Państwo czy demokracja

2014-03-16 21:06

 

Będzie o pewnym oksymoronie, brzmiącym „nielegalność referendum”. Oksymoron (z gr. ὀξύμωρος czyt. oksýmōros, od oksýs ostry i mōros tępy), antylogia, epitet sprzeczny – to figura retoryczna, którą tworzy się przez zestawienie wyrazów o przeciwstawnych znaczeniach.

Piewcom „oddolności” różnego autoramentu znane są takie słowa jak DEMOKRACJA (starogreckie słowo δημοκρατία-demokratia oznacza "rządy ludu"), WIEC (od prasłowiańskiego czasownika „wietati”-mówić), RADA (w języku łacińskim znana jako „consilium”), SAMORZĄD (niepaństwowe korporacje, związki publicznoprawne, w języku niemieckim: Selbstverwaltung).

Za każdym razem chodzi o bieżącą, tu-teraz wolę polityczną Ludu wyrażaną w spontaniczny, żywiołowy sposób z minimum organizacji porządkującej.

Lustrzanym odbiciem piewców „oddolności” są ci, którzy powiadają: cywilizacje całego globu wypracowały formułę państwową jako optymalną dla zarządzania sprawami publicznymi, zatem nie jest problemem istnienie państwowości w każdym zakamarku rzeczywistości i świadomości, tylko znalezienie sposobu na to, by będące na wyposażeniu Państwa urzędy, służby i organy były w działaniu zbliżone do oczekiwań, związanych z wartościami jakie niesie w sobie demokracja, wiec, rada, samorząd.

Polskim dziennikarzom – przynajmniej pewnego środowiska – odbiło po raz kolejny, tym razem na punkcie słowa „exipol”, które zapewne oznacza „doniesienie na żywo”, „najświeższe wieści”. Zapewne wydawcom przyświeca zamiar odróżnienia rzetelnej informacji od wieści niepotwierdzonych. Niech będzie.

Słowa tego używają dla doniesień z okolic Morza Czarnego , zwłaszcza z rejonu niegdyś znanego jako Dzikie Pola.

Pora wygłosić zdanie poważne (czynię to w tej sprawie nie po raz pierwszy): w Europie – jak na każdym kontynencie – jest około 1000 osób, nie zawsze znanych jako politycy, które decydują o wszystkim, co się na kontynencie dzieje, sprawnie poruszając się w biurokratyczno-polityczno-finansowej hybrydzie, która wgryzła się w rzeczywistość od Atlantyku po Europę Środkową, od mórz północnych po Morze Śródziemne. To samo dotyczy Europy Środkowej, przy czym tu nie ma monolitu, owi „mieszacze” (w liczbie około 500) najczęściej optują za rolą „drugiego kręgu” europejskiego albo takiegoż kręgu rosyjskiego, najmniej spośród nich optuje za wewnętrzną integracją Europy Środkowej (symbolicznie lokuję ją między Odessą, Tallinnem i Triestem, albo środkami mórz Czarnego, Adriatyckiego i Bałtyckiego).

Dla Europy Środkowej dziś wielkim wydarzeniem jest właśnie „problemat Dzikich Pól”. Przesłaniem niesionym przez „exipole” jest „zły Putin” okradający „demokrację ukraińską” mającą niecało-miesięczną historię właśnie z Dzikich Pól: oto dziś, pod lufami kremlowskimi, odbyło się referendum nt. przynależności państwowej Krymu, a jutro, w sposób bliżej nikomu nieznany, Moskale przejmą wschodnie prowincje terytorium ukraińskiego. W związku z tym Europa nagle zniosła wszelkie warunki wstępne przystąpienia Ukrainy do UE (stowarzyszenia), Ameryka rzuca miliardami (które sobie „wycofa” w ramach późniejszego „wsparcia” Ukrainy rozmaitymi offsetami), a Rosja odwołuje się do ukraińskiej demokracji.

No, to pora jest, aby to uporządkować.

Ukraina od zawsze była „ukrainna”, a fenomen owej „ukrainności” opiera się na tym, że od czasu wygaśnięcia Rusi Kijowskiej tereny Dzikich Pól były z jednej strony pełne przemarszów rozmaitych migracji i wojsk, z drugiej strony „ostatnią deską ratunku” dla uciekinierów z Rzeczpospolitej, potem z Rosji, ci zaś czmychali przed nadmiernymi obciążeniami pańszczyźnianymi, przed sprawiedliwością oferowaną przez ówczesne sądy, przed „szczęśliwym” małżeństwem”, a wielu też było poszukiwaczy przygód o duchowości Kmicica, rozbójników, awanturników, warchołów, zawadiaków, zabijaków.

Ten żywioł, przeistoczywszy się dość prędko w Kozaczyznę, wypracował sobie swoją własną formułę ustrojową, którą nazywam „garnizonią” i porównuję – z zachowaniem proporcji i różnic kulturowych – do ustroju Imperium Romanum. Jest to formuła „kręgu-koła”, majdanu – jako odpowiedników tego co nazywamy demokracją, wiecem, radą, samorządem. Nie była to lada jaka formuła, skoro znalazła swoje odbicie w pierwszej w historii świata konstytucji z akcentami demokratycznymi jako osnową ustroju, czyli z 1710 „Pacta et Constitutiones legum libertatumqe Exercitus Zaporoviensis”, autorstwa Pyłypa Orłyka.

Model ustrojowy tej konstytucji nie jest dziś „obowiązujący” na Ukrainie, która żyje w silnym rozedrganiu między ustrojowymi formułami parlamentaryzmu europejskiego i carstwa rosyjskiego, „dobrawszy” z nich sobie wedle miar akceptowanych przez tzw. społeczność międzynarodową, czyli wspominanych wyżej „mieszaczy”.

I oto, na skutek niby drobnego wydarzenia, czyli „numeru” jaki Janukowycz, podpuszczony przez Putina, „wyciął” Unii w Wilnie „numer”, Ukraina stanęła Majdanem, odwołała się faktycznie, a nie tylko symbolicznie  do Kozaczyzny. Nie da się pogodzić sposobu „impeachmentu” (zastąpienia osoby Prezydenta innymi rozwiązaniami personalno-funkcyjnymi) – z europejskimi standardami demokratycznymi. Kto przy tym mieszał, ile tam było żywiołowej spontaniczności – wie niewielu z nas. W każdym razie owa „siła 1000 mieszaczy” wsparta środkowo-europejskim popiskiem (dobrze mówię: POPiS-kiem) uznała, że standardy standardami, ale Ukraina w dzisiejszej, świeżutkiej postaci fajna jest i Krym, robiący Ukrainie to samo co Ukraina sama sobie jeszcze naście tygodni temu – jest niefajny.

Na szczęście, dziś już nikt nie ma wątpliwości, że „sprawa ukraińska” jest rozgrywką między Rosją i Ameryką o kontrolę nad Bliskim Wschodem i Azją Środkową, jest też rozgrywką między oligarchami ukraińskimi i reprezentującym ich Prezydentem RF o jedną, albo o kilka kluczowych inwestycji, takiego kalibru, by przyszła Ukraina bez nich sobie nie mogła poradzić (o tej drugiej sprawie mówi się mniej albo wcale). Europa liczy raczej na „powtórkę z Polski”, a Polska – jak zwykle w historii” – idzie w tej sprawie pod nóż ze śpiewem „za naszą i waszą”, dając się głaskać nie wiadomo gdzie Europie i jednocześnie klepać po plecach Ameryce.

Kiedy słyszę Siwca i podobnych światowców, którzy mówią o sterroryzowanych uczestnikach krymskiego referendum, albo licznych demokratów z pewnej platformy, którzy formułę „majdanu” utożsamiają z helleńską niemal Agorą, choć sami robią za Arkę dla Arłukowiczów, Kluzik-Rostkowskich, Kamińskich, Rosatich, Zaleskich, Niesiołowskich, Sikorskich, przeganiając lub przyduszając Piskorskich, Płażyńskich, Schetynów, Olechowskich – to dostawałbym zajadów, gdyby nie chodziło o opłakany los 40 milionów ukrainnych i tyluż niemal nadwiślan.

Każda formuła demokratyczna, zwłaszcza taka jak wiec, jest skażona przez „mieszaczy” stosujących rozmaite sztuki manipulacyjne, instynktownie lub naukowo. Każda formuła państwowa jest legalistyczna przykrywka dla tych samych „mieszaczy”. Obywatel najczęściej nie ma nic do powiedzenia w żadnej z tych formuł, najlepiej, by w ogóle abdykował ze swojego obywatelstwa, zgłupiał do imentu i dał się porwać wirom wysysającym z nich wszelką orientację i wszelką kasę, a zadanie to sprawnie wykonują mediaści, za reklamy i ciche tantiemy mącący w głowach swoimi „exipolami” zmienianymi wedle tego, co akurat „jest wskazane” albo „trzeba”.

Kiedy uznało się „A”, czyli legalność „impeachmentu” to nie uznawanie „B” jest z kategorii „grzechów głównych”. Grzeszą ci z 1000+500, odgryza im się Putin, który swój „power” czerpie z formuły carskiej, jakże odmiennej od zachodniej „demokracji” kręconej przez nielicznych!

Ukraina staje się z dnia na dzień ważniejsza jako swoisty eksperyment cywilizacyjny, jako nauka na przyszłość: sami Ukraińcy i mieszkańcy krajów ościennych nie myślą o tym, egzaltują się wartościami, które pisze się Dużymi Literami, ale są – powiedzmy szczerze – zasłyszane, a nie osadzone głęboko w duszach.

Szkoda, że Polacy zachowują się w tej sprawie jak naiwne, żądne sukcesiątek dupki. Dokładnie tak, jakby chciał Wujo Sam.

Zauważył ktoś, że na Litwie, Białorusi, w Gruzji (poza niezawodnym Saakaszwili) – wszyscy właściwie „końce w wodę”. Lata pokażą, kto jest dziś roztropniejszy.