Nie inaczej

2020-03-24 11:07

 

Otóż nie inaczej było dziś, 24 marca 2020, dokładnie w drugą rocznicę śmierci Romka. Wstałem przed świtem, usiadłem do komputera i kontynuowałem pracę rozpoczętą jeszcze kilka dni temu. A kiedy pojaśniałoi nastała godzina sklepowa – poszedłem nieco zaopatrzyć spiżarnię. W drodze powrotnej skręciłem na cmentarz.

Tam porozmawiałem w porannej ciszy z dwoma mężczyznami, w tym z niegdysiejszym wieloletnim wójtem. Poznałem go w 1988 roku, kiedy zajechałem w te strony w roli doradcy-eksperta, szefa Rady Dyrektorów towarzystwa biznesowego, tzw. inkubatora.

Oczywiście, ci którym chciałem doradzać, przerastali mnie o wiorstę we wszystkim, w czym miałem ich podszkolić, więc raczej asystowałem im w rozmaitych sprawach. Ale z Romkiem sprawy miały się inaczej. On był czystej krwi społecznikiem, jakich się dziś już nie spotyka. Dość powiedzieć, że od jego śmierci na budynku urzędu jest ładna tablica upamiętniająca jego liczne dokonania, w wyniku których owo miasteczko (będące od dziesięcioleci wsią) zmieniło się nie do poznania: urząd gminy, ośrodek zdrowia, zespół szkół, dom kultury – na każdym kroku widać jego rękę, choć oczywiście sam kielnią nie władał.

Więc pogadałem z nim sobie jak ze starym druhem, który mnie uczył litewskości, tych wszystkich „drzewiątek”, bajań o Jaćwingach, słów osobliwych, zwyczajów niektórych i wszystkiego, co w litewszczyźnie smakowite, niczym kindzuk albo sękacz.

Na jego pamiątkę podjąłem tu powróciwszy po latach, wątek Knygnešystė, nielegalnych kolporterów książek (bo był niegdyś carski zakaz litewskich wydawnictw): akurat trwający spazm epidemii zawiesił mi tę sprawę na kilka miesięcy, ale w ogóle to wybuduję mu tu, w rodzinnych stronach, Książnicę jego imienia, jako ukoronowanie naszej współpracy i jego dokonań. To jest duży i wieloletni projekt, damy radę, nie takie epidemie się pokonywało.

Dzień dziś jest tutaj piękny, słoneczny, temperaturowo nieco rześki, ptasio rozćwierkany. Dobrą mieliśmy z Romkiem rozmowę.

Z cmentarza nie wróciłem na asfalt, tylko poszedłem polem-łąką. I zostałem nagrodzony: niemal spod nóg uciekły mi trzy płowe sarny. Zaskoczyłem je o tej porze. Odskoczyły kilkadziesiąt metrów, obejrzały mnie sobie  bezpiecznej odległości – po czym pobiegły dalej.

Rozumiecie romantyczność tej chwili? Poranna słoneczna cisza zdobiona ptasimi trelami, wiejski cmentarzyk, wąsaty piechur idący polem ku domostwom, i sarny zdziwione takim zakłóceniem ich rytmu.

Do znów-zobaczenia, Romku!

Przywieziono właśnie węgiel, teraz muszę go wrzucić, zima bowiem nadal się czai w oszronionych trawach...

Potem wróce do pisania...