O wiatrach w polityce

2018-06-28 06:35

 

Powiem na samej „górze” tekstu i bez ogródek: zła to władza, która za byle co, czasem na zlecenie „zagranicy”, wyżywa się na swoich obywatelach, a kiedy trzeba pokazać charakter w bijatyce międzynarodowej – nawet nie udaje, że ma pazury.

Nam się wszystkim wydaje, że w polityce wystawia się czujki na kolory flagowe: błękit, biel, czerwień, zieleń, żółć i rozmaite mieszanki w paski, kółka i gwiazdki. Prawda jest jednak inna: w polityce walczy się o rację. Tę oznaczającą jakiś projekt (np. społeczny) albo tę prymitywną (mój diabeł starszy od twojego).

Racje społeczne mają charakter praktyczny, „stosowany”, są przypisem do konkretnych działań na rzecz ludzi.  Racje diabelskie służą wyłącznie pozycjonowaniu się w jakichś relacjach krajowych i międzynarodowych, np. poprzez media.

Od czasu, kiedy media masowe (które jednym słowem, taktem, komunikatem, prezentacją, reklamą docierają do milionów) stały się płaszczyzną komunikowania Ludu z Władzą – marginalizacja racji społecznych doznała gwałtownego przyspieszenia, a racje diabelskie akcelerują niczym chwasty późna wiosną.

No, i nie trzeba być prorokiem, żeby oznajmić, iż racje społeczne są w głębokim odwrocie, a racje barbarzyńskie harcują w najlepsze. Myślę że wszędzie, ale dla klarowności ewentualnej dyskusji powiem, że chodzi o Polskę.

W naszym kraju jest pewnie kilkadziesiąt spraw, w których do boju wystawia się owe śmiechu warte racje, a wśród nich:

  1. Stosunek do tej czy tamtej formacji partyjno-politycznej;
  2. Stosunek do Transformacji;
  3. Stosunek do tej czy tamtej ideologii;
  4. Stosunek do tego czy innego mocarstwa-układu-sojuszu;
  5. Stosunek do spraw ujętych łącznie jako ekologia;
  6. Stosunek do innych niż europejska kultura-cywilizacja;
  7. Pamięć historyczna (Polska a Europa, Rosja, Ameryka);
  8. Prawa człowieka, obywatela, przedsiębiorcy, konsumenta;
  9. Feminizm, LGBT,
  10. Ii Wojna Światowa, zwłaszcza front wschodni i fronty zachodnie;
  11. Żydzi jako fenomen wielowątkowy;
  12. Dostatek lub jego brak;
  13. Plan lub rynek;
  14. Ostatnio: stosunek do Chin, Bliskiego Wschodu, Europy Środkowej;

Oczywiste jest, że każdy z tych „tytułów” brzmi poważnie, ale powalająca większość rozmów, komunikatów i starań w tych sprawach dość szybko zamienia się w szermierkę stereotypami, emocjami, wytrychami, nie zmierzającą do wyjaśnienia czegokolwiek, nie uzbrojoną w argumenty dające się analizować.

Mówimy zatem o „spłycaniu”, w czym znakomicie wspiera nas większość mediów, już nawet nie tylko tygodników. Sporo emocji wywołał mój wczorajszy tekst nt. polskiego hunwejbinizmu, choć akurat tu obyło się bez spłycania (dziękuję Czytaczom). Za to sam hunwejbinizm ma się u nas dobrze, właśnie ze względu na płytkość argumentacji nawet w poważnych sprawach: taka płytkość sprzyja nieporozumieniom (moim „ulubionym” nieporozumieniem jest z gruntu fałszywa, oparta na mitach „definicja” komunizmu, bo myli się w tym określeniu powszechną obywatelską samorządność splecioną w jedno ze spółdzielczością – z totalitarną opresyjnością wobec „mas” i wobec „swoich”).

Kiedy „debata” nie jest ukorzeniona w pojęciach, co do których rozmówcy się zgadzają – o wyniku debaty decydują „wiatry”. Na przykład medialne. Co z tego, że więcej wiesz i mądrze gadasz, skoro ja mam przekonanie, że jesteś blagier…

Biedny kraj i jego mieszkańcy, gdzie racje społeczne są deptane, ale nie słychać bolesnych jęków pośród medialnego zgiełku racji diabelskich. Nowe cycki Dody i żydowskie prawo do pouczania świata okazują się problemami godnymi zajmowania powszechnej uwagi, a nowe sposoby drenowania ludzkich kieszeni czy ograniczenia swobodnej przedsiębiorczości – jak zwykle pozostają domeną „ekspertów” i nomenklaturowych „fachowców”.