Państwo to nie my wszyscy

2012-07-18 14:36

 

Na pytanie „co to jest samorząd” – zdolny uczeń odpowie „to ogół mieszkańców (samorząd terytorialny albo uczniowski), środowisko społeczne (artyści, nauczyciele, rzemieślnicy) albo ogół zrzeszonych (samorząd gospodarczy, turystyczny, spółdzielczy, pracowniczy, itd.)”.

I to jest ów miraż, który nam się pokazuje na pustyni i każe weń wierzyć. Jest taki dowcip. W czasach Polski zwanej Ludową agitatorzy w świetlicy wiejskiej opowiadają, że socjalistyczny raj jest już tuż-tuż, na horyzoncie. Jeden z wieśniaków pyta: „a co to jest horyzont”, na to dał się podpuścić aktywista i tłumaczy, że horyzont to pozorna linia na końcu widzialnego terytorium, która oddala się, jeśli ku niej zmierzać, i nigdy się do horyzontu nie dojdzie”.

Fatamorgana, której imię MY JAKO PAŃSTWO, jest niezwykle niebezpieczna, zwłaszcza w użyciu kogoś, kto chce nam wcisnąć kit, jacyśmy to pełni cnót, o których nawet pojęcia nie mamy.

Po roku 1980-tym media pełne były apologetyki szarego robola i nad-humanisty-inteligenta, którzy pokonali aparatczyków ich własną bronią, stali się niezależnym, samorządnym biczem Historii. Lud zaś, wyczerpany strajkami i manifestacjami, drapał się w zarośnięte brzuchy przed telewizorem i kupował to w ciemno. Aż wylądował w…, mniejsza o to.

Kiedy kształciłem się na ekonomistę, w tych samych aparatczykowskich czasach, jedną z wyuczonych podręcznikowych definicji przedsiębiorstwa było: to jest zorganizowana siła robocza, która w warunkach podziału pracy realizuje cele przedsiębiorstwa, polegające na zaopatrzeniu ludności w produkty albo usługi.

Bla, bla, bla.

Każdy, kto ma w swoich łapkach przedsiębiorstwo (dyrektor, właściciel), robi wszystko, by załoga czuła się w obowiązku pracować jakby była „na swoim”, choć wynagradzana jest jak najemna siła robocza. A przede wszystkim zrobi wszystko, by załoga przestała być załogą, a stała się rozproszoną zbiorowością jednostek

Każdy kto ma w swoich łapkach konkretne środowisko, zrobi wszystko, by jego „udziałowcy” działali jak samorząd, tyle że pod jego „dyktando”. I zrobi wszystko, by zniwelować „kontakty poziome”, gdzie lęgną się niezależne pomysły i ewentualna opozycja.

Państwo – zwracam się do szanownego redaktora ES – to nie jesteśmy „my wszyscy”. Państwo to są konkretne organy, urzędy, instytucje, agendy, prawa, reguły, normy, przepisy, standardy, wtajemniczenia, certyfikaty, urzędnicy, funkcjonariusze, plenipotenci, hierarchie, podległości, zakresy obowiązków, uprawnienia, immunitety, na mocy których jedni rządzą, inni zaś „podlegają rządzeniu”. Samorząd terytorialny w rzeczywistości stał się siecią wysuniętych placówek państwa, nawet Sołtys przede wszystkim zbiera podatki i pisze raporty. W licznych placówkach państwowych i w państwowo-podobnych samorządach terytorialnych szary człowiek nie czuje się wcale ani pracodawcą (podatki), ani wyborcą, ani nawet równorzędnym rozmówcą. Jeśli rządzący nie gardzą rządzonymi, jeśli mają swoje kompetencje, jeśli nie kwitnie pośród nich biurokratyzm (odrębne interesy grupowe kosztem dobra powszechnego), jeśli wybory nie są pozorowaną kampanią marketingową – to można sobie wyobrażać, że Państwo jest na usługach Ludności, a Racja Stanu odzwierciedla to, co najistotniejsze dla Społeczeństwa i Kraju.

Państwo jako fenomen zostało wymyślone przez Historię jako wyodrębniony zarząd Ludnością (substancją społeczną) i Krajem (wszystkim, co na konkretnym terytorium cenne materialnie i poza-materialnie). Nie istniało, nie istnieje i nie będzie istniało Państwo, w którym każdy „przypisany” stanowi owego państwa logiczne ogniwo. Były takie próby (np. Ein Volk, Ein Reich, Ein Führer , albo północne koreaństwo z ideą dżucze, Ceausescu idea systematyzacji), a i dziś, w dobie Mega-Neo-Totalitaryzmu nie jesteśmy od tego daleko. Tępi się w nas obywatelstwo rzeczywiste (rozeznanie w sprawach publicznych, bezwarunkową skłonność do wspólnego czynienia ich lepszymi), związane nieuchronnie z jednostkową i grupową podmiotowością, prawem do krytyki i narzędziami dla wdrażania rozwiązań „poprawionych”, a w to miejsce implementuje się obywatelstwo rejestrowe (melduj, informuj, płać, słuchaj się, głosuj, zapamiętaj swój NIP, REGON, PESEL i podobne „zakładki systemowe”), oparte na kompletnej deprywacji wszystkiego, co się z obywatelstwem rzeczywistym wiąże.

Redaktor ES pokazuje nam ów symboliczny horyzont, na którym Kraj, Państwo i Społeczeństwo stanowią mityczną, fatamorganiczną jedność, gdzie interes Państwa jest tożsamy z zespolonym interesem obywateli, co to jak na obozie Komsomołu myślą tylko o dobru socjalistycznej Ojczyzny.

Całkiem odwrotne myślenie prezentuje redaktor ES w swoim – nie wiedzieć czemu wciąż promowanym – cynicznym tekście „Biedni i bogaci III RP”, gdzie pochwala indywidualizm, grę wszystkich ze wszystkimi o wszystko, a nawet nadrzędność Państwa nad Obywatelami.

Nie mam nic przeciwko temu, że jedni rządzą i korzystają, a inni są rządzeni i do wszystkiego „dokładają”. Radzę sobie jakoś – bez satysfakcji – z łobuzami, których Państwo napuszcza na mnie, ale zdaje się nie na tym polegać ma ów fenomen „państwo to my wszyscy”.