuska z kandydowania oznaczało nie tyle osobiste rozterki czy wielkopaństwo wobec Komorowskiego (z niezbędnym lansikiem Sikorskiego, który w polityce pełni tę samą namolną rolę, co Józefowicz w artystycznej warszawce), tylko oznaczało, że jest do zrobienia konkretny projekt rosyjski z udziałem Polski w roli lepszej od halabardnika (a Premier to w Polsce gracz, w odróżnieniu od Prezydenta, więc Tusk wolał premierować). Dlatego Katyń odbył się z udziałem Putina (wcześniej – nie do pomyślenia). Tam panowie 7-go kwietnia kontynuowali rozmowy, niewątpliwie padło zdanie: będziesz miał swojego prezydenta, ruszamy z projektem, u nas już wsio gotowo. Z tego też powodu Lech nie mógł być w oficjalnej delegacji katyńskiej, bo jak rozmawiać przy nim, a bez niego nieładnie. Po czym – nie, nie myślę o zamachu – stała się gigantyczna, najważniejsza w dziejach Katastrofa, „zasłużona”, jeśli wziąć pod uwagę brak czegokolwiek po licznych poprzednich. Warunek „swój prezydent” nagle się ziścił…

 

*             *             *

Te trzy „projekty” miały zastąpić to, co w polskim rządownictwie jest „normalne”, czyli „kręcenie lodów”.

Całość polukrowana takim negatywnym Pi-Ar-em w stosunku do Kaczorów, Lepperów i Giertychów, jakiego świat nie widział od czasów nagonek stalinowskich na kułaków, burżujów, elementów antysocjalistycznych (to już nasze, narodowe było). Fakt, że ten eksperymentalny rząd, kierowany nad-ambicjami, sam się podkładał, zaś czerezwyczajka Delfina to już był szczyt stalinizmu. Ale sam koncept IV RP – wart drugiego podejścia, czego dowodzi choćby powyższy opis.

Nad wszystkim z cicha czuwał i czuwa Główny Buchalter, co sprowadza się do dwóch zagadnień: (1) przenoszenia zadań na administrację lokalną (udając, że na samorządy), bez pokrycia budżetowego, za to z nakazem dyscypliny (RIO), a jednocześnie (2) manipulacje na rachunkach i bilansach, aby utrzymać wskaźniki (to czysta formalność, ale dolegliwa dla Kraju i Ludności).

Szczególnie dolegliwy okazał się zanik dysputy. Krytykując za brak „demokratyczności” ugrupowania konkurencyjne – PO okazała się szczytem bizantyjskim: nigdzie tak licznie i tak sprawnie nie eliminowano „pretendentów” czy „wolnomyślicieli”, a hasło „Budujemy, transformujemy, modernizujemy III RP” miało konotację dziwnie podobną do pieśni „Budujemy nowa Polskę”, znanej mi z chóru szkolnego. Już nikt nie śpiewa, teraz obowiązuje formuła „ratuj się kto może, szukaj winnego”. Tylko pacan Sikorski niezmiennie zadowolony, ale on ma innego mocodawcę niż Premier. Zresztą, też polegnie, bo żaden mocodawca nie zniesie leniwych lanserskich lowelasów.

Europa (Unia) nie wie, co z tym robić (naprawdę, warto wczytać się w „międzywiersze”): widać z daleka, że dzieją się tu jaja, satrapia w ogóle nie interesuje się Krajem i Ludnością, ale z drugiej strony Polska to przodownik (liczba ludności, terytorium), choć jemiołowaty. Zatem ucisza Europa sumienie wielkimi dotacjami i apanażami dla przodowników (proporcjonalnie i tak dostajemy najmniej dotacji i najmniej liczne urzędy), aż na jej szczęście przyszły bankructwa śródziemnomorskie, można uwagę rodzimych Ludności odwrócić od Polski.

 

*             *             *

A teraz wyobraźmy sobie jakiś powiat, w którym rządzi rozpleniona po zakamarkach multi-sitwa, bez pojęcia o sprawach, na które została „rzucona”, za to zdeterminowana żeby się nachapać i wylansować. Taki powiat, choćby nie wiem jak zapobiegliwy i przedsiębiorczy miał narodek – musi zbankrutować. Bo wszystkie sprawy stoją w poprzek, a ich „prostowanie” to wielkie sumy budżetowe i takież „pozabudżetowe”. Nic nie dzieje się normalnie, bo wtedy nie byłoby jak Yumać.

Nasz powiat bankrutuje od lat kilku, ale Pi-aR i Buchalter tak mieszają, że choć czuć grobowiec przez skórę – nie idzie się przyczepić. Zwłaszcza ze dyżurnym poglądem jest najpierw Zielona Wyspa, a potem „echo kryzysu śródziemnomorskiego”. Nie, kochani, nasz powiat sam sobie swoje zielone trzęsawisko sprawił, w ciężkim trudzie sitwiarskim i wzorcową niekompetencją najwyższych milusińskich. Czego się nie dotkną (kiedy już nie da się udawać, trzeba coś robić, podpierać) – straszy nas próchnem, zbutwiałością, pleśnią – a zarazem okazuje się najdroższe na świecie. Drogi, koleje, melioracje, regulacje antypowodziowe, energetyka, ochrona zdrowia, edukacja, emerytury, ubezpieczenia, zabezpieczenia, opieka socjalna, turystyka, sport, itd., itp. – wymagają poważnego podejścia, przede wszystkim w wyniku wieloletnich zaniechań w zwykłym „doglądaniu”, nie mówiąc już o rzetelności eksploatacji i przedsięwzięć nowych.

Nawet ten łupiesko-sitwiarski układ się rozklekotał. Ni stąd, ni zowąd Pawlaka zastępuje Piechociński, Schetyna idzie po rozum do głowy, Gowin stawia pytania tyleż oczywiste, co trudne, Nowak okazuje się lombardziarzem, Arłukowicz się pogubił, plany rosyjskie się posypały, łódzka „spółdzielnia” udaje, że jej nie ma, coraz liczniejsze środowiska „oddolne” szemrają i sarkają, jedyna kompetentna w rządzie kobieta spokojnie produkuje raporty o wydźwięku antyrządowym. Rozmaite pozory demokratycznej normalności (sądownictwo, Komisja Trójstronna, Budżety) – pojękują z wysiłku i stają się atrapami albo nowymi polami „ryzyka politycznego”

Udało się powiat zamienić w jeden wielki bazar pełen „swoich” żulików. Ale te wydrwigrosze – to najmniej lojalne towarzystwo na czas zapaści. Tusk to rozumie od kilku miesięcy. Wie, że każdy z nich w razie awantury śmignie po kątach i wystawią satrapę na pośmiewisko i na pohybel. A mógł przecież spokojnie wziąć tę Prezydenturę i udawać mistrza świata…

Może ciąg dalszy nastąpi…