Opinia zorganizowana, obywatelstwo zglajchszaltowane

2012-09-10 07:05

 

Poskarżyłem się wczoraj publicznie na Autorytet, który zamiast wesprzeć mnie – małysza – w sprawie, której się podjąłem, woli mnie pouczyć, że zanim nie stanę się „nazwiskiem”, nie mam „prawa” porywać się na tematy zamaszyste. Nie zająknął się na temat samej sprawy, czy warta grzechu, tylko pogardliwie ocenił moje szanse.

 

Jeden z komentatorów mojej notki zauważył coś trafnie, więc rozwinę po swojemu jego myśl. Otóż rozróżnia on społeczność socjalną od społeczności obywatelskiej i zauważa, że ta pierwsza jest dziś coraz wyraźniej na pierwszym planie sceny publicznej. Przetłumaczę to na język, którego zwykłem używać:

  1. Obywatel to taki ktoś, kto ma (stara się mieć) możliwie wystarczające rozeznanie w sprawach publicznych-społecznych, ma też bezwarunkową skłonność do czynienia tych spraw lepszymi (w odróżnieniu od obywatela rejestrowego, roszczeniowego, nastawionego na wsparcie i organizację „z góry”, któremu wystarcza jarzmo złożone z obowiązków: melduj ile czego masz, płać nakazane podatki, głosuj kiedy się zarządzi, pokornie dryfuj w ramach ustroju-systemu): obywatel rzeczywisty swoją „rejestrowość” odrzuca, kwestionuje;
  2. Wtórny analfabetyzm obywatelski to efekt procesu deprywacji obywatelstwa, pozbawiania obywateli możliwości spełniania się w obywatelskich rolach, pasjach i praktykach, sprowadzanie życia publicznego do dychotomii ról: rządzący i rządzeni, ustanawiający i podporządkowani, certyfikowani i pozaklasowi, elity i masy, istotni i nieistotni, gracze i kibice, aktorzy i publiczność, wybieralni i elektorat, nominowani i zatrudnieni;

Domyślam się (niech mnie ewentualnie Folt37 poprawi), że społeczność socjalną utożsamia on z wtórnymi analfabetami obywatelskimi, sprowadzonymi do obywatelstwa rejestrowego (PESEL, NIP, metryka urodzenia, adres zameldowania, stan cywilny, inne dane osobowo-formularzowe). Społeczność obywatelska zaś składa się (mniemam – jego zdaniem) z obywateli rzeczywistych, a przede wszystkim z Przedsiębiorców, którzy biorą na siebie obowiązek i ryzyko realizacji części zadań publicznych w dziedzinach biznesowych, artystycznych, intelektualnych, edukacyjnych, socjalnych, politycznych, społecznikowskich, itd., itp.

 

Z grubsza więc mogę zgodzić się z Folt37-em, który pisze: „Społeczności socjalnej (głównie pracowników najemnych) nie chce się inicjować przedsięwzięć obywatelskich ( na przykład tworzyć własne, obywatelskie komitety wyborcze do samorządów terytorialnych), bo z wygodnictwa szkoda im czasu dlatego bezmyślnie oddają inicjatywę wyborczą ugrupowaniom politycznym, które w takim biernym społeczeństwie biorą władzę w imię zainteresowanych nią tylko z myślą o własnych interesach. A ci leniwi, bierni i wygodni wyborcy tylko psioczą, że znowu sitwa dorwała się do władzy i nic się nie zmienia”.

 

Idzie jednak o Demokrację (utożsamiam są z powszechną Samorządnością), zatem moja zgoda z Folt37-em kończy się tam, gdzie on zaczyna. On bowiem ma do społeczności socjalnej (obywateli co najwyżej rejestrowych) ledwo skrywaną pretensję, że są tacy nie ambitni, krótkowzroczni politycznie i sami pchają się w łapy wydrwi-cwaniaków politycznych. Ja natomiast dostrzegam polityczny interes „rządzących, ustanawiających, certyfikowanych, elit, istotnych, graczy, aktorów, wybieralnych, nominowanych” polegający na tym, że łatwiej się realizuje swoje geszefty kosztem innych, jeśli „ci inni” są sprowadzeni do „ról automatycznych”, kiedy się ich zakuje w dyby porządku prawnego i „jedynie słusznej racji”. Porządek prawny ustanawiany jest „rękami” Państwa (które zarządza Krajem i Ludnością, mając do tego legitymację rzeczywistą albo uzurpując to sobie), natomiast „jedynie słuszna racja” jest redagowana przez tę część inteligencji, która swoje niewątpliwe obywatelstwo (rozeznanie w sprawach publicznych) okastrowuje z elementu bezwarunkowej skłonności ulepszania rzeczywistości, udaje się „na służbę” Państwa, przydając mu sztucznej, nieprawdziwej legitymizacji, lukrując jego rzeczywistą uzurpację.

 

Kto to jest owa „część inteligencji”?

 

Pojęcie inteligencji (znane jedynie w Europie Środkowo-Wschodniej) obejmuje niewątpliwie ludzi, którzy otarli się o „proces akademicki” (np. studiowali), mają poczucie misji społecznej (czyli „czegoś chcieliby dokonać”), ich podstawowym zajęciem jest tzw. praca umysłowa. Zatem najogólniej: nauczyciele, naukowcy, duchowni, dziennikarze, artyści, społecznicy. Ale też do miana inteligentów pretendują: menedżerowie, oficerowie, politycy, urzędnicy, i to oni dokonują na owej tradycyjnej inteligencji swoistego „prozelityzmu”, przejścia na „wiarę w mamonę”, wprowadzają „do obiegu” swoistą symonię polityczną. Sami będąc na służbie Państwa, niepostrzeżenie przekabacają – dotąd „z natury” krytyczną – inteligencję w służebne Hufce Multi-Usługowe.

 

Symonia polityczna (rynek prerogatyw państwowych)

 

Określeniem „symonia” zwykło się nazywać proceder „wyszczerbiania” duchowego monopolu elit kleru poprzez kupowanie godności kapłańskich. Za Pedią: „symonia, świętokupstwo – to handel godnościami i urzędami kościelnymi, sakramentami oraz dobrami duchowymi. Termin pochodzący od Szymona Maga, którego św. Piotr zganił za chęć kupienia od apostołów daru udzielenia Ducha Świętego[1]”. Perfidia symonii wynika z cynizmu: udawani kapłani (w tym nawet papieże), z założenia nosiciele powołań pochodzących wprost od Opatrzności, handlując „powołaniami” drwią sobie z tejże Opatrzności, choć powinni być jej apostołami.

 

Państwo, a szczególnie Państwo Stricte[2], czerpie swoją moc sprawczą (polityczną) i duchowo-kulturową (np. prestiż, wzięcie) z licznych prerogatyw: wtajemniczenie, immunitet, monopolistyczna kontrola prawodawstwa, monopole szczegółowe gospodarcze (alkohol, tytoń), wyłączność na ustanawianie , pobór i dystrybucję podatku i parapodatku, monopolistyczna kontrola „powoławczo-fundacyjna” armii, policji, licznych służb, monopol na pobór ceł i rozmaitych opłat, monopolistyczna kontrola poczty, mediów, monopol na regulację sfery „samorządowej” (nie tylko terytorialnej) i „obywatelskiej” (patrz: obywatelstwo rejestrowe), kontrola monopolistyczna loterii, zbiórek publicznych, itd., itp.

 

Papież Grzegorz I, podzielił korzyści uzyskiwane z symonii na trzy kategorie[3]:

  • munus a manu (korzyści materialne) - wszelkie wartości pieniężne, dobra ruchome i nieruchome oraz prawa i przywileje skutkujące napływem bogactwa;
  • munus a lingua (korzyści wynikające z poparcia) - słowne poparcie, publiczne pochwały, wspieranie w awansie,
  • munus ab obesquio (oddawanie czci) - oddawanie czci, celebrowanie autorytetu, aprioryczne przyznawanie racji, itp.

 

Aż trudno o oddech, kiedy się dojrzy, że uwagi Dwojesłowa[4] z przełomu VI oraz VII wieku tak bardzo pasują do współczesnej rzeczywistości Kraju Nadwiślańskiego. Tradycja(ż) to europejska czy dowód na to, że Słowiańszczyźnie do Europy nieco „z boku”?

 

W słowniku Kopalińskiego znajdujemy słowo glajchszaltować , przen. na siłę równać, podciągać pod szablon; polit. ujednolicać przemocą, totalnie (stowarzyszenia, związki, prasę, sposób myślenia itd.). Otóż twierdzę, że – „sprozelityzowana” inteligencja, przechodząc na służbę państwową, wyzbywa się swojego naturalnego krytycyzmu, zaraża patologią swoją własną misję (zamiast służyć Społeczeństwu, bierze na siebie cele państwowe) i redaguje etosy w taki sposób, by stały się one sztancami reprodukującymi Państwo, dławiącymi obywatelstwo, samorządność i parę innych podobnych „mrzonek”. Lepsza rzeczywistość w takim zglajchszaltowanym Kraju – to coraz doskonalsze Państwo, a to nie oznacza: państwo obywatelskie.

 

Mediaści, czyli dziennikarstwo usługowe

 

Osoby publiczne są od tego, by nadawać ton publicznemu życiu właśnie. Ich rola – dana im, powiedzmy, od Losu – mogłaby być zbawienna dla tzw. nieokrzesanej większości, która poszukuje wzorców dla własnego postępowania i dopieszczonych poglądów by je przyjąć jako własne.

 

W tzw. dzisiejszym świecie osoby publiczne funkcjonują niemal wyłącznie (99%) poprzez media, nawet jeśli są to osoby publiczne w wymiarze lokalnym. Przy czym pojęcie MEDIÓW napęczniało w ostatnich dekadach, to już nie tylko gazety, periodyki, książki, radio czy telewizja, ale też Internet oraz ambony, sceny i specjalne medialne instalacje. Coraz wyraźniej swoistym medium stają się nośniki reklam, np. wielkie powierzchnie pionowe, a bywa, że instalacje w formule pomnikowej.

 

Moja amatorska klasyfikacja ludzi medialnego przekazu, podana „z ręki”, mogłaby wyglądać następująco (chętnie skorzystam z uzupełnień i korekt):

  1. Czołowi politycy Państwa i Opozycji: pozujący na Mężów Stanu i Mężów Opatrznościowych, a przynajmniej na Wtajemniczonych, mający tę właściwość, że sami o sobie mają bezkrytyczną opinię i aktywnie ją głoszą;
  2. Czołowi konferansjerzy – najczęściej „frontmeni” dobrze pozycjonowanych audycji politycznych i informacyjnych oraz naczelni gazet i tygodników, za którymi stoją służebne sztaby i załogi;
  3. Celebryci (wulgarna postać „śmietanki towarzyskiej” albo „socjety”), zajmujący się na co dzień albo skandalem, albo upublicznianiem swojego życia osobistego w różnych wymiarach;
  4. Komentatorzy i kaznodzieje – wyjątkowo stabilna grupa osób zwoływana do mediów dla roli „wyważonego” kontrapunktu dla polityków i celebrytów, krążąca od redakcji do redakcji, od trybuny do trybuny;
  5. „Niezależni” aktywiści – organizujący widowiskowe przedsięwzięcia (performance) z jakimś ideowym czy religijnym albo społeczno-humanitarnym, lub przynajmniej artystycznym podtekstem;
  6. Top-blogerzy – autorzy najbardziej poszukiwani w Internecie (zakładka „ulubione”), nie zawsze występujący jawnie, wyznaczeni przez społeczność internetową do roli „punktu orientacyjnego”;
  7. Niezawodni – osoby o statusie „dyżurnego autorytetu”, mający swój niepodważalny dorobek w jakiejś dziedzinie (artystycznej, intelektualnej, politycznej), pojawiający się nieczęsto osobiście, za to po wielekroć przywoływani przez pozostałych;

W każdej z tych grup Polska wydała 30-100 osób. To jest niezły tłumek, ale tzw. publiczność stosunkowo łatwo wychwytuje, kto z której bajki jest. Choć zdarza się, że piłkarz czy pornograf zostaje deputowanym, choć z góry wiadomo, że nic tam po nim.

 

Towarzystwo to jest obsługiwane w coraz większym stopniu przez ludzi zawodu dziennikarskiego, którzy jednak bardziej czują się rzecznikami jakichś racji ideowych i politycznych, a nawet partii czy urzędów, niż dostarczycielami wiadomości czy organizatorami otwartej dysputy. Chcą (może muszą, może mają zlecenie?) organizować opinię publiczną, a nie po prostu jej służyć, zapewniać jej surową "karmę".

 

 

*             *             *

Jeden z moralitetów, które głoszę, brzmi: jeśli jesteś w czymś lepszy od innych, to nie czyń z tego swojego kapitału (okazji do dodatkowych tantiem), tylko zrób wszystko, by inni byli równie dobrzy w tej dziedzinie. Obywatelstwo bowiem to nie wyścigi: tym lepszym będziesz obywatelem, im więcej innych ludzi wychowałeś na obywateli równych sobie.

 

To dlatego mam absmak po e-mailu pewnego Redaktora, który – widząc moją małyszowatość – nie deklaruje pomocy, nie podejmuje się nawet ocenić samej inicjatywy, tylko łaje mnie za to, iż będąc „nikim” porywam się na przedsięwzięcie zamaszyste.

 

 



[1] Średniowiecze. Historia I, część 2. - B. Burda, B. Halczyk, R. M. Józefiak, M. Szymczak;

[2] Państwem Stricte nazywam ten sektor Państwa, który z poważnych przesłanek czerpie swoją „ponadpaństwową” autonomię i super-władzę: armia, policja, służby sekretne, dyplomacja, organy kontrolne, trybunały, itp.);

[3] Grzegorz Wielki: Homilie na Ewangelie, Księga I, Homilia IV Przeciw symonii i haniebnemu zyskowi. Warszawa: Oficyna Wydawnicza Viator, 1998, s. 55;

[4] Grzegorz I zwany był/jest: Wielki, Dialog lub Dwojesłow, Swiatitiel Grigorij Dwojesłow;