O cywilizującej(?) roli prezentu
Prezenty ludzie sobie wręczali od zawsze. Można przypuszczać, że jeśli był kiedyś jakiś pierwszy prezent, to oznaczał on:
- weź, to moje ulubione, ofiaruję ci, jakby siebie kawałek…
- weź sobie, ja mam więcej…
- weź, potrzebujesz…
- weź na zgodę…
- chcę ciebie (prze)kupić za ten drobiażdżek…
- na pamiątkę…
- przyjmij ten oto wyraz szczerej wdzięczności…
- itd…
Ale chyba pierwszego podarunku nie było: po prostu w różnych stronach świata prezent jako fenomen rodził się odrębnie, po swojemu.
U dawniejszych Chińczyków goście i gospodarze, podczas jednego popołudnia, biesiadując, potrafili ten sam prezent przekazywać sobie wielokrotne w-tę-i-wew-tę. Ważny był ceremoniał i tło. Sam podarek był narzędziem-symbolem.
Bywa prezent „biletem wstępu” (np. posag).
Najgorsze są prezenty rutynowe: rutynowa jest albo okazja, albo sam podarunek. Za każdym kolejnym razem trudniej jest o spontaniczną, serdeczną radość z takiego prezentu.
Dlatego ludzie wymyślili kopertówki (w tej oto kopercie zaklęte jest to, co sobie sam kupisz, tylko nie upij się za to), potem poświąteczne zwroty (to amerykański wynalazek), a ostatnio Allegro. Aukcje już od wczoraj trwają.
No comment.
Jeśli Ludzkość jest poważna, powinna coś wymyśleć w miejsce prezentu: ta forma uspołecznienia już się Człowiekowi najwyraźniej przejadła.