O nieboskościach – po bożemu
Przeczytałem kilka artykułów (materiałów) na temat wojen, jakie Człowiek wytaczał Bogu. Potem odsłuchałem ze sto razy utworu „Dzieci Hioba”, już w wykonaniu Przemysława Gintrowskiego. I mam wrażenie, że mogę się zanurzyć, choćby po kolana, w temacie „czy On jest i czemu nie”.
Jak powszechnie wiadomo, wszystko co niewyjaśnione i niepojęte – bierze na siebie Opatrzność. A to co już wyjaśnione i co łatwo jest pojąć – to wyłącznie zasługa boska. Wiadomo powszechnie, bo nawet jeśli tylko co 10 człowiek jest z tych wierzących – to mówimy o setkach milionów wyznawców tego i owego.
Deiści, a przede wszystkim duchowieństwo wszelkich wyznań, niepotrzebnie upierają się przy trzech sprawach:
1. Przy słowie „wszystko” (wszech…, zawsze, wszędzie) używanym w modlitwach i kazaniach;
2. Przy omnipotencji boskiej, co daje okazję do oskarżania Stwórcy o każde zło, nawet własne;
3. Przy osobowej wersji Boga, na przykład w postaci siwobrodego mędrca dobrotliwego;
No, i ta paskudna maniera, zarówno klechów jak też abnegatów, która utrzymuje ich w przekonaniu, że są najlepiej poinformowani, co prowadzi do kruchtowego lub bezbożnego kaznodziejstwa: oba najczęściej marnej próby.
Uprzedzę o mojej własnej, podręcznej „teologii”. Bo się łatwiej odnajdzie mnie w tej „heisenbergowskiej” przestrzeni (albo masz pewność, że On istnieje, tylko nie wiesz jak i gdzie – albo masz pewność „miejsca i sposobu”, ale niepewność własnej poczytalności w tej sprawie). Otóż Człowiek zawsze chce mieć wszystko „czarno na białym”, ale – niczym Miś Uszatek – im bardziej zagląda do kadzi z wiedzą – tym mniej rozumie z tego co wywąchał i posmakował. Więc ucieka się do magii zaklęć, mantry, ceremoniału, obrzędów, a kiedy się tym znudzi – wymyśla moralia, w postaci egipsko-żydowskiej albo dowolnej innej.
I żeby mu się to wszystko układało – właśnie magią okrasza wszelkie sensy. Buduje wyznanie, a wokół niego wspólnotę. I uprawia czary-mary, a zrobiłby mądrzej, gdyby egzaltacje i uniesienia przerobił na prostą listę spraw do zrobienia-przećwiczenia-przeżucia.
Więc ja myślę, że Bóg istnieje dokładnie w takim stopniu, w jakim on gnieździ się w nas samych, i jest dokładnie taki, jakiego w sobie hodujemy. Nie, nie jest wytworem ludzkiego braku wyobraźni: to On kształtuje naszą wyobraźnię w takim stopniu, w jakim go w sobie akceptujemy.
Najbardziej śmieszą mnie „dawkinsy” (określam tak wyznawców wszechwiedzy faceta, który szerzy zabobon, jakoby Boga nie było, i że to się da udowodnić). Otóż „dawkinsy” prowadzą krucjatę przeciw – nieistniejącemu, jak twierdzą – Bogu, tak jakby on istniał bardziej niż bardzo. I bronią się: nie, my walczymy z ludzką tęsknotą do Boga, czyli z ciemnogrodem, osłabiającym wolę indywidualną czy zbiorową. Niechby jeszcze powiedzieli: niemili są nam klechowie i kaznodzieje…! Nie, oni za wszelką cenę chcą wykazać, że Boga nie ma, niepomni choćby tego, że każdy fizyk czy matematyk na końcu swojej drogi wygłasza jakąś kluczową sentencję o naturze boskiej. A w innych dyscyplinach – podobnie.
Czyż Darwin nie udowodnił, że Bóg ma łeb jak sklep? Tak poustawiał procesy, by wszystko co żywe doskonaliło swoje dopasowanie do rzeczywistości, a do tego włączył Człowieka z jego niegasnąca skłonnością do psucia efektów pracy ewolucyjnej? Czymże jest – najdłuższy nawet – proces ewolucyjny wobec wieczności? Chwilą. W tej-to chwili – trwającej długie wieki – nastąpiło (i wciąż dokonuje się) stworzenie (Kreacja), a my – zanurzeni w niej po uszy – nadal przeciwstawiamy ewolucję – stworzeniu. To jest dopiero zabobon: używać fenomenu ewolucji jako przeciwieństwa Kreacji!
Czyż fizycy i badacze materii nie udowodnili bez żadnych wątpliwości, że Wszystko Co Jest powstało z Niczego? Pustki Uniwersum nie wypełnia ani Antymateria, ani Ciemna Materia. My sami jesteśmy kłębowiskiem fal w pustce pośród nieskończenie odległych od siebie cząstek, i tylko tym zakłębieniem (kwantowością materii) można wyjaśnić to, że się nie przenikamy, a każde nieostrożne spotkanie jednego z drugim wywołuje siniaki!
I tak dalej…
Człowiek – ten STWORZONY w procesie Ewolucji – tkwi wewnątrz Wszystkiego Co Jest jako jego nieodłączna cząstka, nawet jako ASPEKT. Więc rozumie z tego tyle, ile mrówka z teleinformatyki. Zobaczy, czasem przemyśli i już filozofuje.
Bóg nie wymaga pobożności i wyznania wiary. Boga zadowala, że prędzej czy później sięgamy po niego. i wtedy stawia warunki: pomogę, ale nie wygłupiaj się, nie odprawiaj guseł, tylko bierz się do roboty. Kto nie posłucha i nurza się w czarach-marach – tego spotka gilotyna, a może „bezbożna pięciolatka”. Kto zaś sięga po skale uniwersalne – temu Bóg pobłogosławi. Jak Einsteinowi, Heisenbergowi i paruset tysiącom podobnych.