O wyższościach nad niższościami

2015-09-19 13:07

 

Ledwo sobie użyłem na piszczykowiźnie Janusza Czapińskiego (TUTAJ) – a już sami się proszą Rosati z Lewandowskim.

Zgodnie mówią oni, że dotychczasowy „system” podatkowy jest zbyt złożony, dokuczliwy, niesprawiedliwy. Ma zbyt wiele tytułów do opodatkowania, niejasne formuły ubiegania się o ulgi i do tego szary podatnik ryzykuje błędy i naraża się na „ściganie” przez urząd. Dla mnie jest to potwierdzenie mojej – i nie tylko – krytyki „osiągnięć” Transformacji, ale panowie raczej wolą to, że wynaleźli coś lepszego niż dotąd – uznać za „kolejne osiągnięcie”. Kwestia spojrzenia, no i smaku.

Jestem krytykiem podatku jako fenomenu, wolałbym go zastąpić „public collection”, czyli dobrowolnymi zbiórkami obywateli i samorządów na przedsięwzięcia, których sami nie zdołają uruchomić, a uważają za niezbędne.

Ale załóżmy, że podatek jest OK. W moim najgłębszym przekonaniu podatek powinien być płacony nie od „po prostu” dochodu, tylko od nadwyżek powyżej godnego poziomu. Nie mówię o dobrobycie, tylko o dostatku, a nawet o godnym dochodzie. Biorę pod uwagę fakt, że uważana dziś za oczywistą zbiorowa wydajność pracy jest dziś dużo większa niż pięćdziesiąt lat temu, nie mówię o stu, dwustu czy tysiącu lat. Po prostu w rzeczywistości Człowieka zostało powoli i konsekwentnie zainstalowanych mnóstwo materialnych i niematerialnych „pomagierów” Człowieka (technika, technologie, organizacja, przetwarzanie informacji, edukacja, nauka, itd., itp.) – które wspomagają każdy ludzki ruch palcem czy szarą komórką.

Podstawowym pytaniem jest: czy ów wzrost efektywności naszego wysiłku wynika z ludzkiej innowacyjności (powiedzmy: wrodzonej), czy raczej z planowego zaangażowania struktur państwowych, finansujących postęp z podatku.

Nie odpowiem na to pytanie: postęp to jest cały obszar zbiorowego życia Człowieka i w każdym zakątku sprawy mają się inaczej, choć są podobieństwa, statystyczne „prawidłowości”, specyfiki kulturowe i lokalne.

Zakładam – na wyrost – że w połowie postęp dokonuje się z inspiracji dobrego gospodarza państwowego, a w połowie z chytrości przedsiębiorczej, czyli „na własny rachunek i ryzyko” innowatorów. To zaś oznaczałoby, że każdy człowiek – umownie – powinien wygospodarować w swoich dochodach dwie pozycje:

  1. Własny „fundusz innowacyjny”, przeznaczany na to, co uważa za lepsze niż to co ma dotąd (taki fundusz to choćby zakupy towarów i usług podwyższających standard mieszkań, innych pomieszczeń, otoczenia, pracy, wypoczynku);
  2. Wpłatę na państwowy „fundusz rozwoju”, zarządzany przez Urzędy (organy, służby) wedle jakiejś jasnej, klarownej umowy zwanej „społeczną”, np. w formule samorządowej;

Obie pozycje nazwijmy podatkiem: Państwo może (w każdym razie takie prawo sobie uzurpuje) nakazać Człowiekowi (stymulować), by dokonywał postępowych, np. modernizacyjnych zakupów i instalacji własnych, Państwo może też nakazać podatnikowi wniesienie – kwotowo lub procentowo – opłaty podatkowej z zaznaczeniem, na które pozycje budżetowe te opłaty przeznacza.

Moim zdaniem – o ile Państwo poważnie i dosłownie traktuje obywatelstwo – powyższe dwa rozwiązania mogłyby oznaczać dwa podatki. Jasne, oczywiste, bez przywilejów i ulg.

Jedyny wyjątek od tej zasady – i to bez łaski, tylko logicznie wynikający z powyższego konceptu – powinien definiować próg godnego życia. Załóżmy, że dla przeciętnego mieszkańca Polski taki próg wynosi 1000,-PLN miesięcznie (kwota wzięta z sufitu, proszę krytyków). To oznaczałoby, że wszelkie podatki (ale też np. windykacje) nie dotyczą osób mających dochody w przedziale od zera do 1000 złotych. więcej: albo sąsiedztwo-samorząd (poprzez instytucję swojszczyzny), albo Państwo wyrównują każdemu, kto ma mniej niż 1000 miesięcznie – wyrównują ten niedostatek. Niekoniecznie w całości poprzez zasiłek gotówkowy, choć w pojęciu „godność” mieści się również własna decyzja wydatkowa.

Ten wyjątek – paradoksalnie – jest bardzo „dochodowy”: wszystkie instalacje systemowe związane z emeryturą, chorobą, urlopem, pomocą socjalną, bezrobociem – mogą w tym kontekście być odesłane do lamusa[1]. A jest to poważna pozycja budżetowa.

Jeszcze raz, w dwóch słowach. Każdy człowiek „w wieku produkcyjnym” szuka sobie możliwości zatrudnienia (pozyskiwania dochodu). Jeśli jego dochód to „umowne” 1000 lub więcej – z nadwyżki ponad 1000 płaci on dwa podatki, jeden w postaci zakupów i instalacji własnych (domowych, rodzinnych), drugi na żądanie Państwa na listę pozycji budżetowych. Jeśli on, rodzina, sąsiedztwo, samorząd – ma ochotę jeszcze coś dofinansować – jego sprawa, samoopodatkowanie, Państwu nic do tego, jeśli dwa wcześniejsze podatki opłacono. Jeśli zaś jego dochód jest żaden lub poniżej 1000 – samorząd lub Państwo uzupełnia mu ten dochód.

I to cały „system podatkowy”, dający się logicznie uzasadnić. Jasny jak słońce, oczywisty, prosty, likwidujący setki rozmaitych podatków, ulg, przywilejów, akcyz, opłat – i wraz z nimi urzędów i organów.

Kiedy zaś panowie Rosati z Lewandowskim objaśniają, że odkryli świętego Graala, to przede wszystkim dają świadectwo, że przez 25 lat współtworzyli system paskudny, na pewno niesprawiedliwy i uciążliwy, dający wiele okazji do szalbierstw (to wszystko ich własne słowa). Ja mam zresztą podejrzenie większe, któremu dałem wyraz TUTAJ): na początku transformacji dano „obcym” do przeżucia smakowite 512 firm, potem w czterech reformach buzkowych oddano „obcym” „energetyczne” fundusze i budżety, a teraz planuje się wycisnąć z obywateli resztki tego, co się uchowało dzięki Naturalnej Żywotności Ekonomicznej.

I to mnie, oczywiście, burzy.

 



[1] Długo kiedyś rozmawiałem z ekonomistami, podkreślając, że emerytura budżetowa (solidarystyczna) nie może różnicować ludzi: kiedy pracujesz, masz dochody zróżnicowane, możesz sobie odkładać „na zaś”, ale kiedy już nie pracujesz – różnicowanie dochodów jest niesprawiedliwe, a nawet podłe;