Ojojoj

2014-05-30 07:03

 

Najwięksi przegrani wyborów, które właśnie się zdają rozliczać – to moi długoletni znajomi. Ich przegrana polega na tym, że nawet jeśli utrzymają swoje prezesowanie-przewodniczenie – to ponieśli już dziś spektakularne straty, zmuszające ich do kolejnego tytanicznego wysiłku – lub odejścia. Potwierdzili, że należy im się miejsce w pierwszym tomie mojego „alfabetu” (TUTAJ). Pierwszy nazywał mnie kiedyś „meanderkiem” (taki tytuł ma nie wydawany almanach), drugi bardziej malowniczo „pojebem” (lubił obserwować, jak spina mi się twarz przy takich komplementach).

 

*             *             *

Jeden z nich otrzymał ode mnie kiedyś, przed kilkunastu laty, propozycję by wsparł Ruch na Rzecz Pokrzywdzonych. Przypominam, to było przed laty, nikt nie myślał o Zmielonych, Oburzonych i Niepokonanych, choć podwaliny dla tych przedsięwzięć już były gotowe, państwo polskie już wtedy było w rękach klik, koterii i kamaryl w nosie mających Kraj i Ludność. Tyle że nikt nie podzielał mojej przenikliwości (he, he, chwalą nas). Janusz też nie wyczuł.

Półtora roku temu – kiedy był jeszcze „zwykłym” posłem, poszedłem do niego skonsultować pomysł, który dziś we mnie dojrzał jako Obywatelska Inkwizycja (TUTAJ). Odradził mi wprowadzanie go w pełnej wersji. Miałem w planie zebrać do kupy wszystkie „eksposesy” Premierów, wszystkie obietnice wyborcze partii, wszystkie dokumenty uchwalone w Sejmie mające znaczenie dla ustroju politycznego i gospodarczego (z Konstytucją) – i zaciągnąć przez oblicze Temidy autorów, jeśli w tych dokumentach obywatela oszukano bezczelnie, albo jeśli narobiono szkody z głupoty: tak czy siak odpowiedzialni nie mają kwalifikacji.

To było na miesiąc przed tym, jak został prezesem partii ludowej o największych tradycjach. Pisałem mu, że to na nim spoczywa odpowiedzialność za takie pojęcia budujące ludową tożsamość, jak chłop, ziemianin, gospodarz, rola, plon, chrześcijanin, patriota, powstaniec, leśni, agraryzm, samorząd, wzajemnictwo, gromadnictwo, spółdzielczość, wieś, gmina, powiat, nowoczesne gospodarowanie, itd., itp., jego też jest odpowiedzialność za za dolę kilkudziesięciu tzw. auxiliares, czyli organizacji pomocniczych: ochotnicze straże pożarne, koła gospodyń wiejskich, grupy producenckie, zespoły folklorystyczne, twórczość „cepeliadowa”, Zielony Sztandar i inne czasopisma,  ZMW, FML, kluby i świetlice wiejskie (tradycja karczmy niestety umarła), muzea, wydawnictwa ludowe LZS, tradycja Samopomocy Chłopskiej i Gromady oraz bankowości spółdzielczej, itd., itp. Wziąłeś na siebie odpowiedzialność za to, by GOSPODARZ – kluczowy „element socjologiczny” polskiej prowincji – znalazł sobie nowe, godne miejsce w rzeczywistości pokiereszowanej przez Transformację. O losie wiosek i społeczności po-PGR-owskiej nie mówię, bo „temat wymiera” samoistnie. Patrz: TUTAJ.

A kiedy – wbrew moim zaleceniom – nie ukarał Pawlaka za samowolne oddalenie się z rządu, odstąpił od „trójpolówki” (ekipa rządowa, ekipa parlamentarna, ekipa partyjna) i sam skusił się na stołek, który go przerósł – powiedziałem mu jaśniej, co myślę, i koleżeństwo poszło drzemać. Pisząc „wbrew moim zaleceniom” przerysowuję: nie byłem nigdy jego doradcą czy bliskim współpracownikiem. Szkoda.

Oczywiście, z szumnie zapowiadanego Instytutu im. Macieja Rataja, zgodnie z przewidywaniami, nic nie wyszło. Janusz odejdzie za horyzont nic ważnego, a przynajmniej nic trwałego po sobie nie pozostawiwszy, poza retoryką, nie przez każdego cenioną.

 

*             *             *

Drugi z nich ma w życiorysie dwie młodzieżowe porażki: kierowany przezeń Alma-Art. nie okazał się hitem, a na szefa organizacji studenckiej wybrano kogoś z dalszych szeregów, byle tylko nie powierzyć tej roli jemu, Włodzimierzowi. Już wtedy wyczuwano, że ma on magiczny wpływ na ludzi, który wykorzystuje dla dobra niezbyt wspólnego. Ma też na koncie wpadkę z nieudaną próbą zostania posłem i najbardziej głośną bombę znaną jako Grupa Trzymająca Władzę, która montowanej przezeń drużynie kazała przycupnąć na kilka lat.

Dziś już jest pieszczochem mediów, ciężką, naprawdę rzetelną pracą, i to „pod wiatr”, odzyskał formę polityczną. Wdzięczni mu ludzie pracują na kierowniczych stanowiskach po całej Polsce, a do stowarzyszenia przezeń zmontowanego należą ludzie mający za sobą najważniejsze funkcje w państwie (TUTAJ).

Kiedy w młodości zostawałem szefem ruchu kół naukowych konkurencyjnego dla ZSP, choć tam afiliowanego – ostrzegł mnie po koleżeńsku, że będę grillowany. Kiedy był w KRRiT – pomógł mi w przygotowaniach do świetnego programu na 50-lecie telewizji (pomysł uwalił ówczesny wiceprezes TV). Ale kiedy pod patronatem Marszałka Sejmu uruchamiałem Forum Inteligencji Polskiej – nic nie zrobił, by uratować tę inicjatywę przed ludźmi, którzy raczej nie widzieli mnie w tej roli.

Całkiem niedawno Włodzimierz w gronie założonej przez siebie organizacji planował: kiedy już będziemy w parlamencie, każdy z innej partii, to nie będziemy się bez sensu żreć, jak to partyjni lubią, tylko przed ważnymi ustawami siądziemy zgodnie przy piwnej ławie i w ten sposób będziemy skutecznie popychać sprawy naprzód. Nie odezwałem się wtedy, że przecież dał właśnie podręcznikową definicję działania kamaryli. Po co…?

Posypało się: Miller wyciszył już wcześniej jego zapędy, a „rodzeni przyjaciele” gremialnie poszli w inny projekt, który zbankrutował (Kwaśniewski, Kwiatkowski, Rozenek, Kalisz, Siwiec). I teraz on wie, że jako przegrani stanowią dla niego największe zagrożenie. Bo będą szukać sobie miejsca w jego gawrze. Zatem pytanie, czy to oni mu rozsypią stowarzyszenie, czy on sam się wścieknie…

 

*             *             *

Nie ma co gadać po próżnicy. Choć żaden ze mnie przyjaciel, zwrócę się do obu:

Januszu, może jednak warto zaprzęgnąć „meanderka”?

Włodzimierzu, może teraz jest czas zaprzyjaźnić się z „pojebem”?

Nie, to nie jest ani podanie o pracę, ani wyciągnięta ręka. Meanderków i pojebów jest w naszym kraju – niestety – dostatek. Niestety, bo odrzucano ich, kiedy mieli rację w ocenie sytuacji i mogli się przydać. A teraz, zamiast się do nich zwrócić – rozmaici ważni przegrani będą nadal opierać się na własnym geniuszu, który ich doprowadził na skraj… I na „sprawdzonych” ludziach, którzy jakoś nie ostrzegli, że skraj się zbliża, a może nawet sami mają w tym udział…

Polityka to ciężki chleb. Jak dobrze, że w niej uczestniczę jako outsider…