Na nowo o Europie Środkowej

2016-04-01 10:31

 

Początkiem mojego myślenia o Europie Środkowej jako fenomenie kulturowo-cywilizacyjnym – to jakaś „nienaukowa” niezgoda na to, by Polskę postrzegać jako rozkrzyżowana między Polskę i Niemcy, między Kreml a Brukselę. To był odruch, ale znaczący dla moich poszukiwań „nad-tożsamości, czyli tej tożsamości szerszej niż oczywisty polski patriotyzm. Mam przy okazji to szczęście, że rodzice – Polacy – urodzili się na Wileńszczyźnie (Mama) i Lwowszczyźnie (Tata), ja sam zaś – urodziwszy się na Opolszczyźnie – wychowałem się na Kaszubach. Zatem jeszcze brzdącem będąc – już nosiłem w sobie to „rozedrganie”, nie pozwalające odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie „kto ty jesteś”. Poszukiwania w sobie polskości (nikt jej nie ma raz na zawsze) i tego, co nazwałem „nad-tożsamością” – naznaczyły moje życie w sferze duchowo-artystycznej, choć bez przesady, nie noszę w sobie kompleksów.

Mogę sobie wyobrazić kilka punktów widzenia na środkowo-europejskość. Inaczej ją widzą niewątpliwie ludzie Bałkanów, np. Serbowie, Bułgarzy, Czarnogórcy (obszar byłej otomańskiej Rumelii), inaczej kraje mające doświadczenia austro-węgierskie (Czesi, Węgrzy, Rumuni), inaczej Polacy, którzy sami zarządzali imperium (Rzeczpospolita Obojga Narodów), inaczej „Bałtowie” (Litwa, Łotwa, Estonia), a jeszcze inaczej Białorusini czy Ukraińcy, którym niemal wymazano narodowość w granicach ZSRR. Rzecz w tym, że „środkowo-europejczycy” bardzo rzadko w ogóle „się widzą”, na przykład ostatnio w większości czując się Europejczykami, co jest nadęciem godnym odrębnej analizy.

Rzadko kto włącza do obszaru Europy Środkowej takie przestrzenie jak Serbo-Łużyczanie (Chociebuż, Budziszyn), Estonia (przypisywana bardzie Skandynawii), Albania albo „jugosłowiańska” Macedonia, a już Dolna Austria, Styria czy Burgenland – co to to nie. Otóż tak.

Europę Środkową rozpościeram symbolicznie między Tallinnem-Triestem-Tiraną i Odessą, albo między środkami mórz Czarnego, Bałtyckiego i Adriatyckiego. Obszar ten obejmuje ok. 50 dialektów, jak „grona” przyklejonych do kilkunastu języków (np. polski, rosyjski, rumuński, serbsko-chorwacki, niemiecki). Według dialektów można „rysować” mapę kultur etnicznych, choć – o ile się dobrze orientuję – nikt jeszcze takiej nie stworzył. To jedno z wyzwań, jakie są przede mną, choć daleko mi i do Oskara Kolberga, i do Csaba G. Kissa, i do podobnych badaczy dusz.

To dla mnie ważne: jakże łatwo przyszło nam w ostatnich stuleciach wrysować sobie w podręczniki granice narodowo-państwowe, a jednocześnie zatrzeć rzeczywiste obszary etniczne! Staram się zawsze pamiętać, że w Europie Środkowej wystarczy 50-100 km, żeby melodia ludzkiej zwykłej mowy zmieniła się znacząco.

Ostatecznie zakładam, że dobrze jest myśleć o Europie Środkowej jako miejscu doświadczonym trzema historiami imperialnymi: Rzeczpospolita Obojga Narodów, Austro-Węgry i Imperium Ottomańskie/Osmańskie (Rumelia, bałkańska domena tzw. Wysokiej Porty, Bab-ı Ali, w 1900 roku obejmującej Bałkany bez Grecji, ). Takie myślenie „odcina” od Europy Środkowej „Dzikie Pola” (dawny teren Kozaczyzny położony na wschód od Dniepru), odcina też zachodnią, alpejską część Austrii oraz „dopisuje” obszar Łużyc (Budziszyn, Chociebuż). Oznajmiając to biorę na siebie ryzyko wejścia w sam środek emocji związanych z dzisiejszymi perypetiami Ukrainy i może podejrzenia o słowiańskie resentymenty serbo-łużyckie. Tym bardziej zakładam, że wyrażony tu pogląd na kształt konturu-obrysu Europy Środkowej służyć ma uruchomieniu dysputy o środkowo-europejskim fenomenie, a nie reprezentowaniu opcji politycznych.

Najważniejszym rytem kulturowym Europy Środkowej jest SAMORZĄDNOŚĆ WIECOWA. Zaznaczmy, że nieznana właściwie nigdzie na świecie poza tym regionem, a różniąca się od europejskiej samorządności obywatelsko-demokratycznej większym „wsadem sejmikowym”. Zachodnia demokracja, wykoncypowana w Helladzie (konglomeraty wielo-polis), wypaczona w Imperium Romanum (które wybrało ustrój garnizonii), odsunięta „na zaś” w Średniowieczu, odzyskana poprzez zastąpienie monarchii parlamentaryzmem i „państwem prawa” – jest w Europie Środkowej zaledwie markowana fasadowo, obecna jest przede wszystkim w „kulturze procedur”, co wymaga zupełnie innego poczucia obywatelstwa, niż samorządność wiecowa. Środkowo-europejską samorządność wiecową dobrze jest przymierzyć do trzech fenomenów: Kozaczyzny (Pyłyp Orłyk) , Skupštiny (Josip Broz Tito) i Solidarności (Lech Wałęsa).

Kozaczyzna – to formacja ustrojowa, którą możnaby określić jako „prostoduszną”. Słowo to może się wydać nieodpowiednie tym, którzy słyszeli i czytali o mało wyrafinowanym, okrutnym „prowadzeniu się” Kozaków w sprawach władzy i wojny, ale chodzi mi o tę „ludowo-parafialną” genealogię Kozaczyzny, którą ustanawiali zbiegowie pańszczyźniani oraz „uciekinierzy katu”: ten stepowo-porohaty sojusz obwiesiów stworzył żywioł, który miał w sobie nad wyraz wiele spontanicznej przedsiębiorczości łupieskiej zmieszanej z osadniczą, ale też umiał w jednej chwili zamienić się w groźną dla każdego zarządcy masę roszczeniową. Ataman, wybrany często wbrew sobie, cieszący się opinią bitnego i gospodarnego – mógł stracić szybko i urząd, a i głowę, jeśli pod jego wodzą nie dość bogato się wojowało i opierało wrażym wojskom. To wszystko zawarł „pisarz” (urząd kozacki, siczowy), a właściwie powiernik Mazepy, późniejszy hetman Pyłyp Orłyk, w pierwszym dokumencie zasługującym na miano „konstytucji demokratycznej”, czyli w zredagowanym w 1710 roku „Pacta et Constitutiones legum libertatumqe Exercitus Zaporoviensis”, wydanym w Benderach, u schyłku ważnego etapu w historii Kozaczyzny.

Skupština – to południowo-słowiańskie określenie na „zgromadzenie trwające” (ang. permanent assembly). W kulturach środkowo-europejskich ludzie lgną do siebie serdecznie nawet wtedy, kiedy „mają coś do siebie”. Szczególnie Słowianie (ale nie tylko) mają w tej części świata skłonność do jowialności, toastów, bratania się i goszczenia biesiadnego. Nie uświadczysz tego w Galii, Germanii, Iberii, a już na pewno nie w Brytanii. Tam więcej między ludźmi „taktu” niż spontaniczności niekontrolowanej. Fenomen „skupštiny” jest więc środkowo-europejskim spoiwem tego, co uczeni „zachodni” nazywają bezpośrednią kontrolą społeczną, a co oznacza, że „wiedzą sąsiedzi, kto na czym siedzi”, bo wsadzanie nosa w sąsiedzkie garnki jest tu przyjętą normą zachowania towarzysko-wspólnotowego. Współcześnie słowo Skupština zostało usztywnione poprzez powszechne użycie go w konotacji formalnej: nazwę tę oficjalnie noszą wszelkie kolegialne reprezentacje-przedstawicielstwa w polityce i gospodarce, przestała ona być „ludowa” w pierwotnym znaczeniu. W ten sposób pradawne, prawdziwe znaczenie tego słowa jest „wymywane” przez urzędową praktykę.

Solidarność – to fenomen podobnie glajchszaltowany jak Skupština. Dziś oznacza właściwie konkretną organizację związkową w Polsce, a do Historii wpisano Solidarność jako ruch „indignados” zrodzony w Stoczni w roku 1980, zasłużony w uruchomieniu środkowo-europejskiego efektu domina, co poskutkowało rozkładem imperium radzieckiego. Ale pospolite znaczenie słowa „solidarność” jest kulturowo głębsze: jedność, braterstwo, zwartość, pobratymstwo, empatyczna harmonia, wzajemnictwo[1], gromadnictwo[2], spójnia. Wokół słowa narósł etos, dość szybko (znamienne) zamieciony pod dywan, użyty w złej sprawie, która dzieli Polskę do dziś, a podział ten narasta, zamiast – wydawałoby się – słabnąć. Kulturowe przesłanie fenomenu „solidarności” wypłukiwane jest przede wszystkim na skutek pogubienia się środkowo-europejczyków w tym, co „zachód” nazywa Kapitałem Społecznym: w elementarnych więziach społecznych coraz więcej jest tu nieufności i pretensji, a coraz mniej „weźmy się i zróbmy”. Przenosi się to w widomy sposób na „wielką politykę”, gdzie ugrupowania chętniej sobie nogę podstawią, niż poszukają wspólnej Racji.

To co wspólne (ale niekoniecznie budujące) dla Europy Środkowej, to:

Brak „suahili” środkowo-europejskiego

W Europie znane jest pojęcie „lingua franca”, zrodzonego w żywiołowych kontaktach kupiecko-dyplomatycznych. Podobne „wspólne” języki regionalne występują dość powszechnie. Europa Środkowa „woli” posługiwać się angielskim, niemieckim lub rosyjskim

Brak własnych, regionalnych formuł arbitrażu

Nie istnieją żadne poważne instytucje środkowo-europejskie (ekskluzywne dla regionu), których rolą byłoby poszukiwanie dróg wyjścia z „gordyjskich węzłów” utrudniających porozumienie w regionie. W tej sytuacji oczywistym jest poszukiwanie arbitrów w Brukseli, a do niedawna w Moskwie, która zresztą dba, by jej „moce” nie gasły

Duża rezerwa do rodzimej kultury ludowej

Folklor jest wehikułem zarówno tożsamości etnicznej, jak też przestrzenią wszelkiej wyobrażalnej samorządności. Tymczasem – z różnym nasileniem – obserwuje się w regionie środkowo-europejskim swoiste „zażenowanie” własną ludowością, którą „pompuje” się co najwyżej skomercjalizowaną „cepeliadą”

Tzw. oswojenie

W wymiarze aksjologicznym oswojenie oznacza wpasowywanie obcych wartości w rodzimy „system”, i to od razu na eksponowane „lokaty”. W wymiarze ekonomicznym – oswojenie to gotowość do wyprzedaży „własnego” za bezcen, byle tylko pozyskać „cudze”, nawet przepłacając. W obu wymiarach Europa Środkowa jest skrajnie oswojona.

Brak polityczno-ekonomicznej reprezentacji w przestrzeni międzynarodowej

Kolonizatorzy „dopieszczają” region środkowo-europejski takimi formami dystyngującymi jak CEFTA czy Grupa Wyszehradzka. Nijak to nie zwiększa, a nawet nie konstruuje podmiotowości środkowo-europejskiej. Rachityczną próbą jest w tym względzie Trójkąt Sławkowski, ale jego pierworodnym grzechem jest „pretensja” do Polski, skądinąd uzasadniona

 

*             *             *

W sprawie „tożsamości środkowo-europejskiej” mam przesłanie konstruktywne, któremu na imię KOMUNARNOŚĆ. Aby objaśnić to pojęcie, wrócę do spraw gromadnictwa-wzajemnictwa, omawianych wcześniej, a stanowiących kulturową esencję dla całej Europu Środkowej.

Gromadnictwo

Sieć-konwencja uzależnienia duchowego. Najpowszechniej znana w postaci kościelno-religijnej, ale obecna w różnych dziedzinach i wymiarach społecznych. Osoby myślące podobnie ciążą ku sobie: spoiwem jest jakaś sprawa pryncypialna, w sprawach drugorzędnych dopuszcza się odstępstwa, a w sprawach „prywatno-osobistych” podobieństwo jest zaledwie zalecane. Uzależnienie duchowe polega na przynależnościowych standardach, normach, zwyczajach towarzyskich, formach działania wspólnego. Im dłużej taka „inmatrykulacja” trwa – tym trudniej się przeprowadzić do innego środowiska, choć zdarza się. Mniej uczenie tę teoryjkę tytułuję „gromadnictwem”;

Wzajemnictwo

Sieć-konwencja uzależnienia prowizyjnego. Jeśli komuś przyszły teraz na myśl łapówki i przekupstwa – to przesadził. Ale jeśli jego myśl krąży wokół „spółdzielczości środowiskowej” – to trafił w sedno. Przecież zawsze będę bardziej wyrozumiały – choćby w głosowaniach – wobec tych, którzy życzliwiej patrzą na moje aplikacje, na moje projekty, na moje inicjatywy, na moje filozofie, na moje starania, na moją sytuację. A kiedy się zdarzy, że ten ktoś ma przeciw sobie niepodważalne dowody na rozmaite swoje „nieładności” – to będę świadczył o jego wielkich zasługach, cnotach i podobnych przewagach, równie niepodważalnych. Mniej uczenie tę teoryjkę tytułuję „wzajemnictwem”;

W słowach „gromadnictwo, wzajemnictwo” nie ma – zapewniam – ukrytego słowa „sitwiarstwo”. To ostatnie słowo zarezerwowałem dla tych, którzy świadomie, wiedząc że sami czynią zło – czynią je nadal, albo wiedząc, że ich „koleś” czyni zło – bezkrytycznie go wspierają i bronią.

Więcej: https://publications.webnode.com/news/nakarmic-sumienie-gromadnictwo-i-wazajemnictwo/

Komunarność – to pojęcie zupełnie nowe, prosto z fabryki pojęć. Mamy do czynienia z rozmaitymi konstelacjami ludzkimi: rodzina, sąsiedztwo, wspólnota, firma, organizacja, klub, towarzystwo, społeczność, itd., itp. Każde ze słów wymienionych w poprzednim zdaniu ma kulturowo inne znaczenia zależnie od kultury-cywilizacji: na przykład pojęcie Rodziny inaczej jest zbudowane w Arabii, inaczej w Chinach, inaczej w Amazonii, inaczej w Europie, inaczej w Japonii, inaczej pośród Aborygenów, inaczej w Indonezji, a jeszcze inaczej u Eskimosów (np. inuitów czy nieńców). Ale jest coś wspólnego: to tutaj napotykamy Metaforę (gr. μεταφορά), czyli uspołeczniony, kolektywny, zbiorowy, publiczny obraz rzeczywistości, najczęściej sprowadzony do zgrabnej przenośni, o którym powszechnie wiadomo, że nie jest dosłowny, nie odzwierciedla „w skali 1:1” tego co rzeczywiste – ale za to współtworzy przestrzeń objaśniającą to co doświadczalne, wszechobecne. Jakąkolwiek konstelację ludzką znajdujemy wokół – zawsze jest ona wyposażona w co najmniej jedną Metaforę, która ową konstelację konstytuuje. Taką metaforą dla rodziny może być „nazwisko” (w domyśle: nazwisko dobre, bo nasze), dla sąsiedztwa – adres (w domyśle – dobra lokalizacja, a przynajmniej „nasza” lokalizacja), dla firmy – marka, dla organizacji – misja, dla klubu – forma aktywności sportowej, twórczej, towarzyskiej, dla środowiska – opinia, tradycja. Metafora przydaje ludzkim konstelacjom komunarności: można i zapewne trzeba ją rozumieć jako elastyczną, wciąż „pracującą” łączność jednostki z ową konstelacją, przy czym jednostka raz jest bliżej (internalizuje, przyswaja, mocno żyje tą konkretną metaforą), innym razem oddala się, osłabia przywiązanie własne do metafory, a tym samym do konstelacji. Niekiedy przybiera to postać apostazji albo nawrócenia: oddalanie się od konstelacji człowiek racjonalizuje brakiem zaufania do metafory (do jej prawdziwości, realności, praktyczności), albo przeciwnie (człowiek doznaje urzeczenia, a nawet olśnienia metaforą). Przesłanki komunarności znajduję w H. Plessnera koncepcie „conditio humana”.

Samo słowo „komunarność” zapożyczyłem, a właściwie podwędziłem od Nikity Kadana, artysty-malarza ukraińskiego, członka grupy „R.E.P.”. Grupa ta powstała w 2004 roku na Ukrainie w czasie Pomarańczowej Rewolucji. Członkowie grupy pracują kolektywnie, R.E.P. nie posiada formalnego lidera. Praca nad projektami tej grupy oparta jest na wzajemnej komunikacji, na bardzo osobistych relacjach i wspólnym szukaniu odpowiednich sposobów prezentacji dyskursu toczącego się wewnątrz grupy. Głównymi tematami prac kolektywu są publiczne reprezentacje wspólnoty, problemy w budowaniu społeczeństwa "tranzytowego" pomiędzy Wschodem i Zachodem, pomiędzy socjalizmem i liberalizmem. Pisałem o tym już TUTAJ, nieco inaczej TUTAJ, a jeszcze inaczej TUTAJ.

Oblicza rhizomifraktalności

Rhizomifraktalność jest zbiorem „linii papilarnych” konkretnej kultury lub sieci kultur. Pojęcie„rhizoma” przyjmuję w znaczeniu, jakie mu nadali  Gilles Deleuze and Félix Guattari w pracy „Capitalisme et Schizophrénie” ( L'Anti-Œdipe1972 i  Mille Plateaux 1980): rozumiem je jako „spontaniczny bezład”. Pojęcie „fractal” przyjmuję z naczeniu, jakie nadają mu matematycy, począwszy od  Benoîta Mandelbrota,  Constantina Carathéodory'ego i Felixa Hausdorffa: rozumiem je jako samopowielający się (auto-proliferujący) splot struktur samopodobnych.

Między Rhizoma a Fraktalem w każdym wyobrażalnym wymiarze rzeczywistości dochodzi do kontredansu, który na gruncie kulturowo-cywilizacyjnym i psycho-mentalnym oznacza ustawiczną i niekończącą się „samodebatę”. Tak jak drzewo, które potężniejąc „puszcza wodze kiełkom fantazji”, ale wzmacnia zarazem swoją konstrukcję – tak też kultury i tworzący je ludzie oddają się radosnej twórczości biznesowej, artystycznej, naukowej, społecznikowskiej, politycznej – zarazem budując takie „samopodobne” struktury jak Dom, Organizacja, Firma, Urząd, Organ, Sąsiedztwo. I tak jak dąb różni się od sosny, a ta od brzozy, wierzby, wiązu czy baobabu albo palmy – tak w różnych regionach świata „korespondencja” rhizomifraktalna daje różne, swoiste „wypadkowe”.

To stąd wywodzę, że fenomen Europy Środkowej istnieje, choć nie jest tak jednoznacznie definiowalny jak Europa, Rosja, Arabia, Indie. Podobne problemy definicyjne ma np. Azja Centralna czy Karaiby albo interior Afryki.

Mając na uwadze to, że Rosja, Europa (ostatnio), a także Orient (nieco wcześniej) wyczerpały swoją zdolność „zapładniania” Europy Środkowej inaczej niż poprzez wulgarne oswajanie (dosadniej: kolonizację) – podjąłem się kiedyś wysiłku zorganizowania kroczącej „ośmio-konferencji” w najstarszych uniwersytetach środkowo-europejskich (Tartu, Wilno, Kraków, Lwów, Praga, Wiedeń, Budapeszt, Zagrzeb), dla których spoiwem byłaby debata (nie tylko naukowa) o regionalnych fenomenach. Jak na razie – okazuję się „za krótki”. Ale nie ustanę.

 



[1] Najłatwiejszą jest formuła Wzajemnictwa. Jej ekonomicznym wymiarem jest programowa cherlawość instytucji Własności: wszystko co nie jest cieleśnie osobiste i intymne (odzież, potomstwo, pamiątki) – jest właściwie wspólne, choć istnieją elementy prywatności (np. odrębne lokum mieszkalne dla rodziny). To oznacza, że wspólne są posiłki, praca, praktyki religijne, debaty „planistyczne”, wydarzenia „sądownicze” i święta. Niekiedy narasta hermetyczny język i ceremoniał, a nawet ryty przejścia-awansu-degradacji. Oczywiście, mowa o „ordotoksji” wzajemniczej, znane nam przykłady wzajemnictwa to kasy zapomogowo-pożyczkowe, kasy chorych, ubezpieczenia wzajemne, kooperatywy spożywcze i wytwórcze oraz mieszkaniowe. Podkreślić tu należy, że jeśli próbujemy w jakiś symboliczny, a nie daj boże praktyczny rozdzielić ludzkie jestestwo i codzienność na to co wzajemnicze i na to co „normalne” – to abdykujemy z konserwatyzmu, więc to co uprawiamy jako wzajemnictwo – jest atrapą. Atrapowość takiego wzajemnictwa objawia się poprzez kolektywną podmiotowość „planistyczną”, ale gubi całą mutualność, nieodzowną w formule wzajemniczej. Wspólnota wzajemnicza jest w najgłębszym sensie tego słowa Organizmem, a jej codzienną przestrzenią praktyczną jest jej Ustrój. Organizm – to nosiciel Życia (metabolizm, prokreacja, biopolityka), ale na tyle zespolony, że w miejsce „społecznego podziału pracy” (ustanowionego umową lub regułami) jest „organiczny podział funkcji” (zadany przez Naturę). Eliminacja któregoś z organów (narzędzia odpowiedzialnego za wiązke funkcji) trwale „inwaliduje” Organizm. Słowo „ustrój” jednoznacznie wprowadza nas w sferę biologiczną. Jeśli to ma być ustrój polityczny – to chodzi o „samonośną” konstrukcję społeczno-polityczną, żyjącą własnym życiem, dla której karmą jest Naturalna Żywotność Ekonomiczna i Przedsiębiorczość, a owocem – ład polityczny. To wszystko powoduje, że przystąpienie do wzajemniczej wspólnoty – ale też opuszczenie jej, np. poprzez zwykłą śmierć – to najważniejsze dla niej wydarzenia. Więcej: https://publications.webnode.com/news/wzajemnictwo-gromadnictwo-komunarnosc/

[2] Nieco mniej mutualne jest Gromadnictwo (A. J. Toynbee rozróżnia Gemeinschaft i Gesselschaft, Gromadnictwo jest w połowie między tymi stanami). Podkreślmy, że treść pojęcia „mutualność” (ang.: mutuality) to „identyczność relacji każdego z każdym”, „braterstwo w ramach wspólnoty”, „domowość stosunków międzyludzkich”. Otóż Gromadnictwo – oparte na wspólnocie jakiegoś kryterium doboru, np. wedle wieku (pokolenia), wyznania, rasy, zakotwiczenia urbanistycznego, etnosu – we wszystkich znaczeniach pojęcia „mutualność” idzie na kompromis z „życiem”, z „codziennością”. Gromady organizują się hierarchicznie, dopuszczają funkcjonalną rozdzielność prywatnego i wspólnego, godzą się na pluralizm poszczególnych domów, czyli miejsc, gdzie gromadzony jest ludzki dorobek życiowy i ćwiczone elementarne umiejętności społeczne. Jednym słowem: gromady nie żyją wspólnie, tylko ustanawiają liczne wspólne instalacje: przedszkola, kasy, stada, pojazdy, stałe przedsięwzięcia, zarząd infrastrukturą. Dopuszczenie obszarów prywatnych oznacza pogodzenie się z wewnętrzną konkurencyjnością (wzajemnictwo ją tłumi) oraz zróżnicowaniem statusu, w tym majątkowo-dochodowego. W miejsce nieco lekceważącego dystansowania się Gromady do Mutualności – wprowadza ona element zastępczy w postaci „zakonu”. Mowa o najbardziej wtajemniczonej, może przy tym egzaltowanej pod-wspólnocie, nadającej ton Gromadzie poprzez rozmaite misteria. Misterium rozumiemy tu jako socjatryczny dramat, niecodzienny obrzęd-ceremoniał, uciekający się do symboliki i rytuały, aby przekazać symboliczne znaki tego, iż całość wspólnoty żyje w dyskretnym i subtelnym towarzystwie świata lepszego, doskonalszego, piękniejszego, prawdziwszego, sprawiedliwszego. Nie sposób – mówiąc o „zakonie” – nie zauważyć nieuchronnego „kapłaństwa” jako formy komunikowania się owego „zakonu” z całością wspólnoty.
Więcej: https://publications.webnode.com/news/wzajemnictwo-gromadnictwo-komunarnosc/