Opresyjność paradoksalna

2014-01-24 15:05

 

Przez długie lata, mając tak zwane „nieczyste sumienie” (przypadłość niemal wszystkich w moim Kraju, co się wyjaśni niebawem poniżej), zachodziłem w głowę: jak to jest, że za to, co czynię świadomie i z rozmysłem przeciw normom, najczęściej unikam kary, a tymczasem bywa, że dopada mnie kara za coś, czego w życiu nie uważam za przewinienie, a jednak okazuje się, że zgrzeszyłem? Jak to jest, że kiedy rozrabiam – to kar unikam, a kiedy żyję normalnie – niespodziewanie kar doświadczam?

Doszukiwałem się niemal magiczności tego paradoksu i gotów prawie byłem założyć kościół doświadczycieli paradoksalnych opresji, bo z czasem zauważałem, że coraz liczniejsi moi kamraci mają ten sam problem.

Aż zacząłem co-nieco rozumieć ze spraw, które zwykło się nazywać publicznymi, a niektóre z nich państwowymi, urzędowymi, oficjalnymi, formalnymi.

Rzecz w tym, że kiedy znasz różnicę między swoją zachcianką, kaprysem a regulacjami porządkowo-prawnymi – i mimo wszystko stawiasz swoją potrzebę ponad ład wspólny – to łamiesz reguły świadomie, możesz przewidzieć skutki tego postępowania i – ostatecznie – możesz się zabezpieczyć przed tymi skutkami, wytwarzając „dupochrony” albo odgrywając teatrzyk, niczym piłkarz, który natychmiast po skopaniu lub powaleniu konkurenta podnosi obie ręce niewinnie do góry i ustawia twarz w pozycji „ale o co chodzi, ref, ja się tu tylko dosiadłem”.

Są dwie przypowiastki na ten temat, nie mogę się powstrzymać od ich zacytowania:

  1. Kierownik sali w prestiżowej klubokawiarni podchodzi do stolika, przy którym siedzi dwóch dżentelmenów i na trzecim krześle przycupuje pies rasy słusznej, wszyscy zas zgodnie pałaszują jakieś zakąski. Co ów pies tu robi – pyta oficjant dżentelmenów. Oni zaś na to: nie wiemy, myśmy się tylko dosiedli!
  2. Rosjanie mają takie powiedzenie: jeśli coś jest zakazane – wtedy tego nie wolno, ale jeśli bardzo tego chcesz – to wtedy można;

Tu jest właśnie nasz pies pogrzebany. Ktokolwiek wie, że przekracza granice prawa (ładu publicznego, zasady społecznego współżycia), ten już w chwili popełnienia „zbrodni” wie, jak się będzie wymigiwał od konsekwencji (chyba że przy okazji jest głupcem). Natomiast ktoś, kto postępuje naturalnie, normalnie, spontanicznie – często nawet nie wie, że łamie prawo, zatem kiedy owo prawo go dopadnie – on jest bezbronny jak osesek.

Niby racja – zapytacie, ale gdzie jest powiedziane, że ktoś naturalny, normalny, spontaniczny łamie prawo? Otóż to jest napisane wszędzie. Prawo ma tę właściwość, że lepką mazią legislacyjną rozłazi się po wszystkich zakamarkach życia publicznego, zawodowego, towarzyskiego, rodzinnego, osobistego. Nie ma takiego fachowca-prawnika, który ma pełną orientację w prawie, czy nawet w „swojej” niszy-enklawie prawa: po prostu fachowcy dowolnie żonglują sobie tymi przepisami, które znają, ignorując przy tym „niefachowców”, dla których mają ustrojową przestrogę: nie znasz prawa – twoja wina, nie czuj się zwolniony od odpowiedzialności. Toż to jest totalitaryzm!

Jak jednak ma znać prawo „niefachowiec”, skoro nie znają go „fachowcy”. Ano, obowiązuje tu zasada „swojego lasu”. Prawnicy są królami lasu legislacyjnego, tak jak lekarze są królami lasu medycznego, urzędnicy zaś rządzą niepodzielnie w lesie biurokratycznym. Elektronicy nie włażą w szkodę chemikom, a spadochroniarze łyżwiarzom. Na tym tle kwitną hufce ekspertów i biegłych, którzy też nie są mistrzami, ale mają papiery mistrzowskie.

I teraz miodzik.

Normalnie, spontanicznie, naturalnie żyjący człowiek nie ma szans, by uniknąć złamania prawa, tak jak człowiek spacerujący nad morzem nie ma szans uniknąć piasku pod stopami. Rozumiesz, Czytelniku, gęste prawo…

Zatem dojrzałość do życia publicznego powinna obejmować świadomość, że cały czas będziesz w życiu stał przed wyborem, który przepis złamać, a który uszanować – by potem tego uszanowanego przepis użyć jako dupochronu. Z tą świadomością będziesz wydeptywał sobie życiowe ścieżki, wzdłuż których porozrzucane są przepisy tobie znane, a unikał będziesz – niczym ciemnych zagajników – takich miejsc w przestrzeni publicznej, których „nie czujesz”, nie masz przewodnika ani latarki.

Warto też dodać, że najbardziej wytrawni uczestnicy życia społecznego sami rozstawiają na naiwnych rozmaite zasadzki prawne, procedury, obyczaje, algorytmy, prawo powielaczowe – z czego czerpią i uciechę, i korzyść. A na przykład jeden polski fachowiec, który jako wiceminister od podatków tworzył rozmaite zawiłości – po zakończeniu „misji rządowej” założył dobrze prosperującą kancelarię doradzającą, jak unikać płacenia podatków (ojejku, przepraszam, właściwie: jak racjonalnie zarządzać zobowiązaniami biznesowymi wobec Państwa).

Oczywiście, istnieje w społeczeństwie większość, która jest zainteresowana radykalnym zmniejszeniem liczby przepisów i takim ich uporządkowaniem, by były zrozumiałe dla poliszynela. Ale stoją oni pod pręgierzem argumentów o tym, że „prawa przybywa w miarę rozwoju kulturowo-cywilizacyjnego” (w domyśle, nie bądź prymitywem, nie popadaj w barbarzyństwo). Nawet jeśli pokazują, że 27-ma poprawka do jakiegoś aktu prawnego czyni zeń eklektyczny, wewnętrznie sprzeczny bubel-pułapkę – to zawsze się znajdzie ktoś, kto wytłumaczy:

  1. Na skrzyżowaniu lepiej jest, aby były trójkolorowe światła, niż aby był ich brak (po czym dostajesz mandat za to, że o drugiej w nocy przeszedłeś na drugą stronę pustej powiatowej ulicy nie dość, że poza „zebrą” to jeszcze na „zebrze” były w tym czasie czerwone latarnie);
  2. Podatek to rzecz święta i pożyteczna, a publiczna zbiórka pieniędzy to sprawa zaufania i kontroli (po czym ten, którego wysłano z biesiady do sklepu po kilka butelek „artykułów spożywczych”, które zakupił z pieniędzy zebranych drogą „ściepy narodowej, ile kto da” – otrzymuje grzywnę za bezprawną zbiórkę i bezdokumentowe wydatkowanie publicznego grosza);
  3. Bilet w pojeździe komunikacji miejskiej – to rzecz oczywista, więc jeśli wsiadłeś bez biletu, a kierowca nie ma swoich na sprzedaż, nie ma też biletomatu – musisz przerwać podróż, nawet jeśli w promieniu dwóch kilometrów nie ma żadnego kiosku, inaczej twoim mandatem podzielą się kanar i nieuczciwy przewoźnik;

To są życiowe sytuacje, których codziennie każdy przeżywa przynajmniej kilkanaście, chyba że nie żyje, i tylko od rozmaitych strażników, policjantów, kontrolerów i innych „przyłapywaczy” zależy, czy i jakie poniesiesz konsekwencje. Bo wiadomo pośród przyłapywaczy: wszyscy łamią prawo, tylko nie wszystkich da się wyłapać (podobnie mówił Kulej o bokserach: nie ma odpornych, są źle trafieni). Fakt, że w ten sposób cywilizacyjna zasada domniemania niewinności zamienia się w swoje przeciwieństwo: wiem, żeś winien, a zaraz dojdę, co zawiniłeś. Czujesz się w takiej rzeczywistości jak Józef K. z książki Kafki „Proces”. Za to niezły ubaw i konkretne statystyki mają z tego powodu policjanci, celnicy i wielkie rzesze nikomu niepotrzebnych funkcjonariuszy patrzących człowiekowi na ręce, oczy, portfele, talerze, sumienia, loginy internetowe, dusze, łapiący tropy rzeczywiste i urojone.

Jest takie ogólne słowo, obejmujące cały ten galimatias: USTRÓJ. Albo Porządek Konstytucyjny.

Oto dlaczego deklaruję – raz na jakiś czas publicznie – że świadomie, z rozmysłem dążę do obalenia porządku konstytucyjnego narzuconego Polsce (Krajowi i Ludności).