O (nie)skutecznym rad sposobie

2015-07-09 20:41

 

W jednym ze swych traktatów Stanisław Herakliusz Lubomirski, stawiając pytanie „kim jest człowiek?”, odpowiadał: „zwierzę mizerne, nieszczęśliwe, niespokojne, śmieci natury, niewolnik grzechu. Skopuł fortuny, łodka tnienia pewna, a najpewniejszy obłow śmierci. A żywot czymże jest? Pokarm mizerii ludzkiej, przepaścista bied i trosk jaskinia, nieugaszony pożądliwości płomień, dym, wiatr, powietrze, proch, cień nic cale? Do czego żeśmy tedy porodzili? Pewnie nie do złych przymiotow, ani do biesiad, ani do kieliszkow, ani do igrzysk, ani do rozkoszy, ani do uciech, ani do tańcow, [...]. A do czegoż? Do życia dobrego”[1].

Lubomirski (z powodu swojej erudycji literackiej zwany Polskim Salomonem), najbardziej jest znany politologom z rozprawy „De vanitate consiliorum liber unus : in quo vanitas et veritas rerum humanarum politicis et moralibus rationibus clare demonstratur, et dialogice exhibetur”,  (O ułudzie rad księga jedna, w której ułudę i prawdę spraw ludzkich jasno udowadnia się racjami politycznymi i moralnymi i wykłada się pod postacią dialogu) z 1699 r., w którym odradzając reformy pesymistycznie opisywał sejmy Rzeczypospolitej. Lubomirski to nie był byle kto: w ówczesnej „nomenklaturze” stał tak wysoko, że proponowano mu np. koronę węgierską (odmówił).

Lubomirski przyjmował, podobnie jak większość autorow tamtego czasu, że człowiek jest istotą społeczną. Jednakże jego uzasadnienie tejże koncepcji odbiegało od owczesnych argumentacji. Przede wszystkim podnosił aspekt utylitarny – wedle niego bez innych ludzi nie mamy szans na przeżycie, a coż dopiero mowić o osiąganiu celow innych, pomniejszych, innych niż zachowanie życia. A zatem to inni byli źrodłem tego, co niezbędne dla naszego indywidualnego żywota. Lubomirski jednocześnie zauważał, że wszystkich ludzi, ktorzy znajdują się w naszym otoczeniu, możemy podzielić na tych, od ktorych czegoś oczekujemy, i tych, ktorzy oczekują czegoś od nas. Nasze istnienie generowało zatem potrzebę stałych pertraktacji z innymi. Jak zauważał, w postępowaniu wobec innych „[...] potrzeba czasem i wymoc, trzeba podczas i ustąpić, ujdzie często i wystraszyć, a czasem też i podlazszy dojść do swego nie zawadzi”.

 

Więcej przez ospałą zgodę zginęło; niezgoda żywiołow, świata i żywota jest harmonią. Na ten czas potrzeba będzie, aby cały świat zaginął, gdy do rownego pokoju wszystko przyjdzie. [...] nie płynie okręt bez wiatrow; ale Sternika roztropność potrafi według rożności wiatrow kierować.

Lubomirski, pisząc o konieczności uczestniczenia przez człowieka w życiu wspolnoty państwowej, a z kolei państwa w zbiorowości innych państw, podnosząc pozytywne aspekty wspołżycia międzyludzkiego i międzynarodowego, wskazał na wiele niebezpieczeństw. Jak pisał: „komisje legacyje, traktaty, ugody, wszystko to jedno, są to łapki, siatki, sidła polityczne jednych na drugich [...]”.

Lubomirski – niczym Machiavelli – stara się w cytowanym dziele rozumieć polityczną, skłonną do gry pełnej „zmyłek, ściem i podstępów słownych”  naturę człowieka i jego postępowanie na tle (wobec) społeczeństwa: [...] ci albowiem, co drugich zrozumieją, mają ich jak na wodzy i tuż wiedzą, kiedy im popuścić i kiedy im przytrzymać. Znają ich defekta, rozumieją ich doskonałość, już nad nich niejako w traktowaniu są wyższymi, bo już doszli – jak owo mowią – po nici do kłębka.

Co wiedzieć o innych należy? Otoż według Lubomirskiego trzy rzeczy są istotne dla zrozumienia postępowania każdego człowieka i tym samym zdobycia władzy nad nim. Po pierwsze – nadzieja: to dzięki niej podejmujemy działania, niekiedy ryzykowne pozornie skazane na niepowodzenie; to dzięki nadziei, przekonaniu o rychłym sukcesie przejawiamy aktywność wykraczającą poza zaspokojenie potrzeb w danym momencie odczuwanych; po drugie – potrzeba: potrzeby w sposob bezpośredni generują działania zmierzające do ich zaspokojenia, częstokroć w sposob najszybszy i najprostszy. Lubomirski, pisząc o potrzebach, nie miał na myśli tylko i wyłącznie tych o charakterze podstawowym; miał tu na myśli rownież potrzeby wykreowane przez samego człowieka, ktorych niezaspokojenie, poza dyskomfortem, nie prowadziły do zgonu. Po trzecie – bojaźń: wiele postaw zachowań ludzkich wynika z bojaźni przed innym ludźmi, przed określonymi zjawiskami; dlatego też naturalne wydawało się dążenie każdego człowieka do minimalizowania lub też zniesienia uczucia lęku.

Nadzieja, potrzeba, bojaźń to trzy czynniki determinujące działania ludzkie. Według Lubomirskiego, jeśli posiądziemy wiedzę o ludziach, potrzebach i lękach konkretnych osob, to tym samym posiądziemy nad nimi władzę, po prostu nad nimi zapanujemy.

Wyjątkowo trafne są porownania, jakie uczynił Lubomirski wobec trzech wyżej wymienionych czynnikow. Nadzieja to wędka – łowimy na nią ludzi, ktorzy liczą na to, że dzięki nam owe nadzieje będą zrealizowane. Potrzeba to lep – „łowimy ludzi na lep, i owszem, jako na miód. Potrzebni są łacni”. .

Lubomirski, zakładając, że polityk zdobył już odpowiednią wiedzę o innych, wskazuje kilka technik pozwalających na skuteczne wpływanie na postawy statystów, w czym już okazuje się równym Machiavellemu.

Lubomirski, pisząc o uczestnikach życia politycznego, często używał do określenia ich roli terminu „statyści”. W pojęciu tym brak nawet cienia wartościowania. Podobnie rzecz się ma z terminem „kreatura”. Ow termin Lubomirski odnosił do politykow wykreowanych – jak pisał: [...] robimy sobie kreatury, abyśmy z nich jakąś widzieli pociechę, abyśmy ich za podpory albo fi lary interesow i szczęścia wystawili. Dobywamy ich z ziemie i – podłej czasem kondycji – bierzemy do siebie. Wziętych okrzesujemy i w szlachectwo li, w obyczaje glancowniejszych i polerowniejszych światu pokazujemy.

Dla polskiego Salomona takie działanie najczęściej wynika ze skłonności do tego, aby w świecie polityki posiadać stworzonych przez siebie na obraz i podobieństwo swoje politykow. Kreowanie zależnych od siebie politykow było nacechowane w dużej mierze pychą – chęcią panowania nad innymi, traktowania „kreatur” jako swych instrumentow, ktore miały służyć nie ze względu na posiadaną wolność, ale ze względu na powinność. Lubomirski zaznaczał, że, owszem, powinniśmy wspierać innych, czyniąc ich zamożnymi i aktywnymi uczestnikami życia społecznego, ale nie powinniśmy czynić tego tylko ze względu na oczekiwane w przyszłości korzyści. Pomoc innym powinna wypływać z nakazu sumienia, a nie z rachunku politycznego. Opieranie się w działalności politycznej na kreaturach było wysoce zawodne. Pisząc o kreaturach, Lubomirski stwierdzał: „[...] jeszcze żadnego nie widziałem, żeby się na co przydał albo był wdzięczen dobrodziejstwa sobie uczynionego, i dodawał jeszcze – my ich robimy, a oni nas łowią.

Trudno o celniejsze podsumowanie sposobu funkcjonowania w polityce i polityków.

 

*             *             *

Stanisław Konarski – człowiek tejże miary co Lubomirski – stanął wobec Lubomirskiego w takiej samej pozycji, w jakiej dziś „ludzie władzy” stają wobec „ludzi opozycji”: psy szczekają, karawana jedzie dalej. Lubomirski jakby to rozumiał, szydząc ze współczesnych sobie „platformetsów”:

O jak kunsztowne rzeczy uwikłania! O jak mądre rozumu zaciemiania y prawdy! O jak wyśmienite spraw przeszkody!

Odwołując się do ostatnich zdań wykrzyknikowych, można odnaleźć w nich przede wszystkim zauroczenie złożonością materii społecznej, wielością możliwych propozycji i rożnorodnością drog wiodących do zamierzonego celu. W tym kontekście warto mieć także na uwadze teksty Lubomirskiego nawiązujące do tradycji starotestamentowej, podnoszącej kwestię istnienia ludzkiego w kontekście przeznaczenia, losu, Opatrzności bożej. W tym względzie, jak się wydaje, Lubomirski jest bliski poglądom konserwatystow końca XVIII wieku, spoglądających z przerażeniem na nową filozofię propagującą jeden jedyny możliwy sposob opisywania świata i co więcej, jedną jedyną drogę wiodącą do tego celu.

Ważną kwestią, jaką poruszał Lubomirski, było także zwrocenie uwagi na pretekst jako ważny czynnik generujący działania zbiorowe. Lubomirski zauważył, że z pretekstem bezpośrednio był związany interes w jego dwoch możliwych kontekstach: pierwszym zdefi niowanym jako interes wynikający z pożytku (materialnego); drugim – rozumianym jako dążenie do zagwarantowania sobie poczucia bezpieczeństwa. Mając to na uwadze, Lubomirski wskazuje, iż u podstaw zbiorowych działań leżą preteksty wspierające się częstokroć właśnie na interesach pojedynczych ludzi czy też koterii.

Jednak w wymiarze społecznym, na użytek „opinii publicznej” szermuje się pretekstem, ktory w takiej sytuacji Lubomirski określa mianem „pretekstu pozornego”. Oczywiście możliwe jest zaistnienie pretekstu słusznego, wspierającego, wyrażającego się w dążeniu do zachowania wolności obywatelskich. Lubomirski zauważa rownież możliwość pojawienia się jeszcze jednego wariantu. Otoż polityk, zmierzając do swego własnego celu, odwołując się do pretekstu pozornego, pociągając za sobą masy szlacheckie, może tym samym sprokurować sytuację, w ktorej pretekst pozorny przeistoczy się w pretekst słuszny. Możliwa jest jednak i sytuacja odwrotna – Lubomirski, będąc bacznym obserwatorem rzeczywistości politycznej XVII wieku, zauważał – [...] zgoła wszystkie preteksty, ktore się na cnocie wspierają, już weszły u politykow w tak lichą cenę, że kiedy się kto wniesie wpośrodek traktujących, żartowi, a nie wadze służą i nie są przyczynami, ale pozorami (często powyżej cytuję Włodzimierza Bernackiego: „O skuteczności rad Stanisława Herakliusza Lubomirskiego”).

Kiedy Konarski serwuje (w ówczesnych „mediach”, czyli w obiegu pismienniczym) swoje propaństwowe reformy – jawi się Lubomirskiemu jako ten, który wnosi fajną ustawę, ale wstrzykuje w nią swoje „lubczasopisma”.

„O skutecznym rad sposobie (albo o Utrzymywaniu Ordynaryjnych Seymów” St. Konarskiego jest znanym niemal każdemu licealiście traktatem politycznym, propagowanym jako wyraz bezbrzeżnej troski męża stanu o Polskę, ale też jako element dysputy politycznych elit, który został skonsumowany poprzez uchwalenie Konstytucji 3 maja.

„Będą wypływać korzyści z zakazu zrywania sejmów […]. Z porównania inszych państw z naszą ojczyzną, Wenecji, Anglii, Szwajcarów, Holandii, serce się kraje [z powodu nieskończonej odmienności w porównaniu z nami]. Bo, w którym w Europie kraju, jak w naszej obfitej Polsce [zboża] co rok tyle innym krajom hojnie dającej, tyle razy […] głód i z głodu [zaraza] panuje i rodzaj ludzki wytępia? [...] Zauważ [w tych państwach sprawiedliwość [...], przestępstwo [...] zaraz karane [...] urzędów punktualność [...] praw moc i [ich] dobrze dopilnowaną egzekucję. Zobacz skarb publiczny […] na wszystkie publiczne wystarczający potrzeby […]. Spójrz na edukację młodzieży należytą. Zapatrzyć się można i na manufaktury tysięczne […]. 

Przeciwnie zaś [...] u nas: nierządy, nieporządki, ubóstwo publiczne, zła moneta, miast wszędzie upadek, handlów zguba, słabość państwa, niesprawiedliwość w sądach, sądownictwa pomieszanie, szlacheckiego stanu poniżenie, senatu powaga zmarnowana, wzgarda u postronnych krajów, skutki to pochodzące z jednomyślności w radach [...] wypływające z nadużycia liberum weto” – pisał Konarski. 

A Lubomirski zdaje się antycypować podstęp: odwołując się do tablic Mojżesza, wskazał na zwodniczość pomysłu polegającego na mnożeniu przepisow prawa, na dążeniu do unormowania jak największej liczby działań ludzkich. Lubomirski dystansuje się od takich pomysłow, uważając, że im mniejsza liczba norm prawa, tym lepiej dla ludzi – „zakwitną prawa – więdnieją ludzie”.

Władca (czyli suweren, dziś: szary Obywatel, wyborca) powinien był, według Lubomirskiego, przede wszystkim mieć na uwadze to, że posłowie skłonni są wszystkie projekty przedkładane przez posiadających władzę uważać za złe lub wręcz niebezpieczne. Lubomirski w pewnym sensie łagodzi swe stanowisko, pisząc, że generalnie my, ludzie (nie: my – Polacy), jesteśmy skłonni do traktowania swych poglądow jako jedynie prawdziwych i słusznych. Z tego też względu – „[...] długo przychodzi żądać od Obywatelow, aby na swoje dobro pozwolili; albo roztropnie mają być uwiedzeni, aby na siebie złego nie ściągali [...]”.

Obywatele mają zatem być uwiedzeni. Dla marszałka ogół posłów zasiadających w izbie poselskiej (ale i grupa dyskutujących) składa się z ludzi cnotliwych, kierujących się rozsądkiem i podążających drogą cnoty; obok nich możemy odnaleźć wcale niemałą grupę niekierujących się cnotą – ludzi konstruujących uzasadnienia i rady mające na względzie wyłącznie dobro prywatne (interes), ale wspierające się na pozorze (słuszności). Władca musi zatem uwieść posłow, stosując metody polegające na przemilczaniu, skrywaniu swych poglądow, ujawnianiu tylko takiej cząstki prawdy, jaka niezbędna dla odniesienia sukcesu.

 

*             *             *

Par ma foi! il y a plus de 40 ans que je dis de la prose, sans que j'en sache quelque chose! – u Moliera pan Joudain tymi słowami zdziwił się, że potrafi od dawna mówić prozą. Mam to samo: odkrywam w sobie, że przez kilka lat „mówiłem Lubomirskim”.



[1] Stanisława Lubomirskiego marszałka wielkiego koronnego Księgi moralne polityczne y pobożne z łacińskiego na polski język przełożone w Warszawie w Drukarni I.K. M.Ci, y Rzeczypospolitey w Collegium Soc: Jesu, R. 1771, s. 4–5. Za Włodzimierzem Bernackim;