Orient zwąchał słabiznę Zachodu

2018-10-12 10:26

 

Zachodem nazywamy potocznie globalną Północ, z rozpędu zaliczając zresztą do niej Japonię i zauralską część Rosji, a federacje sportowe – nawet Kaukaz i część Azji Centralnej. Proponuję na użytek tego co poniżej ograniczyć się do Europy i Ameryki.

Otóż Europie już dawno przeszło to, co nazywamy liderowaniem postępowi globalnemu. Cała zachodnia oferta, na którą składają się rewolucje techniczne i koncepty ustrojowe – została przez świat skonsumowana „wedle smakołyków”: gadgety techniczne wytwarzane w Azji przeskoczyły osiągnięcia europejskie i amerykańskie, próbują się zresztą urwać z zachodnich uwięzi patentowych, a próby demokratyzacji ustrojowych są w Oriencie tak memłane, że rodzeni ojcowie i matki Demokracji splunęliby na takie potomstwo.

Najwięcej jednak szkody Zachodowi przynosi – a jakże – Ameryka. Cała jej historia społeczna to pozoranctwo i zaprzeczenie wyobrażeń o demokratyzmie, cała jej historia gospodarcza to rzecz o frajerach wciąż od nowa finansujących Amerykę, no a postęp, he-he: 9/10 odkryć i wynalazków mających zakotwiczenie w rejestrach USA – to dzieła „nowych” imigrantów, a nie takich z dziada-pradziada. Czyli owoc drenażu.

Infiltracja imigracyjna Stanów dokonuje się od strony Kanady – i tu mamy do czynienia z procesem cywilizowanym – oraz z Meksyku i Karaibów – tu cywilizacja jeszcze nie dotarła i nie dotrze. Nie liczę imigracji „na szwagra i na kolegę z wojska”, jaka uprawiają np. Polacy, bo jest ona śladowa. W ogóle Stanami zarządza państwo zwane w skrócie „policyjnym” i tych zmieniające się kilkanaście milionów imigrantów jest pod stałą kontrolą.

Co innego w Europie.

Ten śmieszny, rosochaty półwysep Azji zawsze był miejscem docelowym dla Słowian, Azjatów i Afrykanów, przyjeżdżających na „saksy”. Dla Arabów też, ale oni po prostu przybywają tu zawsze jako najeźdźcy i nie inaczej jest teraz.

Kiedy Zachód składał się z chrześcijańskich państw reprezentujących Italię, Galię, Germanię, Iberię, Brytanię – radził sobie swobodnie z imigracyjną szarańczą. Niech się egzaltowane pięknoduchy nie denerwują słowem „szarańcza”: jestem wzorcem nie-rasisty, w odróżnieniu np. od mojej ślubnej, w odróżnieniu od 80% polskich polityków różnego koloru.

Ale Europie zachciało się sekularyzmu, a to oznacza, że wobec szarańczy straciła (odrzuciła jak szmatę) jedyne spoiwo godne przeciwstawienia islamowi. Miedzianolicy szejkowie zacierają dłonie, śmieją się w kułak i chętnie wznieśliby toast, gdyby nie surowy zakaz religijny…

I kiedy już okazało się, że „za późno na ratunek” – popadła Europa w „jingoizm” (uwaga, młodzieży, idziemy do biblioteki). Tyle że tę sztukę zwalczania szarańczy każdy europejski powiat uprawia na własną rękę. To w oświadczeniach politycznych wygląda tak: nie jestem ani rasistą, ani szowinistą, kocham wielokulturowość i bogactwo wszelkiej różnorodności, ale do ciężkiej feli, za dużo się ich tu garnie na krzywy ryj.

Głupia Helga chciała być ponad to – i narobiła bigosu.

A po całym Oriencie niesie się hyr: kto żyw niech tam podąża, zanim się prze-organizują i znów pozamykają wrota…!