Na zmywaku. Rozmowy smakoszy o barszczu

2014-04-07 10:31

 

Czuję się dorosły od lat kilkudziesięciu, to jest od czasu, kiedy życie po kilkakroć zmusiło mnie do przełknięcia w pokorze porażek, na które nijak nie zasłużyłem.

Tych kilka(naście?) porażek pozwoliło mi na nabranie dystansu do rozmaitych spraw, choć wcale nie okastrowało mnie z zaangażowania w sprawy publiczne. Stawałem się z czasem zgorzkniałym komentatorem.

Ulubionym, choć rzadko branym na ząb tematem moich komentarzy jest sposób, w jaki większość z nas ogląda to, co wokół. Dziś sobie pozwolę. Wezmę rewanż za wszystkie uwagi, w rodzaju „ależ ty mądrujesz”, ale też za wymowne milczenie, kiedy poruszam sprawy zwane „ostatecznymi”.

Mam w sobie przekonanie, że moje poglądy i racje są zaledwie składnikiem tygla (np. blogerskiego), w którym uczestniczę, i to może nawet składnikiem nie najważniejszym, zwłaszcza że raczej nie trzymam się receptur. Ale też nie pozwalam sobie z tego tytułu na abdykację, na rezygnację z wygłoszenia tych właśnie, swoich, poglądów i racji. Niech się tyglą, niech „podpiszą listę obecności”.

Otóż – mówię to bez jakichś szczególnych osobistych wycieczek – zbyt łatwo przychodzi mi zrozumieć komentarze „braci mądrali”, którzy – tak jak ja – znają się na prawie wszystkim. Wyjaśniam: mają oni najczęściej manierę specjalistów od nadawania naczyniom połysku, czyli, prościej, wyrobników z kuchennego zmywaka, którzy po resztach znoszonych ze stołów analizują kulisy pracy szefa kuchni. Żeby już nie wnikać w niesmaczności, powiem tyle: przyjmują z dobrodziejstwem inwentarza wszystko, co ląduje w pojemniku na odpadki, i wróżą z tego, jak się sprawy mają.

Może to powyżej nie jest najgrzeczniejsze, ale chcę to właśnie powiedzieć wszystkim, których czytuję, słucham, oglądam, niekiedy obcuję z nimi bardziej realnie. Bez przekonania, że to zdanie do nich skutecznie dotrze. To nie oznacza mojego poczucia „jedyniesłuszności”, tym bardziej mojego poczucia wyższości. Jest kilkanaście osób, które cenię wysoko za ich wiedzę (tę erudycyjną i tę „o życiu”), za tzw. dobre pióro, za umiejętności retoryczne, wreszcie za zdolność do „rządu dusz”, która jest zdolnością obarczoną wielką odpowiedzialnością, ale też zapewne miłą dla ego (siebie o taką zdolność nie podejrzewam, wręcz przeciwnie, kiedy mówię, słuchacze mają odruch negowania). Koleżanka kiedyś powiedziała mi, życzliwie, że kiedy przemawiam do ludzi, to mój wyraz twarzy wskazuje, że mam ich za idiotów. Nieprawda. Naprawdę jest wielu, których chętnie naśladowałbym, gdybym umiał.

W masie jednak komentatorzy rzeczywistości mają jednak tę manierę zmywakową. Zdają się nie mieć dostępu do spiżarni z surowcami, do szafek z przyprawami, do szuflad z recepturami. Nie starają się obserwować, jak pośród wywarów i domieszek dojrzewają potrawy, z których każda mówi o kucharzach i kuchni. Nie zaglądają na salę barową czy restauracyjną, gdzie konsumenci zaspokajają swoje głody energetyczne, smakowe i estetyczne. Czekają na to, co z tego wszystkiego zostanie zniesione do zaplecza i będą to analizować, niczym alchemicy, a ich komentarze będą sprawiać wrażenie, że w magiczny sposób unosili się nad całością procesu, a nie tylko wróżą z tego, co zostało.

Mam być szczery, to mało interesuje mnie – codziennie podawana przez główne media – lista spraw podsuwanych szaremu człowiekowi do przełknięcia, a komentatorom do wyżycia się w talentach dziennikarskich. Dawniej nazywaliśmy to PAP-ką (od skrótu nazwy Polska Agencja Prasowa, gdzie sporządzano „obowiązujące” serwisy). Już bardziej interesuje mnie, kto i z jakiego powodu owa „papkę” nam podsuwa. Może dlatego nie tak dawno jeden z wziętych blogerów napisał do mnie: Janku, fajnie piszesz, ale bez perspektyw. Że niby kariery na tym pisaniu nie zrobię.

A po co mi kariera? Niech to zabrzmi jak chcecie, ale mam zajoba na punkcie prawdy, piękna i dobra oraz sprawiedliwości. I choć błądzę, a niekiedy wyłazi ze mnie paskuda – wolę trzymać się tego właśnie zajoba, a nie kariery. Nawet, jeśli bywa, że moją notkę czytają nieliczni, z tego połowa przypadkiem. Bo bywa też, że moją notkę czytają i udostępniają bardzo liczni – i wtedy mam wrażenie, że uczestniczę w czymś, co potrzebne.

Taka sytuacja, rozumiecie…