Pakiet Czarzastego. Po(d)kurczona Magnificencja

2020-04-22 09:51

 

Jako, że znam Włodzimierza osobiście ponad 30 lat z niezłym okładem, a do tego jestem odrobinę starszy – czuję się uprawniony do komentowania jego „prac społecznych”, zwłaszcza że należy on teraz do ścisłego, kilkuosobowego Kierownictwa Państwa RP, czyli ma bezpośredni wpływ na mój los.

Taka uwaga na początek. Kiedyś, dawno temu, opisałem Stowarzyszenie Ordynacka w publicystycznym tekście „200 plus mięso”. Zapytany przez niego, co to oznacza (nie czytał tekstu), powiedziałem mu, że w moim przekonaniu w Ordynackiej (ówczesnej) mamy do czynienia z około 200 tuzami polskiej polityki, gospodarki, nauki, kultury – a pozostałe tysiące członków i sympatyków robi dla tej „elity” za mięso. W odpowiedzi usłyszałem: aha, więc ty chciałbyś być tym 201-wszym. To był jeden z gwoździ to trumny naszej dobrej przecież i owocnej znajomości. Znając mnie tyle lat nie mógł nie wiedzieć, że akurat nie lgnę do kariery „szczeblowo-majątkowej”, i to pryncypialnie.

Stworzył Włodzimierz kilka rzeczy wartych uwagi i odnotowania, w tym wzięte wydawnictwo i znaczące niegdyś politycznie stowarzyszenie. Po drodze zresztą rozwalił kilka swoich i cudzych projektów.

Jego schyłek rozpoczął się wtedy, kiedy on sam widział siebie rosnącym w nieskończoność i wielkość, samo-mnożnikującym się Magnificentem (to słowa z mojej teorii-koncepcji gospodarczo-społecznej). Czyli stał się pierwszoplanowym graczem polskiej polityki krajowej (poza nasze opłotki raczej nie wyjdzie, to wymaga innych kwalifikacji, niż ma).

Mimo silnego oporu wewnątrz SLD – zdołał najpierw „ogarnąć” struktury mazowieckie tej partii, a potem stanąć na jej czele. Pośród meandrów politycznych postawił na trzy filary:

  1. Kwaśniewskiego umiejętność skutecznego bycia „pośrodku” bez opowiadania się za czymś ideowo konkretnym;
  2. Millera zdolność przekonywania „maluczkich” i „średnich”, że jest rozmiarów „kanclerskich”, nawet jeśli nie jest;
  3. Własny feromon polityczny, umiejętność skupiania na sobie życzliwej uwagi „nieżyczliwych” – i konsumowania ich na deser;

To dało mu jak na razie sukces, którego chyba sam nie planował aż tak precyzyjnie (miał kompleks niewybieralności, np. biadał nad tym, że nie był przez „te wszystkie lata” posłem). Jest posłem, i to od razu nie byle jakim.

 

*             *             *

Kiedy zapowiadam w tytule „pakiet Czarzastego” – to powinienem albo wymienić jego personalne karty przetargowe (które mu się od jakiegoś czasu sypią z rąk), albo talię satelickich ugrupowań widzianych jako lewicowe (tu nijak nie idzie zebrać ani pokera, ani karety, ani nawet fula), albo przynajmniej pokazać projektowaną przezeń ścieżkę polityczną naznaczoną projektami politycznymi na jego miarę.

Tu jednak okazuje się, że choć słynę z notek przydługich – ta akurat będzie krótka, choć dosadna.

Aby to co poniższe uznać za prawdopodobne – trzeba znać Włodzimierza jako gracza bezwzględnego, mającego jednak swoje słabostki, dotyczące osób i spraw  obszaru społeczno-kulturowego. Nie jestem mu tak bliski, bym mógł zaglądać mu przez ramię, ale mogę zastosować swoją odwieczną technikę: obserwować przestrzeń „spraw drugorzędnych” i z nich odczytywać (konkrety), a może wróżyć (z intuicji).

Więc – zaczynam.

Włodzimierz – nauczony doświadczeniem Millera – nie ogromadza wokół SLD „wszystkiego co lewoskrętne”, tylko starannie wybiera „potrawy i przyprawy”. Jako aktywny członek PPS czuję jego oddech na karku, przy czym nie chodzi o mnie, tylko o całe to przesłanie PPS-owskie. PZPR odwoływała się do jeszcze dziewiętnastowiecznej SDKPiL (Róża Luksemburg, Julian Marchlewski, Feliks Dzierżyński),  wyrosłej na sprzeciwie wobec PPS, na internacjonalizmie przeciw patriotyzmowi (przy niemal identycznej wizji wyzwolenia pracy i samorządności robotniczej). Więc w 1948 połknęła część PPS, a resztę rozpirzyła po kątach.

Więc Włodzimierz, jakby niepomny tej historii – wyciąga dłonie ku tradycji i przesłaniom PPS, nawet nie zająknąwszy się o niesławnej operacji zglajchszaltowania ruchu socjalistycznego.

Ten sam Włodzimierz – jakby mnie podsłuchiwał-podczytywał – serdeczniej się odnosi do ruchu ludowego, który ma „na sumieniu” to samo co PZPR: odcięcie patriotycznych korzeni i całego przedwojennego bogactwa, zastąpienie ich ZSL-em – a następnie przywołanie odrzuconej wcześniej idei przedsiębiorczości rolno-spożywczej, skasowanie pamięci o PGR-ach, SKR-ach, kółkach rolniczych (warto podpatrzeć „operację” związaną z tzw. grupami producenckimi). PSL już w czasach transformacyjnych potracił świetlice wiejskie i setki tzw. auxiliares (organizacji pomocniczych).

Więc Włodzimierz robi ruchy robaczkowe, żeby nie powiedzieć „perystaltyczne” (trawienne) w tę stronę i tylko patrzeć, jak pojawią się w jego wypowiedziach konserwatywne uwagi dotyczące „liberalizmu społeczno-kulturowego”. Biedny RB…

Jeszcze inny smaczek ma jego stosunek do formacji obecnie rządzącej. Jest jasne, że trafiła ona w sedno oczekiwań „ludu”, dając mu silne bodźce socjalne, ratujące przed całkowitą gospodarstwa domowe, ale za cenę silnie konserwatywnego posłuszeństwa. Rezygnując z chwilowego omni-kaprysu, by łączyć wszelkie siły lewo-podobne – wspiera gasnącą formację „kaczystowską”, by tym skuteczniej rzucić się do gardeł „delfinarzystom”, kiedy oni przejmą schedę na prawicy. Tu ryzykuje najwięcej, bo nie zanosi się na prawicową „wojnę błyskawiczną”, a dojrzewanie dysydencji anty-włodzimierskiej w SLD przyspiesza.

Więc Włodzimierz też przyspiesza. Nie do końca czując, co się u „kaczystów” dokonuje – postawił na projekt socjalny bez „polityki historycznej”. Ściga się w tym wszystkim z Gawkowskim i przede wszystkim  Zandbergiem. Obaj jednak mają już konie zaprzężone do SLD-owskiego pół-padła i czekają, kiedy strzelić z bicza, by konie rozerwały to wszystko na strzępy i kikuty.

 

*             *             *

Weźmy do wszystko w jedno: podmianę etosu SDKPiL na etos PPS, nową redakcję sojuszu robotniczo-chłopskiego i odzyskanie inicjatywy opiekuńczo-socjalnej. Sam bym lepiej nie wymyślił. Tyle że akurat napatoczył się korona wirus w dniach kampanii prezydenckiej. Siła złego. Wydarzenia nie dają się ogarniać zwykłymi, wypróbowanymi już wcześniej sposobami.

Tak naprawdę – nie będąc doradcą i nie mając w tym żadnego interesu własnego (czasem mnie komentatorzy o to posądzają) – podsuwam myśl: jest akurat czas „grafikowy” na III Kongres Lewicy.

Przepis narzuca się sam, bez otwierania żadnej kucharskiej księgi: weź miarkę biedronizmu – ale bez Roberta w roli głównej, bo to narcyz), weź tyle samo zandbergizmu (ale nie daj mu dominować, bo skwasi całość), wszystko to mieszaj na wolnym ogniu, na boku szykując najważniejszy komponent, socjal na modłę PPS-u, czyli socjalizm samorodny-samorzeczny, na to wszystko posyp szczyptę z zestawu „wybierzmy przyszłość” – i podawaj na ciepłych talerzach, żeby nie stygło. I, na boga, nie udawaj kierownika sali, siedź w kuchni i pilnuj przepisu! Potrafisz, dasz radę!