Orfanelle, wimpy - wykluczenie

2014-02-06 11:29

 

Opisując fenomen Rynku podaję zawsze – modelowo, arbitralnie – 10 rodzajów czynników biznesu, o które zabiega dla swoich przedsięwzięć podmiot gospodarujący (uczestnik konkurencji rynkowej, gry rynkowej), aby – dobrawszy je sobie wedle jakichś proporcji – wyzwolić biznesowy efekt synergetyczny w postaci tzw. Ultravalue (poprzez logistykę) i tzw. Metavalue (poprzez marketing). Te czynniki to: popyt, patent, firma, gwarancje, środki, minimalne warunki rentowności, środki wytwarzania, infrastruktura, zabezpieczenie finansowe, aprobata środowiska gospodarczego, praca zespolona.

W warunkach monopolu – a rynku niemal nigdzie nie uświadczysz – zabiegi podmiotów o czynniki biznesu zmieniają charakter: bowiem czynniki przestają być swobodnie dostępnymi zasobami, tylko stają się funduszami, i to w dwóch aspektach.

Po pierwsze, kiedy podmiot gospodarujący staje się monopolistą (co oznacza, że gromadzi tytuły do dochodu, porzucając przedsiębiorczą misję zaspokojenia społecznych potrzeb ekonomicznych), to przestaje być zainteresowany Ultravalue i Metavalue swoich biznesów. Natomiast skompletowane czynniki biznesu traktuje jako swoje MOCE, dające mu „rynkową” POTĘGĘ.

Po drugie, rozsiane, rozproszone, niekiedy nierozbudzone czynniki biznesu, o które w warunkach rynkowych możnaby zabiegać, czerpiąc z ogólnie dostępnych „rezerwuarów”  – są sztucznie gromadzone, a niekiedy „wytwarzane” i pozostają w dyspozycji specjalnie do tego powołanych podmiotów, korzystających najczęściej z monopolu państwowego.

Podkreślmy jeszcze raz: fundusz tym różni się od czynnika biznesu, że jest wielkim „kolektorem” takich czynników, wykorzystując zarazem „efekt rozmiaru” to tego, by porzucić konwencję gospodarskiej, np. komercyjnej rentowności z zarządzaniu i używaniu czynników, zaś przejść do konwencji politycznego, monopolistycznego operowania „rozmiarem”.

Na poziomie funduszy mamy do czynienia z „walką buldogów”, nazywaną eufemistycznie konkurencją monopolistyczną, choć nic z konkurencją nie ma ona wspólnego, a to ze względu na silne zaangażowanie w nią czynnika arbitralno-polityczno-alokacyjnego.

Pominę tu rozważania dwóch skrajnie różnych sytuacji, w których Państwo i jego monopole albo są równorzędnymi graczami „rynku” monopoli, albo są „ponad to” i funkcjonują w obszarze „super-meta”, ponad konkurującymi monopolami.

Ważniejsze bowiem wydaje się to, że jednym ze skutków takiej walki bywa rozbicie któregoś z monopoli. Na przykład „balcerowiczowskie”[1] nałożenie na przedsiębiorstwa państwowe tzw. popiwku i „dywidendy”[2], systemowo-ustrojowe porzucenie PGR, likwidacja tzw. zjednoczeń. Albo późniejsze upowszechnienie (z mocy nowego prawa) tzw. umów śmieciowych (rozbicie monopolu świata pracy osadzonego w historycznych zdobyczach prawa pracy). A choćby likwidacja monopolu sieci RUCH.

Rozbicie monopolu-funduszu nie oznacza – jak się sądzi – przywrócenia rynkowości w gospodarce, tylko powoduje orfanizację[3] wszystkiego, co do tej pory „spięte” było w ramach monopolu. Każdy bowiem monopol ma strukturę wewnętrzną (działy, wydziały, zespoły, oddziały, filie, dyrekcje, placówki – oraz systemy, instrukcje, algorytmy, procedury zarządzania) oraz zewnętrzną (grona firm „siostrzanych i córek”, grona „pararynkowych” dostawców, odbiorców, dystrybutorów, kooperantów, usługodawców, laboratoriów, jednostek badawczych). Obalenie Monopolu oznacza, że zgubiony zostaje „klucz” spinający te struktury wokół jakiegoś „rytu polityczno-gospodarczego”. W tym sensie owa struktura zostaje porzucona, osierocona, a jej poszczególne elementy stają się „orfanellami”. Niektóre z nich podejmują walkę o przetrwanie w dotychczasowej konwencji, tworząc mniejsze „echo-monopole” (na rysunku otoczone czerwoną obwódką), inne przenoszą się – z różnym skutkiem – ku innym obszarom zmonopolizowanym lub aktywnie się realizują w chwilowym „subrynku” powstałym po rozpadzie Monopolu, duża jednak część (najlepszym przykładem jest sieć PGR, ale też np. polska branża elektroniczna czy motoryzacyjna w dobie Transformacji) przechodzą do formuły „wimp” (w języku angielskim oznacza to sierotę w rozumieniu „ofiara losu”, oferma, ciemięga).

Istnieje obszerna literatura nt. tzw. wykluczenia (exclusion, expulsion), najczęściej jest ona jednak pisana w formule „rynkowej”: zakłada się, że wykluczony to taki ktoś, kto nie radzi sobie w konkurencji i na skutek serii porażek traci dostęp do wszystkich rynkowych dobrodziejstw. Temat orfanizacji – tak jak go tu ujmuję – jest w tej literaturze nieobecny, choć akurat walna większość wykluczonych – to podmioty formuły „wimp”.

Ja tylko wspomnę – podając zgrubny schemat, że wszelka działalność „owsiakopodobna” jest przysłowiowym dmuchaniem na ciężką ranę. Są bowiem do wyróżnienia 4 etapy wykluczenia: utrata możliwości samorozwoju (ze względu na to, że wszelkie aspekty życiowe, a już na pewno liczba godzin spędzanych w pracy, wyklucza „poszukiwania” duchowe, intelektualne, towarzyskie poza kręgiem związanym z tzw. zakładem pracy), następnie utrata stałego, bezpiecznego źródła dochodu (przejście na umowę śmieciową albo wprost bezrobocie), potem bezdomność (utrata miejsca, w którym odkłada się osobisty dorobek, kształtuje elementarne umiejętności społeczne, utrata zakotwiczenia, bywa że rozpad rodziny), ostatecznie wpadnięcie w obszar apatii społecznej (kiedy to wykluczonemu obojętny staje się „normalny” świat, on też staje się dla „normalsów” kłopotliwym elementem otoczenia).

Najłatwiej i najtaniej – bez szans na rzeczowe rozwiązanie problemu – jest operować w sferze filantropijno-charytatywnej pomocy bezdomnym czy w ogóle ubogim, i to ku tej działalności rzucają się gremialnie organizacje pozarządowe, budując sobie egzaltowaną markę „troskliwych, opiekuńczych, wrażliwych”, a markują tę robotę OPS-y czy OPR-y. Tu wystarczy bowiem ulokować wykluczonego w baraczku, dać mu zajęcie przy rozbudowie baraczkowego osiedla, nakarmić, podszkolić – i gotowe. Czasem ograniczają się do rzucenia ochłapu „szlachetnej paczki” żywnościowej lub ciucholandowej czy w postaci żenująco niskiego zasiłku. Rzadko, naprawdę rzadko w ten sposób wyprowadza się ludzi z wykluczenia.

A trzeba interweniować u zarania wykluczenia, kiedy człowiek jest jeszcze „przed” nieodwracalną i nieuchronna utratą człowieczeństwa, konstytuanty tegoż człowieczeństwa. Może to jest nieco droższa interwencja, ale jest interwencją „w sedno” problemu, nie ma więc ryzyka „rewolwerowego”, powtarzalnego powrotu do patologii wciąż od nowa.

 

 

 

 

 



[1] PPWW często utożsamiany jest z planem Balcerowicza, w rzeczywistości jednak podatek tego rodzaju jako obciążenia na „Państwowy Fundusz Aktywizacji Zawodowej” (PFAZ) wprowadzony został już w 1984, a od 1986 obowiązywała już nazwa podatku od ponadnormatywnych wypłat wynagrodzeń.

[2] Dywidendą (nie wiedzieć czemu) nazwano specjalną opłatę (karę, podatek) nakładana na przedsiębiorstwa proporcjonalnie do nie wykorzystanego majątku produkcyjnego, szczególnie budynków i terenów. Spowodowało to masowe podziały przedsiębiorstw (wydzielenia), chaotyczne, rozpaczliwe wydzierżawianie, wyprzedaż za bezcen;

[3][3] Słowo „orphan” oznacza „sierotę”, osobę pozbawioną asocjacji rodzinnych;