Napięcia rosną

2013-03-02 12:17

 

Każdy przeszedł w swoim życiu (lub przejdzie) kilka co najmniej sytuacji, w których wybuchowo, w niekontrolowany sposób, rozładowują się napięcia kumulowane na skutek rozbieżności „wektorów” życiowych. Jeśli są to napięcia doświadczające i dotyczące konkretnego człowieka i tylko jego – kończą się wybuchem namiętności (nie tylko złych), a może depresją, ostatecznie „emigracją” człowieka poza obszar traumatyczny (przeprowadzka, rozwód, porzucenie pracy, wyjazd za granicę).

Wektory życiowe (czyli, potocznie: kierunki w których sprawy się posuwają) powinny być zbieżne (takie jest ludzkie oczekiwanie), zmierzać ku sobie, wzmacniać się wzajemnie, wtedy człowiek ma poczucie integralności. Kiedy owe wektory się rozbiegają – człowiek ma odruch „kasowania” tych, które są odśrodkowe i „łamią dyscyplinę”. Niepostrzeżenie człowiek zatraca swoją różnorodność, pełnię, wszechstronność, ogranicza się tylko do tego co mu sprzyja, nie podejmuje wysiłku integrowania spraw wymykających mu się.

Poważniej to wygląda, kiedy dotyczy życia społecznego. Jest oczywiste, że i większa społeczność, tym więcej spraw różnorodnych. I znów wracamy do analizy jak w przypadku pojedynczego osobnika: albo różnorodność ubogaca społeczność (kiedy wektory życiowe się zbiegają), albo na skutek sił odśrodkowych społeczność ma kłopot ze spójnością, integralnością.

Po tych trzech napuszonych, przemądrzalskich akapitach, można zająć się konkretami. Nawet pobieżna i potoczna obserwacja tego, co jest „żelaznym kanonem informacji medialnej” pozwala się zorientować, że pojawiają się coraz liczniejsze (były wcześniej, ale dojrzewają do „ostatecznego rozwiązania”) sprzeczności społeczne:

  1. Prawo pracy przestaje działać w sytuacji, kiedy kilka milionów ludzi to bezrobotni albo emigranci zarobkowi, a drugie tyle ma „umowy elastyczne” albo „umowy śmieciowe”: w wyniku tego procederu miliony pracobiorców są traktowane jakby byli oni przedsiębiorcami albo wyłudzaczami wynagrodzeń nienależnych;
  2. Prawo lokatorskie przestało działać, skoro setki tysięcy mieszkań stało się towarem sprzedawanym wraz z „sardynkami” w ramach prywatyzacji przedsiębiorstw, skoro wymarło budownictwo komunalne, a zasoby komunalne trafiają na „otwarty rynek”;
  3. Formuły spółdzielcze, wzajemnickie, społecznościowe, gromadnickie, samopomocowe – są coraz skuteczniej rugowane z przestrzeni publicznej (mimo pień, zadęć i zawołań), co uczenie nazywa się „demutualizacją” (czyli wpasowywaniem niemierzalnego dobra publicznego w tryby komercyjno-biznesowe, z korzyścią dla wąskich zaradnych grupek);
  4. Przedsiębiorczość zaczyna być przestawiana na niewłaściwe tory: co prawda, rozumiana jest jako czyjaś skłonność do brania spraw publicznych na własne ryzyko i własny rachunek, a w rzeczywistości oznacza umiejętność zbudowania przy-urzędowych, otorbionych politycznie, pasożytniczych geszeftów żerujących na „rynkach” i na „budżetach”;
  5. Dług przestaje być rzadkim „dziełem” nieszczęśliwych zbiegów okoliczności albo oszustwa, tylko staje się „normalnym produktem”, pozwalającym rozwinąć całą branżę gospodarczą, zabawiającą się z udziałem organów państwowych „preparowaniem długów”;
  6. Własność coraz częściej staje się źródłem kłopotów, a nie gwarancją integralności dorobku własnego (pani wystawiła na sprzedaż pianino, zamiast kupca zobaczyła w drzwiach policję, bo pianino ma klawisze pokryte kością słoniową, a tą się nie handluje!);
  7. Władza przestaje być „załącznikiem” do obowiązków, przeistacza się konsekwentnie w czystą moc stanowienia obowiązków dla „maluczkich” i stosowania wobec nich opresji, zresztą coraz częściej nie mającej uzasadnienia „merytorycznego”, czyli „opresji prywatnej”;
  8. Coraz większe połacie dobra publicznego (enklawy Natury, dziedzictwo kulturowe, ostoje nauki i edukacji, przestrzeń zurbanizowana) zostają albo skomercjalizowane, albo wyłączone z zasady powszechnego dostępu (metodą obiletowania albo przydziału obiektu „komuś ważnemu”);
  9. Siatka językowa używana w urzędach, organach, służbach – coraz bardziej rozbieżna jest z rzeczywistością: oznacza to, że rozmaite ludzkie sprawy trzeba oficjalnie przedstawiać w jakiejś dziwacznej, drewnianej nowomowie, bo inaczej człowieka nikt nie zrozumie, nie „zakwalifikuje” sprawy do wykonania;

Wszystkie te sprawy (a ich listę można wydłużać, wydłużać, wydłużać…) powodują, że na każdym kroku ścierają się coraz bardziej światy „nasz” przeciw „ichniemu”. Wektory życiowe rozbiegają się. Reakcja – do przewidzenia: eliminowanie różnorodności, regulacyjne okowy ograniczające, dyscyplina w miejsce naturalnej żywotności. Jednym słowem: ucisk.

Wałęsa pośród zapewnień, że jest zarazem demokratą i wiernym synem jednego z kościołów, wysyła mniejszości do oślich ławek w Parlamencie, „a nawet żeby siedzieli za murem, a nie włazili na pierwszy plan”.  Ksiądz arystokrata stygmatyzuje ludzi bruzdami i cieszy się, że medialnie "przebił" matkę Madzi. Konstytucja w artykule 104 zwalnia parlamentarzystę z odpowiedzialności za wyborcze przyrzeczenia, na podstawie których go w ogóle wybrano. Na skutek zbiegu zupełnie marginalnych (i zarazem kuriozalnych) okoliczności wicemarszałkiem Sejmu jest osoba nie reprezentująca politycznie żadnego z parlamentarzystów, tylko ruch spoza Parlamentu. Niewinnego człowieka skazuje się na ciężki wyrok albo dożywotnią nędzę, a kiedy to wyjdzie na jaw – nie ma sposobu na natychmiastowe odkręcenie sytuacji, to ów człowiek ma występować o przywrócenie stanu „sprzed”, może mu się uda… Fakty dokonane mają większe znaczenie, większą skuteczność, niż prawość i sprawiedliwość. Ludzkie fobie i ciemnota (zresztą, też preparowane) – przeważają nad zdrowym rozsądkiem, a nawet nad obiektywnym interesem tych nieszczęśliwych ludzi.

Wyżyję się na konkretnym człowieku. W obszarze FB pojawiła się fotografia człowieka nazywanego wiceprezydentem Gdańska i cytat z jego wypowiedzi: „rezultat konsultacji społecznych nie może stanowić podstawy do sporządzenia miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, co wynika z samej istoty konsultacji”. Skomentowałem, że chłopu pomyliły się bantustany, na co ktoś inny napisał, że są w tej sprawie przepisy. Noooo, tego mi trzeba było. Odpisałem, jak w poniższym akapicie.

„No to z istoty, czy z prawa. Od dawna postuluję obalenie porządku konstytucyjnego panującego w Polsce, przy czym nie mówię o koktajlach mołotowa, ale o milionach regulacji dużych i małych, które zabraniają szpitalowi leczyć, służbom reagować, urzędom służyć. Rzecz w tym, że ludzie polityki i nomenklatury traktują te regulacje jak grę komputerową: nie podpaść, a jednocześnie szukać szansy na "numer życia", który ich wyniesie na "next level". To nie prowadzi ku integracji, rozprasza ludzką energię (przypomnijmy, że z iluzoryczną dobrowolnością wszyscy finansujemy owe regulacje i owych graczy, gamblerów, pozycjonujących się w tej grze w oderwaniu od społecznego i humanistycznego sensu)”.

Napięcia rosną. Można o nich pisać raporty, a można notki tak skondensowane, że opisują wyłącznie wrażenia. Na szczęście, kiedy przyjdzie czas rozwiązań – nikt nie będzie wymagał dowodów na nieprawość i niesprawiedliwość: po prostu będzie się działo.