Nie-Struktura typu FLASH?

2013-10-19 13:15

 

Jestem poprzez mejlowisko obserwatorem ciekawej dyskusji. Nie biorę w niej udziału, bo nie dorosłem do tematu, ale uczę się „w sprawie”.

Chodzi o to, w jakiej formule, w jakim stanie ma dojrzewać pewien ruch obywatelski, złożony nie tylko z pojedynczych aktywistów, ale w głównej mierze z zarejestrowanych organizacji pozarządowych, związków, itd., itp. Są widoczne w dyskusji dwie przeciwstawne opcje: jedni mówią, że trzeba się organizować (choćby w luźną federację), inni mówią, że trzeba trwać w nie-organizacji, a aktywizować się pod konkretne alerty. Padają wzajemne zarzuty o niezrozumienie, o skryte interesy, o niszczenie konceptu, o marnowanie (lub niewłaściwe zagospodarowywanie) ludzkiej energii.

Odkrywam w tej debacie swoje dawne wyobrażenia. Nie, nie jestem dziś mądrzejszy, może wtedy byłem bliżej sedna: marzyło mi się, by każde małe grono miało „przewodniczącego przechodniego”, a jeśli grona łącza się w jedno większe – to każde grono składowe krocząco obejmuje przewodnictwo.

Coś z tego dawniejszego myślenia przeszło do mojego konceptu Ordynacji Sołtysowskiej (zapraszam ciekawych do googlarki, hasło „ordynacja sołtysowska” albo „demokracja powiernicza”). Daję temu wyraz dwiema ponad-podziałowymi inicjatywami w sieci: Obywatelskie Komitety Wyborców (spontaniczne grupy obywateli gotowe do działania, kiedy nadejdzie „alert”) oraz Narodowy Wiec Obywatelski (forum permanentnego kontaktu, aby w razie „alertu” móc sprawnie rozesłać „wici”). Niżej poświęcę temu więcej uwagi.

Zanim jednak do tego dojdę – przytoczę swoje bardziej „wydumane” rozważania o Umiarze i Harmonii. W tym celu użyję dwojga pojęć wypracowanych w Helladzie, w czasach, kiedy powszechny w użyciu był język „koine”, dziś uważany za „starogrecki”[1]. Te dwa pojęcia to Plerôma i Khôra.

Słowo Plerôma oznacza „pełnię doskonałości”. Platon tym słowem opisywał pełny zbiór doskonałych form (idei), z których powstają niedoskonałe doczesne kopie wszystkiego co było, jest i będzie (podkreślmy: będzie). Platon bowiem zakłada, że gdzieś w Uniwersum wszystko już jest „pomyślane i obliczone”, a Doczesność (Historia, z pomocą Człowieka i wszystkiego co żywe - JH) jedynie przywołuje to co tu-teraz jest jej potrzebne i nieudolnie wdraża w życie pozyskane z Plerômy idee. Te wdrożenia są niedoskonałe, jak cała rzeczywistość nasza codzienna[2]. Chrześcijanie wykorzystali platońskie pojęcie Plerômy do opisania Jezusa: otóż został on przez swojego Ojca na ziemską podróż wyposażony w „komplet” doskonałych form, znał najlepsze rozwiązania na każdą okoliczność, był święty w tym rozumieniu, że nie zniżał się do niedoskonałości w żadnej sprawie. Więcej: kiedy się „za nim podążało” – doznawało się oddziaływania tej jezusowej Plerômy, a kiedy się „odeń oddalało” – działanie jezusowej Plerômy słabło. Na tym opiera się do dziś „teologia Chrystusa” we wszystkich kościołach chrześcijańskich (patrz: list Pawła do Kolosjan, oczywiście, oryginał w języku „koine”, choć Paweł pisał go z więzienia w Romie).

Słowo Khôra oznacza – na ile je rozumiem – Harmonię Obfitości, przy czym nie ma nic wspólnego z Dobrobytem czy jego synonimami, ale z nagromadzeniem Doświadczenia Dziejowego.

Aby to wyjaśnić, trzeba sięgnąć do teologicznego pojęcia Edenu, obecnego w wielu religiach i filozofiach[3]. Oprę się na swoim osobistym rozumieniu Biblii[4], zwłaszcza Tory.

Jakkolwiek rozumieć koncept Adama i Ewy (ja go na podstawie 1 Rodziału Genesis  rozumiem jako fenomen Człowieka: pełnia człowieczeństwa to ON i ONA wspólne, zespolone, odrębnie jesteśmy niedoskonali jako ludzie, rozumiem też, że Człowiek jest fenomenem wciąż „stawającym się”, nie zafiksowanym w konkretnej postaci, bo tylko w ten sposób może być Człowiek stworzeniem „na podobieństwo Boga”) – nie ulega wątpliwości, że w Raju, bez władzy rozróżniania Dobra i Zła (Piękna i Brzydoty, Prawdy i Kłamstwa, Sprawiedliwości i Niesprawiedliwości, Cnoty i Niecnoty), Człowiek niczego nie tworzył, a jedynie czerpał. Był pupilem Boga. Jego zdolności poznawcze „stały w miejscu”, wszystko „było Człowiekowi dane”. Dopiero Upadek, samodzielna, nieposłuszna próba Poznania, skutkująca Wygnaniem – dała Człowiekowi możliwość sensownego odkrywania Rzeczywistości oraz wybierania z niej (wolna wola) tego, co mu odpowiada, a także przetwarzania jej wedle swoich zamysłów (moment idealny pracy).

Odtąd – w wielu wymiarach – Człowiek doświadcza Pracy (trudu, uciążliwości, wyrzeczeń, obowiązku) oraz Konsumpcji (korzyści, dobrodziejstw) i poprzez nie sam się rozwija oraz przeistacza swoje otoczenie. O ile „dotąd” Uniwersum tygliło się „samo przez się”, a rajski Człowiek w tym procesie był jedynie bytem jak inne – po Wygnaniu Człowiek stał się podmiotem przemian, lokalnym w każdym rozumieniu słowa „lokalność”, ale z oczywistymi skutkami dla całego Uniwersum (Opatrzności, Boga, Wszystkiego Co Jest). Mógł i może – z wyboru lub w nieświadomości – wspierać procesy uniwersalne (boskie) lub stać im wbrew, w poprzek, na szkodę.

W ten sposób procesy pozostające poza kontrolą i wpływem Człowieka oraz te autoryzowane przezeń – składają się na dorobek będący współ-elementem Historii. Tygli się to wszystko i namnaża. Pogłębia się Chaos, ale też licznieją próby jego porządkowania, choćby poprzez zrozumienie.

W warunkach Edenu mieliśmy do czynienia z Oblivion-Pustką (z punktu widzenia Człowieka): nic się nie działo, nic się nie odkładało, Człowiek niczego nie rozumiał i nie musiał, niczego nie wiedział i nie zamierzał. Egzystował biernie i bezowocnie. Był zbawiony z samej swej istoty, święty przez niemożność popełnienia grzechu. Uniwersum tygliło się bez niego, bez najmniejszego nawet ludzkiego wkładu. Eden zatem jest filozoficzno-teologiczną manifestacją Umiaru i Harmonii w formule BEZ (czyli w opcji zerowej, w stanie „zera bezwzględnego”).

Przeniesiony do Doczesności Człowiek zaczął podmiotowo współtworzyć Rzeczywistość, czynić ziemię sobie poddaną. W tym trybie zachowanie Umiaru w czymkolwiek i zaprowadzenie Harmonii wszystkiego stało się problematyczne. Po prawdzie: nie miało i nie ma miejsca nigdy i nigdzie w doczesności poza-edenalnej. Tygiel jest burzliwy po prostu, nieskłonny do samoporządkowania.

Harmonijnie czy nie, umiarkowanie czy nie – Dorobek jest odkładany (się odkłada). Niepostrzeżenie wchodzi na nowy poziom istotności. Kiedy mamy pojedyncze ziarna różnych roślin na dnie dużego garnca – widzimy w tym chaos i potrzebę zaprowadzenia jakiegoś porządku, np. posegregowania ziaren wg rodzajów. Ale kiedy zapełnimy garniec ziarnami do pełni – mamy po prostu wypełniony ziarnem garniec: liczy się jakość w postaci wypełnionego garnca, a nie posegregowane ziarna. Wypełniony garniec jest bardziej harmonijny niż garniec niewypełniony, nawet jeśli w tym niewypełnionym zaprowadzi się jakiś lokalny porządek!


 

Khôra jest czymś w rodzaju wypełnionego garnca. Dotychczasowy chaos przechodzi w stan Harmonii przez sam fakt, że WYPEŁNIŁO SIĘ! Uniwersum „wessie, wnieboweźmie”  Człowieka, kiedy jego misja „napełniania garnca” wypełni się!  WYPEŁNIENIE (SPEŁNIENIE) – to stan, w którym nie ma ani możliwości, ani celu porządkowania „ziaren”, skoro nie ma „przestrzeni” niezbędnej dla tego porządkowania. Jest za to, powtórzmy, nowa jakość – pełen garniec.

Fenomen Khôra zatem ilustruje „wypełniony ludzkim czynem garniec Edenu”. Nieważne, czy ludzkie działanie doczesne owocowało Dobrem czy Złem, Pięknem czy Brzydotą, Prawdą czy Kłamstwem, Sprawiedliwością czy Niesprawiedliwością, Cnotą czy Niecnotą: wypełnienie garnca przynosi nam Pełnię Harmonijną, doskonałą, znaną w Biblii jako Plerôma (pełnia doskonałości właściwa dla Jezusa). Plerôma – co często umyka biblistom – to platoński zestaw idealnych, doskonałych form dla wszystkiego, co docześnie jest, było i będzie.

Eden – to Harmonia Niczego (a właściwie Jedni Pierwotnej). Khôra – to Harmonia Pełni. Zero absolutne, ale nie w stanie bezruchu bezenergetycznego, tylko w stanie bezruchu wypełnienia. Jedni Ostatecznej.

Nic dziwnego, że Dni Ostatnie (np. w Biblii – Millenium nadejścia Chrystusa) – to dni burzliwe, apokaliptyczne: wtedy, tuż przed Wypełnieniem, Chaos jest największy i najbardziej dolegliwy, najsilniejsze jest wrogie, nieumiarkowane, dysharmoniczne zwarcie Dobra i Zła, Piękna i Brzydoty, Prawdy i Kłamstwa, Sprawiedliwości i Niesprawiedliwości, Cnoty i Niecnoty. Im bliżej końca – tym świat okropniejszy. I nagle to ostatnie „ziarno”, ostatni doczesny ludzki czyn powoduje WYPEŁNIENIE (SPEŁNIENIE). To jak przekroczenie bariery dźwięku: tumult, jazgot, ryk nagle zamienia się w błogą ciszę, bezdźwięk.

Lektura ksiąg ważnych i świętych dla różnych cywilizacji – a jest ich sporo – prowadzi mnie do tej samej konkluzji, jak powyżej[5].

 

*             *             *

Całkiem możliwe, że powyżej plotę trzy-po-trzy, ale nie umiem rozważać spraw Demokracji, Samorządności, Obywatelstwa, Społeczeństwa bez pojęć Plerôma i Khôra. To z tych pojęć staram się wywodzić argumentację.

Wracam zatem do dyskusji internetowej, w której adwersarze zastanawiają się, czy lepsze jest powoływanie „zdrowych” struktur, by „nie być nieobecnym” na swoistej giełdzie projektów społecznych, czy może lepsze jest unikanie wszelkiej strukturalizacji, a samoorganizację ruchu ograniczyć do „alertowych zadań” spontanicznie redagowanych w miarę potrzeb. Wbrew pozorom – jest to dyskusja o Państwie.

Oto mieliśmy niedawno referendum warszawskie. Okazało się, że można takie referendum rozstrzygnąć w głosowaniu, ale można też zdecydować o jego wyniku poprzez tzw. frekwencję, czyli poprzez wzięcie lub nie wzięcie udziału w głosowaniu. Jako ekonometryk aż piszczę i zacieram kolana, żeby znaleźć „wagowy” sposób na rozstrzygnięcie następującego dylematu. Otóż ponad 320 tysięcy warszawiaków głosowało przeciw dalszemu królowaniu HGW. To zdecydowana mniejszość wszystkich uprawnionych do głosowania. Załóżmy, że uprawnionych było 1,5 miliona. I załóżmy, że nie miała miejsca kampania licznych prominentów państwowych, luminarzy życia naukowego, dziennikarskiego, artystycznego, zniechęcająca do głosowania. Ile osób poszłoby głosować? Zapewne istniało poważne podejrzenie prominentów i luminarzy, że poszłoby mniej zwolenników HGW niż przeciwników. Że zwolennicy są mniej stanowczy niż „tamci”. I to był powód kampanii zniechęcającej.

W powszechnym mniemaniu demokratyczne decyzje są podejmowane w głosowaniu. Wszystko inne jest taktyką, która przez sam fakt zastosowania obraża demokratyczność procedur. Prawda: taktyka nie jest zabroniona, ale ma ten sam charakter, co „faul taktyczny”. Robisz coś niesportowo, liczysz się z ryzykiem, ale przybliżasz sukces ku sobie. Gdzie tu sport? Gdzie tu demokracja?

Można z dużą dozą pewności ogłosić, że przeciwnicy HGW głosowali z siłą 8-10-punktową, a jej zwolennicy są zwolennikami 5-8-punktowymi. Dlatego „średnia ważona” głosów wykazałaby większą liczebność zwolenników HGW (patrz: sondaże, które zapowiadają, że ew. wybory po „upadku” wygra i tak HGW), ale owo „zwolennictwo” jest sumarycznie mniej stanowcze niż „przeciwnictwo” wyrażane w sposób najmocniejszy z możliwych. Na rysunku przedstawiono to symbolicznie: mimo że szacunkowo w Warszawie Hanna G-W ma w sondażach liczebną popularność przeciw wrogości jak 6:5, to uwzględniwszy stanowczość zwolenników i przeciwników jej wynik kształtuje się jak 30:45, czyli jest stosunkowo silnie niechciana.


 

GDYBY W WARSZAWIE MIESZKALI OBYWATELE TEJ SAMEJ, NAJWYŻSZEJ PRÓBY – STANOWIĄCY OBYWATELSKIE KHÔRA – TO ICH GŁOSY BYŁYBY RZECZYWIŚCIE RÓWNE, A MANIPULACJE TAKTYCZNE „PÓJŚĆ ALBO NIE PÓJŚĆ NA GŁOSOWANIE” – BEZPRZEDMIOTOWE[6].

Jedynym referendalnym(?) sposobem – przy obecnym zróżnicowaniu poziomu „obywatelskości” – byłoby głosowanie różnicujące „obywatelską wagę” głosujących (trochę szydzę) w taki sposób:

  1. Gorąco popieram HGW
  2. Po prostu popieram HGW
  3. Z dwojga złego wolę HGW
  4. Jest mi obojętne
  5. Nie mam zdania
  6. Ale o co chodzi
  7. Z dwojga złego wolę by HGW odeszła
  8. Po prostu mam dość HGW
  9. Każdy tylko nie HGW
  10. Mam w nosie całe to referendum

Obywatel MUSIAŁBY wypowiedzieć się jednoznacznie, wybierając którąś z odpowiedzi. Albo ordynacja (regulamin głosowania) rozróżniałby postawy bardziej zdecydowane i mniej stanowcze albo „rozedrgane”. Wtedy byłyby one odpowiednio „wagowane” (głos na pozycję 1 i na pozycję 9 byłby tej samej „wagi”, tylko odmiennego znaku, głosy na pozycję 3 albo 7 byłyby „słabsze wagowo” i miałyby przeciwne znaki). Jednym słowem: ten kto fatyguje się do urny, odczytywany jest jako bardziej zdecydowany w poglądach, a ten, kto może by i zagłosował, ale mu się nie chce iść – też byłby uwzględniony, tylko z mniejszym „wagowaniem”.

Teraz już mogę nawiązać do Plerôma i Khôra. Otóż gdyby wszyscy uprawnieni w Warszawie do głosowania, z własnej woli, bez namawiania, BEZ ZWAŻANIA NA TAKTYKĘ, udali się do urn (głosując jak chcą) – mielibyśmy w Stolicy doskonałych (pleromalnych) wyborców, a całą sytuację moglibyśmy opisać jako Khôra. Rzecz w tym, że warszawiacy (i Polacy) już dawno nie są w Edenie (czyli od czasu do czasu stawiani są przed obowiązkiem, uciążliwością, trudem, wyborem), a do Khôra jest im bardzo, bardzo daleko: to dlatego pozwalają w ogóle na to, by ktoś nimi powodował zachęcając lub zniechęcając do głosowania. Przypomnijmy sobie oszustwo Balcerowicza, który wykorzystał ogromne poparcie dla rządu Mazowieckiego, by podstępem wprowadzić w Polsce ustrój gospodarczy absolutnie przeciwstawny żądaniom robotników i ustrój polityczny „wykolegowujący” Solidarność. Przypomnijmy sobie referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej, gdzie uzyskano nie tak porażającą przecież większość, a dziś doznajemy z UE zagrożeń, których wtedy nikt nam nie ujawniał (mówię o zagrożeniach już wtedy wiadomych), przy czym „klamka zapadła” i nie możemy się wycofać, co najwyżej możemy się znaleźć w „dalszym kręgu” wtajemniczenia. Porównajmy polityczną siłę ruchu związkowego czy ruchu oburzonych w Hiszpanii i Polsce – a zrozumiemy, jak każdemu z nas daleko do Plerôma i jak nam wszystkim razem daleko do społecznego stanu Khôra.

Wspomniana w pierwszym akapicie, na samym początku, dysputa między zwolennikami budowania struktur ruchu a zwolennikami a-strukturalnej alertowej gotowości zadaniowej – jest właśnie zanurzona w rozważania o tym, czy uczestnicy tego ruchu są tak bardzo wszyscy obywatelami, że ich „masę” można uznać za Khôra, czy też są jeszcze „nie w pełni nasyconą masą obywatelską”, co skutkuje zróżnicowaniem „obywatelskości”, dysharmonią, brakiem umiaru w walce o swoje racje kosztem innych racji. Najprawdopodobniej jesteśmy – jako uczestnicy tego ruchu – Różnią, więc jakieś minimum strukturalizacji „się należy”.

To dlatego postuluję, aby – w oczekiwaniu (niekoniecznie biernym), aż dojrzejemy do demokracji – poczynić minimalne przygotowania na chwilę, kiedy „będzie czas”. Obywatelskie Komitety Wyborców (powtórzmy: spontaniczne grupy obywateli gotowe do działania, kiedy nadejdzie „alert”) oraz Narodowy Wiec Obywatelski (powtórzmy: forum permanentnego kontaktu, aby w razie „alertu” móc sprawnie rozesłać „wici”) – to nie jest organizacja w sądowo-rejestrowym znaczeniu, ale też jest to „energetyzator”, który nie pozwoli „usnąć” i przegapić właściwej chwili. Najnowsza historia zna taką formułę społeczno-akcyjną pod nazwą „flash-mob”: na co dzień ludzie ze sobą nie współpracują, ale są wyposażeni w „niby-strukturę” w postaci komputerów i internetu. I kiedy im się zachce – zwołują się setkami w jakimś miejscu dla kilkuminutowego skeczu.

Struktury, a raczej „cumowniki” – tak (w powyższym rozumieniu) – ale nie jako „kierownikujący” punkt odniesienia zastępujące postawę społecznikowsko-obywatelską, tylko jako niezbędnik obywatela, jako gotowe, dobrze konserwowane narzędzie, którego obywatele użyją w potrzebie.

 

 



[1] Na ile się orientuję, „koine” był swoistym „suahili” w Imperium Romanum. Obowiązywała wtedy łacina, której używano w sprawach państwowych (oficjalnych, urzędowych, wojskowych) w całym basenie Morza Śródziemnego oraz w Galii, Iberii, Brytanii, w Azji Mniejszej po Morze Czarne i częściowo na Bałkanach (Tracja, Dacja). „Koine” zaś było językiem chętnie stosowanym przez tych, którym z Imperium było „nie po drodze”. najlepszym przykładem jest tu chrześcijaństwo: w czasach prześladowań używało ono „koine” (w tym języku powstał oryginał Nowego Testamentu), kiedy zaś stało się chrześcijaństwo faworytem cezarów – bez skrupułów przeszło na łacinę;

[2] Oponent Platona, Arystoteles, uważał natomiast, że to, co Platon nazywa ideą albo ideałem, doskonałą formą – kształtuje się poprzez doczesne doświadczenie, jako jego owoc, nie pochodzi „skądś”, tylko „stąd”, nie jest wieczne i niezmienne, tylko jest ustawicznym, doskonalącym „stawaniem się” czegoś, co jest niedoskonałe, ale doskonaląc się wyznacza swoją „aproksymowaną” doskonałość projektowaną. W moim przekonaniu aż takiej sprzeczności w tym rozumowaniu nie ma (spróbuj, Czytelniku, czas sprowadzić do „chwili”, a Przestrzeń do „punktu”, wtedy doświadczysz pewnego olśnienia);

[3] Geograficzno-archeologiczne poszukiwania Edenu na Ziemi pozostawiam poszukiwaczom przygód;

[4] Najstarsze przesłanie Biblii powstało w języku aramejskim i hebrajskim, a Nowy Testament w języku „koine”. Te trzy języki powstały jako narzędzia trzech zupełnie odrębnych cywilizacji, nie są w pełni przetłumaczalne jeden na drugi. Dlatego pogodzę się z ew. zarzutem znawcy tych języków, że mylę się odgadując sensy niektórych akapitów Biblii;

[5] Pojęcia Umiaru i Harmonii traktuję jako kluczowe w swoich rozważaniach o obywatelstwie, samorządności, demokracji, państwie, polityce. Z Umiarem mamy do czynienia, kiedy „używamy nie więcej niż to konieczne” (dotyczy to wszelkiego używania), z Harmonią mamy zaś do czynienia, kiedy „wszystko za wszystkim nadąża” (czyli nie ma nadzwyczajnych „przekroczeń” albo „niedostatków”). W stanie Khôra wszystko jest pleromalnie doskonałe, bo wypełnia wszelkie warunki doskonałości, a zatem pełny zestaw doskonałości w oczywisty sposób jest harmonijny ową harmonią pełności. Zauważam też, że wydzielone ekosystemy, a nawet stada, mrowiska, ławice, roje, klucze-loty są bliżej Khôra niż społeczności ludzkie, które dynamizują się pożądliwością, partykularyzmem, egoizmem. Proces odchodzenia od Khôra, proces podążania w przeciwnym kierunku (dość charakterystyczny dla Człowieka i Ludzkości) – nazywam Apostazją;

[6] Oczywiście jestem jak najdalszy od „rasizmu obywatelskiego”, segregacji, dyskryminacji pod kątem przygotowania do samorządności obywatelskiej, zwracam tylko uwagę na konsekwencje zróżnicowania, o które to zróżnicowanie obwiniam system edukacyjny oraz świat Polityki najszerzej rozumiany;