Odbijany

2012-06-01 10:45

 

Tak jak zaplanowałem, stawiłem się do Kongresowej na apel aktywistów, którzy postanowili pozbierać w kupę tych przedsiębiorców, którzy poczuli na własnej skórze, że nie wystarczy mieć smykałkę do interesów, trzeba jeszcze (a może przede wszystkim) umieć znaleźć się w rzeczywistości, której granice zakreślają twórcy „systemu-ustroju” (parlamentarzyści i prominenci polityczni), a także ich nomenklaturowi janczarzy i władycy (z których każdy dodatkowo skubie coś dla siebie na boku) oraz tzw. żelazny elektorat, czyli na wpół zhierarchizowane drużyny, zainteresowane sukcesem swojego lidera, bo wraz z tym sukcesem idą ku nim szanse, tantiemy i rozmaite „lody” do ukręcenia.

 

Moja historia nie jest jakaś wyjątkowa, choć ja ją traktuję bardzo osobiście.

 

W 1989 roku, po niedobrych doświadczeniach dyrektorowania w obszarze „uspołecznionym” w czasach rządu Rakowskiego-Wilczka-Sekuły-Jastrzębskiego (mocodawcy chcieli rządzić za mnie, ale to ja miałem być odpowiedzialny za ich fantazje), na fali powszechnego przyzwolenia dla swobodnej przedsiębiorczości, założyłem prywatny biznes. Ze względu na moją wolnomyślicielską historię społecznikowską z lat poprzednich nie mogłem liczyć na „totumfackie” wsparcie kolegów z SZSP-ZSP (późniejsza Ordynacka). Dodaję sobie prywatnie jeszcze jeden powód: miałem ambicję poradzić sobie bez niczyjej łaski, wierzyłem we własne umiejętności, a przynajmniej talenty. Zdaniem kolegów z tamtych czasów – w tej sprawie okazałem się nieżyciowy i dobrze mi tak.

 

Mój biznes zatrudniał ostatecznie ok. 100 osób, z tego ok. 40 w Warszawie (XVII piętro PKiN), pozostali w Wilnie, Leningradzie, Kijowie, Moskwie, Londynie, Tallinnie i kilku pomniejszych miastach. Po kilku latach, w wyniku prostego „myku” zawodowców, dołączyłem do grona ludzi, którzy padli ofiarą szalbierzy, drapieżców, rwaczy i podleców (udowodnione sądowo), przy czym już wtedy, na początku Transformacji, stało się dla mnie jasne, że nowiutkie Państwo, ponoć dbające o ogródek z pączkującą „klasą średnią” i propagujące tzw. społeczeństwo obywatelskie – raczej sprzyja podlecom właśnie, a nie przedsiębiorcom.

 

Państwo to sprzyja złej filozofii biznesu i społecznikostwa – systemowo. Słowo „systemowy” jest tu kluczowe, bo nie o poszczególnych niegodziwców tu chodzi, tylko o „pogodę” dla nich, w wyniku której oni rozkwitali, narzucili tzw. rynkowi formuły niegodziwe, drapieżne, rwackie, kumoterskie, klienckie, monopolistyczne, zasadzkowo-podstępne. „Normalny” przedsiębiorca nie miał co szukać w tym towarzystwie: oczywiście, jednostki wybijały się, ale większość tych, którzy działali wprost i „rynkowo” – poległa. Łupieżcy nabierali doświadczeń, montowali obszary zmonopolizowane, rozbudowywali Pentagram (mega-biznes, kamaryle polityczne, mega-gangi, służby sekretne, korporacje medialne), wdrażali kosztem Kraju i Ludności filozofię „duży może więcej, a niegodziwy bywa skuteczniejszy”.

 

Należałem do tych „oskubanych”, którzy powiedzieli sobie: nie potrafisz w tej stajni funkcjonować, odpuść. Wydawało mi się, że postępuję uczciwiej niż ci, którzy mimo porażek (zawinionych naiwnością, amatorszczyzną, złą wolą pasożytów, niekontrolowanymi zawichrowaniami „rynku”) wstawali jak feniks i rozpoczynali od nowa.

 

Kto chce, niech uwierzy, że nadal, prawie 20 lat po bankructwie, mimo że poniosłem raczej niezasłużoną karę za owo bankructwo – „moje” Państwo nadal mnie ciemięży i robi wszystko, bym jako nędzarz porzucił wszelką nadzieję na normalne życie, skromne i uczciwe. Stałem się specjalistą od wygrywania spraw sądowych, z których to zwycięstw nic nie wynika, bo wbrew prawu windykatorzy i komornicy robią swoje, a sądy, które niechętnie wyrokowały na moją korzyść, teraz rozkładają ręce na moje anonsy o bezprawiu. Wyrok sądowy nie jest dla nikogo „na górze” niczym innym, jak tylko drobną przeszkodą w „robieniu swojego”, mało zbieżnego z dobrem publicznym i interesem obywateli.

 

Nieprawdą i spychotechniką oraz obłudą jest zatem to, co między wierszami i wprost słychać ze strony kolejnych rządów: obywatele i przedsiębiorcy, macie swoje samorządy, izby, stowarzyszenia, rady, macie sądy i prokuratury, macie arbitraże i przepisy prawa, macie całą tę swoją demokrację – odczepcie się od nas, premierów, ministrów, urzędników i posłów!

 

Z tej historii – dziś już wiemy, że powielonej co najmniej kilkaset tysięcy razy w różnej skali, w różnych rozmiarach – największa szkoda jest taka, że z kogoś, kto gotów był bezwarunkowo wspierać przemiany i Państwo na ich czele – stałem się gorzko-kwaśnym krytykiem Systemu, wyszukiwaczem jego poważnych wad konstrukcyjnych. A że System stawał i nadal staje się coraz bardziej fasadowy, coraz bardziej rozwichrzony – mam dość spory „naukowy” dorobek analityczny. Niestety, pośród ewentualnych wydawców (z kilkoma jestem na „ty”) nikt nie ma ochoty publikować pesymizmów, nawet jeśli poparte są faktami i żelazną logiką. Do niektórych wydawnictw zaś nie pójdę, bo tworzę swoje analizy nie dla jątrzenia, tylko jako materiał wyjściowy dla koncepcji konstruktywnych.

 

Ludziom, którzy w ostatnich kilkunastu latach widzieli mnie w różnych sytuacjach dwuznacznych prawnie i moralnie oświadczam: walczyłem o życie. W miarę godną dziś pozycję okupiłem „niegodnościami” bieżących swoich postanowień i czynów. Wstydzę się ich, ale znalazłszy się jeszcze raz w identycznych warunkach – wszystko to powtórzę, bo są granice wykluczenia, poza które nie dam się wypchnąć, dlatego że stamtąd nie ma powrotu do żadnej normalności, a ja nie chcę być ani „trollem”, ani „zombi”.

 

Tym zaś, którzy mnie aż tak dobrze nie znają, oświadczam: walcząc (nie zawsze „fair”) o życie podejmowałem wiele poważnych, społecznikowskich inicjatyw publicznych (np. jedna z nich miała patronat Marszałka Sejmu, inna Wojewody Mazowieckiego, itd., itp.), ale czy to ja już mam nie te „cojones”, czy to moje zgorzknienie wyraża się na twarzy – większość z nich popadła w „wyciszenie”.

 

Na swoje nieszczęście dodatkowo postanowiłem być pryncypialnym obywatelem i na każdym kroku drobiazgowo egzekwować swoje prawa obywatelskie i prawa człowieka, opisane w Konstytucji, choć podważane w prawach, praktykach procedurach i obyczajach „niższego rzędu”. Doświadczam, że nasza „demokracja” zaszła już tak daleko, że nawet największe idee – w tym demokratyczne – muszą ustąpić małym interesikom i szwindelkom, a nawet zwykłym ludzkim słabościom, tyle że wzmocnionym „pozycją w strukturach”. Zatem moja teczka – gdziekolwiek ona jest – pełna jest opisów moich zgłoszeń, scysji, interwencji, dochodzeń urzędniczych, policyjnych, prokuratorskich, sądowych, administracyjnych. Jestem teczkowo „tłuściejszy” niż niejeden przestępca, co wywołuje dziwne komentarze kontrolujących mnie czasem służbistów. Pan zawodowy psychiatra doradza mi, bym nie pchał się sam w różne korowody prawno-formalne, bo to skończy się wylądowaniem w białym pomieszczeniu bez klamek. Trudno, coś przecież z tą stajnią Augiasza robić trzeba.

 

Kilkanaście lat temu, na dorocznych „imieninach” znanego i cenionego dziś polityka, zgłosiłem koncept Ruchu na Rzecz Pokrzywdzonych. Podkreślam: kilkanaście lat temu, jeszcze przed reformami buzkowymi. A podkreślam nie po to by chwalić swoje „pierwszeństwo”, tylko żeby uzmysłowić Czytelnikowi, że już wtedy dobrze widoczne były systemowe patologie prowadzące do ruiny Administracji, Infrastruktury, Finansów-Budżetów i Polityki, która to ruina dla wielu jest dziś oczywista, mimo zielonowyspowych zaklęć Czapińskiego i innych służebnych hufców inteligencji piszczykowej.

 

Janusz (nie, kochani, nie ten pajac) odesłał mnie wtedy do podległych sobie struktur partii mocno zagnieżdżonej w rozmaitych samorządnościach. Choć koncept mój dojrzewał i urastał – nigdy nie przybrał formuły organizacyjnej. Za to powstały poważne – tak sądzę – pozycje zatytułowane Dynamika Wyzysku, Demokracja Powiernicza, Emancypacje, powstaje Suicydogenia Polityki Polskiej. Jest zatem „podkład”. Szkoda, że zaprzyjaźnieni wydawcy brzydzą się nawet samymi tytułami.

 

Lata mijają, problemy nawarstwiają się i pęcznieją. Publiczność elektorska zaś jest wciąż epatowana rozmaitymi Pi-aR-ami i igrzyskami. Dochodzi do tego, że nikt nawet nie zauważa, iż nawet Regulamin Sejmu łamie w wielu miejscach Konstytucję (np. podporządkowując wolę niezawisłych ponoć posłów naciskom przywódców partyjnych). Co dopiero „niżej”, gdzie we wszystko wżera się lepka maź legislacyjna drugiego, trzeciego, czwartego rzędu, wzmocniona małostkowym widzi-mi-się urzędników i funkcjonariuszy oraz służb(istów)!

 

Napisałem kilka dni temu na kilku portalach notki internetowe Niepokonani czy spartanie oraz Przedsiębiorczość a kapitalizm. Nie narzekam na „frekwencję”,  choć np. Salon24 ma poważniejsze tematy do promowania. Oba teksty – to mój prywatny, osobisty manifest (może trochę napuszony), związany z wczorajszym zlotem frustratów w Sali Kongresowej, pod hasłem NIEPOKONANI. Może z tą frustracją przesadziłem, więcej tam było zgorzknienia, ale też ciekawości (mylonej przez organizatorów z nadzieją).

 

Siedziałem w gronie osób doświadczonych podobnie jak ja, a nawet bardziej. Komentowaliśmy szeptem rozmaite „referaty”, z których ja zapamiętałem – przytoczony przez pewnego dominikanina – cytat z piosenki Jacka Kaczmarskiego (1979, Walka Jakuba z aniołem):

 

„I w tym spotkaniu na bydlęcej drodze
Bóg uległ i Jakuba błogosławił
Wprzód mu odjąwszy władzę w jednej nodze
By wolnych poznać po tym że kulawi”

 

Wyczuwałem, że ta kupa ludzi w Kongresowej – nie chce być kupą sarmacką, ale też w Konstrukcję Zorganizowaną raczej się nie przeistoczy. Wtórny analfabetyzm obywatelski działa najsilniej właśnie na tych, którzy kiedyś z entuzjazmem budowali, a dziś w pojedynkę walczą o resztki swojej godności i o lepszą barwę wspomnień. To, że powstaje Ruch Niepokonanych – owej pojedynczości raczej nie pokona. Zwłaszcza że – zanim cokolwiek obywatelskiego się tu scementuje – już na ołtarze wystawia się Solorza czy Goliszewskiego, jakby to oni dowiedli swoim życiem i dziełami, że najbardziej zależy im na postawach obywatelskich. Oby teraz dowiedli, nikomu nie broni się być lepszym niż był. Koszulek palikotowych też nie przegapiłem.

 

Jako weteran rozmaitych inicjatyw obywatelskich życzę Niepokonanym wielkiego sukcesu, a przede wszystkim oderwania się od apologetyki własnej przedsiębiorczości. Życzę szczerze: podpisałem deklarację przystąpienia i czekam na zadania do wykonania.

 

I pamiętam o tych, którzy przedsiębiorczości jako talentu nie mają, tak po prostu – a System traktuje ich równie niesprawiedliwie.