Nieustająco Twój, Januszu!

2013-05-18 05:56

 

/o myśleniu interesem politycznym zamiast mózgiem społecznym/

 

Kiedy byliśmy studentami w tej samej szkole głównej – znaliśmy się nieźle, ale z takiej odległości, jaka dzieliła uczelniane ZSP od uczelnianego ZMW. W tych czasach w „naszej” szkole było 25 organizacji młodzieżowych.

Kiedy ja byłem już „po pierwszych przejściach” politycznych i pracowałem na podrzędnym stanowisku w Turystycznej Agencji Usługowej – spotykaliśmy się przy herbatkach przedświątecznych, bo Ty kierowałeś lokalną strukturą ZMW, do którego TAU należało.

Kiedy ja uwierzyłem Balcerowiczowi i podjąłem ambitną działalność gospodarczą (najpierw jako dyrektor, potem „na swoim”) – Ty piąłeś się w strukturach PSL.

Kiedy ja – tym razem „po przejściach” biznesowych – walczyłem z wykluczeniem i niepowodzeniami życiowymi – Ty już należałeś do kierownictwa PSL i miałeś nomenklaturową pensję w ważnym Funduszu.

Kiedy ja próbowałem uruchomić kwartalnik społeczno-polityczny – nazywałeś mnie pieszczotliwie „naszym meanderkiem”.

Kiedy ja zacząłem pisać książki społeczno-polityczne z podkładem ekonomicznym, których nikt nie chciał drukować – Ty zacząłeś doświadczać w PSL, jak życie mści się za „rogatość duszy”.

Kiedy zajmowałem się funduszami unijnymi u naszego wspólnego kolegi – Ty bywałeś u mnie „na plotkach”, ja zaglądałem do Sejmu zapytywać Cię o zdanie w różnych sprawach.

Nigdy specjalnie nie zawracaliśmy sobie głowy wzajemnie, ale też nic nas nie dzieliło. Dobra to była znajomość.

Kiedy jesienią 2012 po raz ostatni rozmawialiśmy poważnie – ja konsultowałem u Ciebie pomysł pociągnięcia do odpowiedzialności (społecznej i karnej) Nomenklatury odpowiedzialnej za patologie III Rzeczpospolitej, Ty zaś z charakterystyczną zawziętością przyszłego straceńca upierałeś się, że tym razem wygrasz z Pawlakiem. Dałeś mi w mojej sprawie dobrą radę, skorzystałem, jak na razie.

Kiedy wygrałeś z Pawlakiem – między nami stanął mur „braku czasu” i co najmniej dwóch pośredników. Prosiłem Ciebie o patronat nad wznawianą próbą „meanderka”. Bezskutecznie.

Mimo to dałem Ci najcenniejszą radę, na jaką było mnie stać. Składała się ona z kilku zaleceń.

  1. Nie daj się wrobić w posadę rządową, oddeleguj do tej roli młodego Pietrewicza, skoro Pawlak gra na osamotnienie Ciebie (radziłem też stanowcze zdyscyplinowanie Pawlaka, który całkiem prywatnie zrezygnował z całkiem publicznej roli wbrew Twoim instrukcjom);
  2. Trzymaj się swojej „trójpolówki”, w której dla siebie wyznaczyłeś rolę gospodarza PSL i całej tradycji ludowej (pozostałe role to drużyna parlamentarna i drużyna rządowa, które proponowałeś innym wybitnościom);
  3. Wskazałem na bezwzględność Pawlaka jako polityka, który ani nie przestanie z cicha szaro-eminencić w rządzie, ani nie wesprze Cię w Twoich planach (sam to zresztą deklarował);
  4. Wskazałem na korzyści, jakie ze zmiany w PSL odnosi Tusk (marginalizował już Pawlaka, a z Tobą pójdzie mu łatwiej), jednocześnie wskazywałem na to, że wyczerpała się już formuła „zielonej wyspy” i „straszaka pisowskiego”, a problemy narastają, taczki czekają na dygnitarzy, naród podnosi głowę i sięga po rozum;
  5. Ostatecznie napisałem ostry tekst o „eunuchach politycznych”, czyli osobach, które powinny, mają narzędzia, a „nie mogą”: Ciebie i Komorowskiego „wyróżniłem” jako tych, którzy marnotrawią największe szanse polityczne;

Literatura (wybrana):

 

Żadnej z tych rad nie posłuchałeś, bo i po co (nie jestem kimś takim, kogo miałbyś na liście korespondencyjnej). Rozsyłasz – pomysł zgrabny, ale w Twojej sytuacji działający odwrotnie – koleżeńskie mikro-raporty ze swoich zamierzeń i dokonań. Nie piszesz w tych pracach, czy, dlaczego i jak przeredagowałeś swój plan, z którym wygrałeś wybory w Stronnictwie. A ja pamiętam całkiem niegłupie sny Twoje o wielkiej chadecji.  W jedynej prywatnej korespondencji napisałeś (mniej-więcej), że łatwo mi krytykować, bo nie wiem tego, co Ty wiesz: tym samym dałeś mi kolejny dowód, że wielka polska polityka to mały grajdół pełen wtajemniczeń, dopuszczeń, koterii, kamaryl. Umocniło mnie to w przyjacielskim przekonaniu, że popełniłeś życiowy błąd wchodząc do rządu, uginając się przed naciskiem rozmaitych lobbies niekoniecznie mających na względzie dobro Twoje, PSL-u, Kraju.

Gdybyś rozmaite swoje uwagi, niektóre celne, które dziś formułujesz, zgłaszał z pozycji pozarządowego szefa stronnictwa koalicyjnego – wyglądałbyś poważnie i miałbyś poparcie niejednego środowiska. Nie miałbyś związanych rąk w działaniach analitycznych i staraniach natury „monitoringowo-rewizyjnej”. Zresztą, to że zrezygnowałeś z uruchomienia – zapowiadanego – Instytutu (mówię o realiach, a nie niby-ruchach), oznacza, że wypuszczasz z ręki ostatnie narzędzie podmiotowości politycznej, czyli zdolność do zorganizowanej refleksji o kondycji rządu, Stronnictwa, różnych środowisk społecznych. Zdajesz się na refleksje ciał politycznych, które myślą nie mózgiem, a interesem (jakkolwiek to brzmi). Ktoś, kto wyciąga wnioski sięgając po racje polityczne, a te merytoryczne odsyła na dalszy plan, do argumentacyjnej mimikry – będzie zawsze dryfował, zwłaszcza że jest zaledwie pierwszym(?) oficerem w rządzie , a sztorm widać już na horyzoncie.

Oczywiście, moje rady nie są Tobie potrzebne, piszę sobie na Berdyczów nie oczekując powrotu do stanu „nieinwazyjnego koleżeństwa”, ale mam jeszcze kawałki sumienia (prawda, pokiereszowanego w bojach), które każe mi mówić, a nie podżerać niczym bóbr.

W pierwszej mojej publicznej odzywce do Ciebie pisałem:

  1. Wziąłeś na siebie odpowiedzialność za takie pojęcia budujące ludową tożsamość, jak chłop, ziemianin, gospodarz, rola, plon, chrześcijanin, patriota, powstaniec, leśni, agraryzm, samorząd, wzajemnictwo, gromadnictwo, spółdzielczość, wieś, gmina, powiat, nowoczesne gospodarowanie, itd., itp. To pod Twoją pieczą są one teraz redagowane. Wziąłeś na siebie odpowiedzialność za dolę kilkudziesięciu tzw. auxiliares, czyli organizacji pomocniczych: ochotnicze straże pożarne, koła gospodyń wiejskich, grupy producenckie, zespoły folklorystyczne, twórczość „cepeliadowa”, Zielony Sztandar i inne czasopisma,  ZMW, FML, kluby i świetlice wiejskie (tradycja karczmy niestety umarła), muzea, wydawnictwa ludowe LZS, tradycja Samopomocy Chłopskiej i Gromady oraz bankowości spółdzielczej, itd., itp. Wziąłeś na siebie odpowiedzialność za to, by GOSPODARZ – kluczowy „element socjologiczny” polskiej prowincji – znalazł sobie nowe, godne miejsce w rzeczywistości pokiereszowanej przez Transformację. O losie wiosek i społeczności po-PGR-owskiej nie mówię, bo „temat wymiera” samoistnie.
  2. Największa odpowiedzialność, jaka na Tobie – moim zdaniem – ciąży (w pełnym znaczeniu słowa „ciążyć”) – jest odrestaurowanie ciągłości przedwojennego ruchu ludowego (z jego formacjami tuż-powojennymi). Pod korzec schowana jest sprawa podjęcia takiej próby po 1989 roku. Nad dzisiejszym PSL cieniem kładzie się sprawa Romana Bartoszcze, który miał pełnić rolę takiego łącznika, ale – mówiąc najoględniej – „nie wyszło”.

I wiesz, Januszu, myślę że nie jest za późno. To są sprawy, dla których pożałowałeś energii i czasu, zresztą, premierowanie zabiera Ci kupę uwagi i odbiera zdrowie, ale przecież to jest ten obszar, który sobie zaplanowałeś w „trójpolówce”.

Jeszcze niedawno w Polsce funkcjonowały dwie partie, mające jakiekolwiek prawo odwoływania się do ponad 100-letniej tradycji sprzed I wojny światowej, do tradycji „szeptanego patriotyzmu” i otwartej walki o Lud. Jedną z nich była PPS. Płakać mi się chce, kiedy po rozmaitych eksperymentach z Ikonowiczem, z Młodymi Socjalistami – gaśnie ta tradycja w oczach (widać płomyki, np. wrocławski, dające nadzieję jakąś).

PSL też odwołuje się do takiej tradycji. Też ma na swojej sukmanie rysę PRL-owską (która pozwoliła dobrze przetrwać, ale nie zabliźniła się), też ma za sobą personalny eksperyment z sędzią z Rawy. Też ma za sobą wichurę ideologiczno-polityczną (dla PPS była to PPR, dla PSL była to Samoobrona).

PSL trzyma się (jeszcze) mocniej niż PPS, może dlatego, że na skutek gamblingu Balcerowicza ludzi pracy w przedsiębiorstwach ubywa, a ludzie gospodarzący na roli, z ciężkimi stratami, jednak jeszcze trzymają sztandary.

Dopisz do tych sztandarów swoje imię, w sposób godny, jak przystało na ludowca. Bo wolę popisywać się, że moim dobrym znajomym jest kontynuator Witosa, Rataja, Mikołajczyka. A nie jakiś słabowity Wicepremier, który harata z Premierem w gałę, ale częściej jest kopany, niż kopie.