O think-tankach i podobnych wehikułach

2017-05-04 23:25

 

Nie bez przyczyny taką, a nie inna nazwę nadano temu zjawisku w przestrzeni anglo-saskiej. W „rozwiniętej” demokracji (cudzysłów świadomie użyty) konsultacje odbywają się w gronie „ekspertów”, czyli osób spełniających liczne kryteria formalne i biograficzne, a z pominięciem tzw. opinii publicznej, którą postrzega się i traktuje jak „publiczność”.

Nie chwalęcy się, trochę czasu spędziłem na debatach, które to były ucieraniem poglądów, to nie kończącym się tyglem różności. Moje doświadczenie jest takie: wszelkie zespoły „statutowo myślące” zachowują się – na dowolnej szerokości i długości geograficznej – jak nasz Obywatel Piszczyk: starannie dociekają, jaki wynik ich „wolnej, niezależnej i swobodnej” dyskusji będzie najmilszy mocodawcom. I udają, że to akurat ich nie obchodzi, bo są niezawisłymi mistrzami i autorytetami w swoich dziedzinach.

Kluczową zatem postacią think-tanków są ich organizatorzy, występujący jako Sekretariat kolegialny lub jednoosobowy. To oni organizują swobodną debatę niezawisłych myślicieli (już nie używam cudzysłowu, znudziło mi się).

Bardziej nazwałbym think-tankiem coś, co kiedyś w naukach społecznych nazywało się „szkołą”: np. Kotarbińskiego, Kaleckiego, itd.: w takich „szkołach” młodzi adepci chłonęli jak gąbka sposób rozumowania liderów (nierzadki liderzy ścierali się ze sobą), a dorósłszy do własnych pozycji – konsumowali uprzednie autorytety gwarantując ich ciągłość. Żyjącym przykładem jest np.. Grzegorz Kołodko, który tym różni się od Leszka Balcerowicza, że „skończył” wymagającą „szkołę” Maksymiliana Pohorillego, podczas gdy ten drugi raczej uczył się – jak Piszczyk – instrukcji młodszego, ale utytułowanego J. Sachsa, o którym najlepiej (najgorzej) świadczy jego chwiejność co do paradygmatów.

Po nieudanej próbie zaangażowania Ordynackiej w Forum Inteligencji Polskiej – jestem jak najdalszy od kolejnego podejścia. Ale Tata M. świadkiem, że kilka dni temu jako pierwszą osobę do takich zabaw wskazałem Andrzeja Zybertowicza, dziś profesora i doradcę najważniejszych organów i osób, a niegdyś – w ORNS – człowieka o bardzo nieufnym podejściu do z góry ustalonych prawd. Właśnie przez ORNS przewinęło się mnóstwo ludzi otwartych na cudze poglądy (n-a-u-k-o-w-e), skłonnych wczuwać się w to, co mają do powiedzenia adwersarze i „poszukujących”, za to nieskłonnych do rozwiązań siłowych typu „zagłosujmy”. Zresztą, kto pamięta takie ośrodki jak Sigma (Uniwerek), Dialog (SGPiS), de-Facto (Wrocław), od-Nowa (Toruń), kto się orientuje, co to było i jest Kolegium Otryckie, a jeszcze wcześniej Klub Krzywego Koła czy konwersatorium Doświadczenie i Przyszłość – ten pojmuje też najbardziej oczywistą z oczywistych prawdę: nagradzać trzeba nie tyle kolegialną zdolność do przedstawienia zunifikowanej opinii na użytek polityki, ale umiejętność pokazania, że są różnice, jakie to są różnice i skąd się biorą.

Słyszę, że ktoś sumituje Tatę M., że ma zbyt wyraziste, nie-uśrednione poglądy. A kogo one uwierają? Czyżby lepiej było, gdyby dyrygował środowiskiem inteligenckim jakiś miałki byle-kto, który pilnie baczy, by być zawsze w centrum, a jednocześnie na czele? Ja nawet nie wiem, czy się z Tatą M. zgadzam: nie miałem okazji wsłuchiwać się w jego opinie, chyba że mówimy o tym, co jest takiej opinii wyrazem zewnętrznym: ja akurat wolę usłyszeć tych kilka zdań, które poprzedzają konkluzję.

A ja sobie myślę, że Tata M. po prostu wydaje się dawać sygnał: ja myślę tak i tak, a jeśli myślicie inaczej – to słucham…  Odwagi, człowiek z poglądami brzmi dumniej niż człowiek „uśredniony”…

Niech się stworzy w naszym środowisku think-tank, w którym każdego z osobna będzie stać na poważną ekspertyzę, a skoro jest, na przykład, kilka różnych ekspertyz – to trzeba uznać to za zaletę, a nie niedostatek.