Pacjenci

2010-08-04 06:08

 

W Kraju Radzieckim, kiedy ktoś nie akceptował panującego ustroju, czyli rządów Ludu Pracującego Miast i Wsi (a w ich imieniu Matuszki-Partii) – posyłano takiego dysydenta-malkontenta do psychuszki na badania i leczenie, niekiedy dożywotnio. Wychodzono ze słusznego założenia, że takie rażące nieprzystosowanie do najlepszej w dziejach demokracji oznaczać musi jakiś niedorozwój albo ciężkie uchybienia zdrowotne na mózgu.

 

Przypominając tu przy okazji, co na ten temat pisałem w notkach Sam ze sobą na sam oraz Stan ponad stany, odniosę się do wariactwa, jakie narasta w Stolicy i w całym Kraju na tle Miejsca Pamięci przy Krakowskim Przedmieściu, w okolicy Pałacu Namiestnikowskiego, zwanego ostatnio Prezydenckim.

 

Krzyż postawiony tam spontanicznie podczas eksplozji żalu po ofiarach katastrofy i po Prezydenckiej Parze, wyznaczający niejako „miejsce zbiórki” dla pątników, z czasem „zrobił” to co każdy krzyż w Polsce: uświęcił religijnie teren na kilkadziesiąt metrów wokół, pobudził ekstatyczną egzaltację wielu osób, na koniec stał się najgorętszym dziś, ale (pamiętajmy) jednym z setek „laboratoriów w terenie” testujących relacje między zdrowym rozsądkiem a chorobliwą zapiekłością, między przestrzeganiem elementarnych przepisów a „musi być po naszemu”, między rozumieniem swojej roli „chwilowego gościa” a „okupacją” miejsc publicznych.

 

Możemy sobie teraz dywagować. W 10 minut po ustawieniu krzyża, na samym początku, mogła podejść Straż Miejska i zapytać o papierek wyrażający na to zgodę, tak jak pyta straganiarzy (i wlepia im mandaty, rekwirując mienie) albo parkujących nie tam gdzie trzeba. Harcerze w try-miga załatwiliby zgodę, mieliby papier na tydzień, miesiąc, trzy miesiące.

 

Można było, na przykład po tygodniu albo miesiącu, po prostu zabrać krzyż, ułożyć godnie w jakimś pomieszczeniu pałacowym i wezwać właścicieli do odebrania w ciągu 14 dni.

 

Można było – im później tym gorzej – wykonać wiele wariantów administracyjnych, które zawsze miałyby u podstaw aspekt prawno-administracyjny. Pozamiatać teren i ogłosić, że krzyż jest pamiątką i jeśliby nikt go nie odebrał – zostanie umieszczony pod szkłem w jakiejś gablocie.

 

Ale pacjenci będący „przy kompetencjach” w tej sprawie udawali sami przed sobą, że ktokolwiek w Polsce jest ustępliwy w sprawie krzyża i jego wyznawców. I że to „samo minie”. Odziali twarze i postury swoje w upierzenie współczucia i współ-odczuwania, a krzyż wrastał w około-pałacową rzeczywistość i w świadomość mas. Nabierał „mocy urzędowej”, aż przestał być chwilowym, spontanicznym znakiem-wyznacznikiem-oznacznikiem, tylko zaczął uosabiać Świątynię Pogrążonych w Żalu i Egzaltacji.

 

Inni pacjenci, mieszający w wolnych chwilach w Polityce i Religii, uznali, że nie jest źle i wstawili stopę, potem kolano, potem prawie cały korpus w owe uchylone drzwi. Paranoja! Czy uczeń w szkole, ogłaszając, jak bardzo wierzy w Boga i jak mu żal ukrzyżowanego Chrystusa uzyska poprawę oceny takim szantażem? A przecież wisi tam krzyż w każdej klasie! Czy petent – ogłosiwszy to samo w urzędzie – sprawniej załatwi swoją sprawę? Tam też krzyż wisi, ale coś mi mówi, żeby ów petent wziął trochę gotówki, wtedy – posmarowawszy – udrożni łacno kanały administracyjno-decyzyjne. Czy umierający ma większe szanse będąc operowanym w Sali przyozdobionej znakiem narzędzia Kaźni Jezusowej? Czy wojak lepiej będzie malował trawę i grabił liście, jeśli prowadził go będzie Ów Znak? Czy Parlamentarzysta powołując się na swoją jakże wartą grzechu wiarę pozyska więcej głosów dla ustawy, uchwalanej pod Znakiem Krzyża?

 

To, że najbardziej uduchowieni obrońcy krzyża około-pałacowego są pacjentami, stało się dla mnie jasne, kiedy jęli oni omodlać przybyłych po krzyż księży, tak jak egzorcyści wypędzają szatana z zagubionych dusz. Wyszło bowiem, że nie mają w sobie posłuszeństwa religijnego i pokory nabożnej, tylko pianę.

 

To, że najbardziej gnuśni z urzędników, z prezydentem-elektem na czele, są pacjentami, stało się dla mnie jasne, kiedy sami ominęli szerokim łukiem swoje administracyjno-prawne obowiązki i uprawnienia, a zaczęli wydziwiać, jakby nie wiedzieli z własnej praktyki, ku czemu to zmierza.

 

Nie jestem zwolennikiem Pana Tadeusza Pieronka z Krakowa ani GW, ale raczył on wczoraj ogłosić (a ona przytoczyć) dokładnie to samo, co ja od tygodni trąbię. Patrz – na przykład – na ten artykulik. Zatem – panie Tadeuszu – w tej sprawie wyjątkowo się zgadzamy. Dochodzimy zresztą w ten sposób do innej grupy pacjentów, ale że szanuję sobie wolność, nie będę podskakiwał kodeksom chroniącym dobre imię wybranych polityków.

 

Witkacy napisał, a Gintrowski pięknie zaśpiewał: „Jesteśmy wierszem idioty, odbitym na powielaczu”. Tak jak to ujął Eugeniusz Nielepszy.

Kontakty

Publications

Pacjenci

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz