Nie licuje

2014-05-09 18:36

 

Na swoje usprawiedliwienie podaję: w dzieciństwie byłem jednym z najgłośniej śpiewających w kaplicy za laskiem na podlęborskim Drętowie, choć do ministrantów nie przystąpiłem. Potem byłe harcerzem „reżimowego” ZHP (innego nie było, ale to mnie nie usprawiedliwia), w którym robiłem karierę aż po kres liceum, a i potem indoktrynowałem małoletnich jako drużynowy, phm. Poszedłem na studia wojskowo-techniczne i tam zetknąłem się z ZSMP, choć aktywności nie przejawiałem, chyba że wygrywając różne „konkursy wiedzy z…”. kontynuowałem romans z tą organizacją po wojsku, ale nie odlewni metali nieżelaznych, tylko potem, w przedsiębiorstwie drzewiarskim. Zostawszy słuchaczem SGPiS przystąpiłem do SZSP i na jego zjeździe jako delegat przywróciłem nazwę ZSP, co też mnie nie usprawiedliwia, bo robiłem tam karierę, ale też – próbuję się wymigać – równolegle działałem w ruchu kół naukowych, aż zostałem jego przewodniczącym. W dorosłym życiu bywałem dyrektorem, kierownikiem, prezesem, sekretarzem komisji, szefem „pionu” w organizacjach pozarządowych i w biznesie. I ekspertem. Chodziłem na „spotkania z ciekawymi ludźmi” a także z niektórymi z nich obcowałem do tego stopnia, że z całkiem sporą gromadką jestem na TY. Ta gromadka to socjaldemokraci, ludowcy, socjaliści, komuniści, duchowni, pragmatycy, ideowcy, wydrwigrosze – jak to Polacy. Do tajnej czy jawnej współpracy z „wiadomymi” nikt mnie nie agitował. Lepiej znam Rosję niż Europę (oba terytoria zwiedzałem „za swoje”), innych kontynentów też nie zaniedbałem, ale raczej śladowo.

Podaję te dane, aby móc z czystym sumieniem zająć się pewnym człowiekiem i jego życiowym projektem. Syn zagranicznego korespondenta prasowego z czasów PRL, brat niepoważnej restauratorki-celebrytki. Polską biografię (po powrocie z ojcem z placówek) rozpoczął od Solidarności, by po jej zwycięstwie przeciwstawić się skutkom jej wyborów politycznych i gospodarczych. Niezłomny trybun i wojownik przeciw ludzkiej krzywdzie. Prawnik, tłumacz, dziennikarz, polityk. Zawodowy rewolucjonista, a właściwie zadymiarz.

Taką biografię ma zaledwie kilkanaście tysięcy ludzi w Polsce, może mniej.

Z bliska – czyli na TY – obserwuję go od kilkunastu lat. Obserwuję – to mocno powiedziane. Po prostu widzę i staram się zrozumieć, nikt mi za to nie płaci, nikt mi tego nie zleca.

Z roli dyżurnego wodzireja ideologii socjalistycznej, jaką pełnił w SLD – wycofał się(?) do roli niewprawionego, nie umiejącego udźwignąć tradycji szefa PPS, którą doprowadził do zapaści finansowej i do ruiny kadrowej. Stamtąd został wycofany. Odruchowo zmontował klub miłośników jego osoby pod nazwą Nowa Lewica. W tym czasie na scenie polityki pozaparlamentarnej, po lewej stronie były 4 marki: PPS, PPP-Sierpień’80, NL i ktoś jeszcze. Wyjaśnijmy: PPS to ponad stuletnia tradycja ruchu, oparta na samopomocowym anarchizmie i spółdzielczości (jakoś to się dało pogodzić), PPP to partia „dobudowana” do związku zawodowego (secesja z dużej centrali), w której rej wiedli naonczas ludzie z KPN (jakkolwiek to zabrzmi). Nowa Lewica to tratwa naszego bohatera, z której tyluż spadało w topiel, ilu wdrapywało się i wskakiwało.

Po ostatecznym rozkładzie NL zajął się robieniem tego, co lubi najbardziej: obroną eksmitowanych lokatorów. Robi to dobrze, z wyczuciem, nie oszczędzając siebie. Ze skutkiem dyskusyjnym, ale gdzie drwa rąbią… Wszystkim, którzy ku mnie się zwracając chwalili go za szlachetną robotę, mówiłem: tylko kwestią czasu jest jego powrót do polityki, z wykorzystaniem dobrego imienia odrestaurowanego w robocie społecznikowskiej.

Tydzień temu powstał Ruch Sprawiedliwości Społecznej, z którego – jak wcześniej z NL – wielu spadło, zanim on (ten Ruch) się „ruszył”.

Gdybym wierzył w jakiekolwiek jego słowo – a z tym mam problem od dłuższego czasu – przyjąłbym w ciemno wszystko co mówił, wszystko co wygłosiła programowo jego Szanowna, i całe to zdarzenie. Ale nie wierzę, i będę tego żałował.

Nikt mnie nie namówi, bym kwestionował wartość jego działań przeciw eksmisjom i wartość jego „narracji” socjalistycznej. Jest w tym świetny i godny naśladowania. Ale też nikt mnie nie namówi do współpracy z nim, bo rozjeżdża wszystko i wszystkich, jeśli nie widzi bałwochwalczego poparcia. Skłonność do dysputy ma krańcowo ograniczoną. Nawet do dysputy ze stronnikami swojej osoby. Kiedyś mu to wybaczałem w imię racji wyższych, ale dziś widzę ich ówczesny rozpaczliwy deficyt

Po powołaniu RSS wszelkie inne flibustierskie podskoki straciły na znaczeniu, choć i tak go zbyt wiele nie mają. O to chodziło? Na sali byli pacyfiści, ekolodzy, dziennikarze internetowi, ludzie z ruchu lokatorskiego, bezdomni, bezrobotni, obrońcy mniejszości, trockiści, edukatorzy, ludzie pokiereszowani przez los, nawet kapłani.

Na założycielskim konwektyklu przemówił ambitny „ścichapęk”, najbardziej zapamiętany jako rzecznik Samoobrony, ale jego skłonność do idei narodowych i do służenia zagregowanym interesom niezbyt ostro zdefiniowanym – to też prawda. Pełni zresztą jakąś międzynarodową funkcję w tym obszarze.

No, to ja zastanawiam się, czy przysłowiowa już zdolność do infekowania procesami gnilnymi inicjatyw, którym wodzuje nasz bohater – jest przyrodzona, czy wynika z obcowania z niejasnymi interesami. I wychodzi mi – że to drugie. Nasz bohater nie jest temu winien: moim zdaniem jest naiwnym narzędziem, a wykorzystywane są tu jego nieskrywane pasje i skłonności. W tym sensie nasz bohater jest łatwy „w obsłudze”, a że ma niewątpliwa charyzmę (niektórzy tak mają, pozazdrościć) – to skupia na sobie uwagę środowisk i mediów. Ktoś, kto to wykorzystuje, ma ułatwione zadanie: ktokolwiek się liczy, ten dołączy lub poprze, więc „ci co poza kontrolą” – mogą sobie dalej podskakiwać, niewidzialni dla nikogo.

Przeczytałem to co powyżej. W drugiej części – obrzydliwe. I postanawiam to „puścić”. Bo bardziej obrzydliwe byłoby udawanie, że mnie to nie dotyczy, choć to jest w dużej mierze prawdą, więc może nie udaję…? A może nasz bohater nad czymś poważnie się zastanowi? W końcu, nawet jeśli trudno go nazwać dobrym człowiekiem, to głupi przecież nie jest!

Podejrzewa chyba wciąż jeszcze (mówił mi to w oczy), że wypisuję o nim pod jakimiś fałszywymi pseudonimami. Jakbym nie miał swojej gęby.