Opusofobia

2013-09-16 08:58

 

Najpoważniejszą dysydencją antysystemową, antyustrojową w Polsce ostatniego pokolenia – była „lepperiada”. Aż kolana zaciskam z emocji, czy „dudziarze” to rozumieją należycie.

Może ktoś znajdzie lepsze określenie niż „opusofobia”. Chodzi mi o irracjonalny strach ludzi zaangażowanych po uszy w sprawy społeczne – przed zrobieniem czegokolwiek pozytywnego, konstruktywnego, będącego potem dowodem skutecznej działalności. Łacińskie słowo „opus” oznacza DZIEŁO, stąd tytułowa nazwa tego schorzenia społecznego, naszego, a jakże, narodowego!

Choroba ta toczy od pokolenia większość aktywistów wojujących z systemem-ustrojem w Polsce.

Mam już tyle lat, że najprawdopodobniej niczego nie muszę. Ale staram się. Kiedy byłem nieco młodszy, szedłem na całość i – jak to się mówi – mam wyniki. Dziś – po kilku spektakularnych porażkach „działaczowskich” oraz kilku „dyskretnych wyciszeniach” moich inicjatyw – szukam dobrego sposobu na „skwitowanie” swojego życia. Nie szukam rozpaczliwie, bo – jako się rzekło – nic nie muszę i nikt nie oczekuje fajerwerków, ale przydałoby się coś dobrego zrobić, ot, tak od siebie.

Od początku polskiej Transformacji, czyli w czasie, w którym zdążyło dorosnąć całkiem nowe pokolenie – stoję w opozycji do wprowadzanych w Polsce rozwiązań. Mam po temu szczególne powody. Otóż Leszka Balcerowicza znam (ja go znam, on mnie nie) jako współautora tzw. reformy 30-latków. Miałem kiedyś papierowy egzemplarz, ale mi zaniknął pośród transformacyjnych wichrów, a sam Pan Leszek, zapytany przeze mnie, zaskoczony wyraźnie, że ktoś pamięta, odparł: chyba poszła na przemiał. To był koncept ludzi nauk społecznych z różnych polskich uczelni, który stawiał na samorządność gospodarczą i polityczną, na rzeczywiste uspołecznienie państwowych mamutów zwanych zjednoczeniami[1]. Trudno w to uwierzyć, kiedy się zna treść, a zwłaszcza skutki tzw. pakietu Balcerowicza z roku 1990, dość powiedzieć, że zamiast uspołecznienia postawiono wtedy na prywatyzację, i to taką „udarną”, na jedno stanowcze pstryknięcie.

Zatem – skoro miałem w świeżej pamięci projekty ustrojowe Balcerowicza z reformy 30-latków, a widziałem z bliska, w co on wpasowuje Polskę ze swoim kumplem Jeffrey’em Sachsem, ekonomicznym buldożerem Ameryki Łacińskiej – to nie musiałem być związkowcem (akurat wtedy działałem jako dyrektor uspołeczniony, a potem jako prezes prywatny), by mieć krańcowo krytyczny stosunek do zaprowadzanego ustroju. Zresztą, nie minęło wiele czasu, a sam dostałem od tego ustroju po kościach, tak że do dziś mam siniaki.

Ubocznym efektem mojego osobistego szoku terapią Balcerowicza było moje kumanie się z rozmaitymi „oburzonymi” i „niezadowolonymi”. Doprawdy, trudno wymienić grupy, towarzystwa, kluby, jaczejki i podobne pół-podziemne syndykaty, w których kotłowało się ogólnopolskie, ale bezradne jak niemowlę polskie NIE dla „reform” Balcerowicza i dla „demokracji” mającej tylu polskich ojców, że można śmiało podejrzewać, iż jest ów ustrój owocem gwałtu zbiorowego i w konsekwencji ciąży mnogiej.

Poznałem setki ludzi, których ulubionym zajęciem było sarkanie na zaprowadzane w Polsce porządki. Jako że sam sarkałem (nie przestając próbować różnych konstruktywnych projektów) – nie zwracałem uwagi na coś, co ostatecznie stało się „nutą przewodnią” wszelkiej polskiej opozycji: cała opozycyjna robota polegać zaczęła wyłącznie na sarkaniu. Tknięcie się czegokolwiek konstruktywnego było jak coś bolesnego, z czasem też oznaczało swoisty dyshonor. Obrażajcie się, moi przyjaciele z różnych spontanicznych i niespontanicznych inicjatyw dysydenckich, ale najpierw pokażcie coś, co po sobie zostawicie na dłużej niż kilkanaście miesięcy. Tak, tak, wyjątki też dostrzegam. Wyjątki.

Niewyżyci strajkowicze stawali w poprzek początkom Transformacji, z apogeum za rządów Bieleckiego (naliczono wtedy 150 tysięcy protestów w różnej formie). Z czasem zacząłem ten rodzaj aktywności nazywać flibustierstwem, tylko dlatego, by nie nazwać podskakiewiczostwem.

Aż przyszedł czas Leppera. Niezależnie od tego, co głosił, ideą przewodnią tego buntu była obrona gospodarskiej godności, wyjaśnijmy: struktura społeczna wsi opiera się (jak dotąd) na przewodniej, nieformalnej roli tzw. gospodarzy, z których opinią liczą się wójtowie, sołtysi, przedsiębiorcy wiejscy, plebs, nawet księża. I choćby ci gospodarze ze sobą rywalizowali na noże – to jako mikro-grupa stanowią rzeczywistą władzę wiejską. Kiedy zatem – w wyniku balcerowiczowskiego, świadomie dyletanckiego „pominięcia” wsi i rolnictwa w reformach, do gospodarstw jęli przychodzić komornicy – zaczął się walić odwieczny wiejski ustrój, ład gospodarczo-społeczno-kulturowo-polityczny. W nastroje rozpaczy, zagubienia i frustracji wstrzelił się Lepper – i pooooooszłooooo!

Zaliczywszy lekturę książek „napisanych” przez przywódcę Samoobrony, poważną lekturę graniczącą z przestudiowaniem, daję świadectwo, że Andrzej Lepper nie rozumiał, jakie siły duchowe i społeczne uruchomił. Ale stał się ich twarzą i jeśli powtarzał oksymoron[2] zawarty w pokracznym słowie SOCJALLIBERALIZM – to plótł warkocz, na którym idea Samoobrony, niepojęta chyba do dziś, powiesiła się.

Samoobrona nie ma dziś niczego trwałego, co byłoby schedą po niej, do czego można byłoby się odwołać. Poza konwencją upartego NIE, ale pobladłą, jak pobledli spadkobiercy Pana Andrzeja. Podobnie niczego trwałego nie zbudowała flibustierska lewica.

 

*             *             *

Wielokrotnie pisałem z rezerwą, ale też z gotowością do entuzjazmu, o dudziarstwie jako potencjalnym wehikule, na którym do polskiej Rzeczywistości i Historii wjedzie NOWE. Byłem obecny w Sali BHP w marcu, byłem obecny w dniach 11-14 czerwca. Wsłuchiwałem się uważnie w dudziarski wuwuzelizm i nie dosłyszałem może, a może nie było w tym wszystkim niczego konstruktywnego. Za to była od dawna nie praktykowana w Polsce wielośrodowiskowość ponad podziałami. I zapowiedź, że zablokowana będzie Polska, że warunkiem samouspokojenia jest odejście ministra i wycofanie ratunkowych dla Budżetu rozwiązań uciskających lud pracujący i bezrobotny. Że Tusk ma się bać, bo właściwie to już siedzi na taczkach, tylko czekamy na gwizdek.

Ze swojej strony podpowiadam – ale komu by się chciało słuchać marudera – że można zbudować równoległy „alter-polityczny-samorząd” zgodny z Konstytucją, że można wyrugować megabiznes przeciwstawiając mu Masę Spółdzielczą. Wspominam o tym, by nikt nie zarzucał mi, że sarkam jeno i jątrzę.

Mam w sobie – tak czuję – wielką niezłomność na rzecz zniesienia ustroju (porządku konstytucyjnego) narzuconego nam po 1990 roku. Mam też w sobie równie silne pragnienie wdrożenia w to miejsce czegoś, co uczyni nas wszystkim rzeczywistym suwerenem, podmiotem Państwa. I z troską patrzę – jak perspektywa ta nadal tkwi zaledwie na horyzoncie (HORYZONT: pozorna linia oddalająca się w miarę, jak się ku niej zmierza).

 

 



[1] Funkcjonowało około 150 ogólnokrajowych organów zarządzania (sieci przedsiębiorstw, biur projektowych, ośrodków badawczych) o tej nazwie. Uprawnienia zjednoczeń miało też kilkadziesiąt innych wydzielonych, podległych bezpośrednio ministerstwom organów zarządzania, np.: Polskie Koleje Państwowe, Poczta Polska, Polskie Linie Oceaniczne, Polska Żegluga Morska, Polskie Linie Lotnicze "Lot", Centrala Produktów Naftowych, Generalna Dyrekcja Budownictwa Hydrotechnicznego i Rurociągów Energetycznych "Energopol" oraz krajowe związki spółdzielczości pracy;

[2] Oksymoron - antylogia, epitet sprzeczny – figura retoryczna, którą tworzy się przez zestawienie wyrazów o przeciwstawnych znaczeniach;