Nagość politycznego majsztersztyku
Musimy na moment odziać się w piórka polskiego polityka Nowego Millenium, czyli kogoś, kto przystąpił do biznesu pod nazwą Państwo Partyjne. Nie mylić ze służbą społeczną albo z czymkolwiek takim.
Biznes państwowo-partyjny składa się z siedmiu „prostych” elementów:
1. Obowiązkowego objazdowego maratonu pokazów, ściśle związanego z akcjami wyborczymi z okazji kończących się kadencji parlamentarnych, samorządowych, prezydenckich;
2. Obowiązkowych przedstawień medialnych, mających pozycjonować własną partię i osobę lepiej niż inne partie i osoby;
3. Nieobowiązkowych zagrań spektakularnych na rachunek własny, w dowolnej dziedzinie, wyrabiających „nazwisko”;
4. Nieobowiązkowych świadczeń na rzecz dobra publicznego, najlepiej w taki sposób, aby to nie pozostało „bez echa”;
5. Zysków partyjnych w postaci zdolności koalicyjnej, siły w głosowaniach, przejęcia w zarząd licznych urzędów, firm, organów, służb, funduszy, mediów, itd. – oraz dotacji z budżetu proporcjonalnej do sukcesu;
6. Zysków osobistych w postaci popularności przekładającej się na konkretne korzyści, kilkuletniej gwarancji ponadprzeciętnych dochodów, dostępu do wysokich stanowisk w gospodarce, kulturze i państwie, dostępu do „towarzystwa” ciągnącego w górę;
7. Służby partyjnemu kierownictwu, albo przynajmniej przynależności do koterii;
Powyższe – jak widać niewiele mające wspólnego z postulatem rewolucji francuskiej, aby ważne figury życia publicznego za minimalną tantiemę realizowały powierzone przez Lud obowiązki – wiąże się z niewielkim chociaż wkładem profesjonalizmu. Podstawowym przejawem owego profesjonalizmu jest umiejętność harmonizowania powyższych 7 elementów biznesowych w taki sposób, aby uzyskać biznesowe optimum.
Na rynku biznesowo-partyjnym funkcjonuje w Polsce nie więcej niż 100 podmiotów, czyli nie jest to rynek szeroki, za to niezwykle bogaty, dający niewyobrażalne premie w wyniku wygranej oraz nienajgorsze odejście w wyniku przegranej. Jest to – obok rynku broni czy rynku narkotykowego, alkoholowego czy tytoniowego albo prostytucji – rynek, na którym nawet największa przegrana jest porównywalna z wielkim sukcesem „zwykłego” przedsiębiorstwa.
Spośród tych 100 podmiotów kilka „obsadza” parlament, prezydenturę, ministerstwa, urzędy centralne, fundusze, rady nadzorcze i zarządy kluczowych przedsiębiorstw w kraju (również „prywatnych”), urzędy regionalne (wojewódzkie), w tym państwowe i „samorządowe”, zarządy największych metropolii, sztandarowe „eventy” (ostatnio Euro 2000, itp.), prestiżowe role tytularne. Pozostałe występują w roli klienckiego bufora: stamtąd czerpie się „świeżą krew” kadrową, tam odsyła się „zużytych” (chwilowo), tam lokuje się materialne „zapasy nienaruszalne”, tam ćwiczy się eksperymentalne formuły biznesu partyjnego.
Aby to wszystko funkcjonowało w miarę sprawnie, trzeba zręcznie zarządzać (poprzez kompozycje) budżetami, przepływami na linii społeczne-prywatne, kadrami, mediami, koalicjami, transferami między-partyjnymi, organizacjami pomocniczymi (z listy 100). W tej specjalności mieści się również „wygaszanie” biznesów partyjnych, kiedy wyczerpują swoją zdolność przynoszenia korzyści albo bankrutują, a wstawianie w to miejsce nowych biznesów.
Ostatecznym weryfikatorem biznesu partyjno-państwowego jest – na nieszczęście tego biznesu – tak zwany elektorat. Rynek ten jest bowiem tak skonstruowany, że kampanie wyborcze (kadencyjne) muszą dostać „absolutorium” (skwitowanie) w postaci liczby głosów oddanych przez niczego nieświadomych „obywateli”. Będących zresztą ostatecznymi fundatorami całego Rynku (stąd tego rynku nieproporcjonalne bogactwo).
III RP przeżyła kilkadziesiąt małych i kilka dużych transformacji rynku biznesowo-partyjnego. Najbardziej spektakularne (po nieudanej Św. Katarzynie) było zarówno „wejście”, jak i „zejście” AWS. Dziś nie ma śladu po tym biznesie, choć pozostało kilkadziesiąt fajnych karier: Buzek, Tusk, im podobni. Przypomnijmy też próbę z Ruchem 100 albo całkiem świeżą próbę z „poliftingowym” Stronnictwem Demokratycznym. I nieco udane SLD, całkiem nieudany LiD.
Paradoksalnie najtrudniej mają te środowiska polityczno-biznesowe, które odwołują się do elektoratu z użyciem jakichś Ważnych Idei: wbrew swojej ogólności i enigmatyczności Idee maja tę właściwość, że dobrze, niemal rozstrzygająco działają w chwilach przełomu, ale kiedy przełom mija – są obciążeniem, kulą u nogi. Na przykład w parlamencie polskim AD 2010 jest tylko jedna partia bezideowa, pozostałe odwołują się albo do idei prawa i sprawiedliwości, albo do idei ludowych, albo do idei lewicowych.
Uwaga: w „normalnej” polityce Idee są rzeczą oczywistą i niezbędną, decydują o wyborach dokonywanych przez elektorat, ale w nowoczesnym biznesie partyjno-państwowym decyduje umiejętność „uplastyczniania” elektoratu na swoje potrzeby, czyli Pi-Ar, marketing polityczny i podobne zabiegi rodem z ekonomii (tak zwane programy partyjne, społeczne, polityczne są w tym biznesie jałowym wypełniaczem czasu w realizacji 2-ch pierwszych elementów biznesu z listy powyżej).
Spośród tych trzech partii polskiego parlamentu „obciążonych” ideą – tylko jedna rozumie (wyczuwa), że skoro jest Idea, to trzeba wywołać przełom: zrazu proponowano przełom IV Rzeczpospolitej, teraz – najprawdopodobniej – przygotowywany jest pomysł na nowe rozdanie w grze środkowo-europejskiej, nieudolnie wnoszony wraz z trumną smoleńską.
Zupełnie możliwe, że rentowny w biznesie partyjno-państwowym okaże się „lewicowy” pomysł przełomu postawiony na dwóch nogach: ekologia (Natura, GMO, efekt cieplarniany, nowa energetyka, re-instalacja rynku edukacyjnego, materiały nowego typu, bio-genetyka humanistyczna) oraz antyklerykalizm (wyrugowanie Kościoła z roli znaczącego beneficjenta rynku partyjno-politycznego).
Ratunkiem dla ostatniego (w każdym sensie) parlamentarnego gracza ideowego (bankruta, zadłużonego po uszy, ze zdezorientowanym, nie upilnowanym elektoratem, z odskakującymi organizacjami pomocniczymi, bez własnej siedziby, niezwykle obciążająca Idea Ludowa, kojarzona już tylko z buraczanym wieśniactwem i wsiową pazernością) jest Przełom Samorządowy, czyli odcięcie samorządności terytorialnej od rynku partyjno-państwowego, oddanie go samorządom lokalnym, a nawet elektoratowi (wspólnotom sąsiedzkim). Wydaje się jednak, że przygotowywane tam jest traumatyczne „wygaszenie” podmiotu i wprowadzenie nowego, np. chadeckiego.
Moje próby „publicystycznego porządkowania” materiału dostarczanego przez obszar Polityki jak dotychczas sprowadzają się do Ordynacji Sołtysowskiej oraz do Ugody Sierpniowej. W tym sensie możnaby mnie podejrzewać o „eksperckie” ambicje ludowo-lewicowe.
Mnie jednak najbardziej interesuje Polityczny Majstersztyk, w wyniku którego polski świat polityki niepostrzeżenie w ciągu 20 lat został przeniesiony w obszar Biznesu, jako owego Biznesu największy dyktator. Super-monopolista, implementowany w konwencji mega-neo-totalitaryzmu, przykrytego dla niepoznaki mimikrą liberalną.
Pod tym kątem będę przyglądał się kampanii samorządowej, do której „przystąpiłem” jako pierwszy, publikując w tej sprawie już od dwóch miesięcy.