Pakiet kontrolny w polityce

2011-03-06 18:33

 

W ekonomii (a właściwie w dziedzinie strategii gospodarczych) funkcjonuje pojęcie „pakietu kontrolnego”, które oznacza: przy pewnych warunkach i w pewnych sytuacjach wystarczy mieć w dyspozycji 51%, albo 40%, albo 33%, a nawet 20% i mniej udziałów (akcji) jakiejś firmy, aby mieć zdolność do narzucanie swojej woli pozostałym udziałowcom-akcjonariuszom. Oznacza to, zwłaszcza przy niskim procentowo „pakiecie kontrolnym”, że bardzo nieliczni, niekiedy nawet jeden udziałowiec mający np. 15% akcji, wszystko realizuje wedle własnej woli, a tzw. walne zgromadzenia czy posiedzenia ważnych organów kolegialnych są zaledwie atrapą, służą do „przyklepywania” postanowień lidera i nie mają na nie żadnego wpływu, nawet jeśli odmówią uczestnictwa w spotkaniach i głosowaniach.
Podobny mechanizm obowiązuje w polityce. Szary wyborca wie, że nawet jeśli w wyborach czy referendum weźmie udział mniejszość, to i tak wyniki głosowania są ważne i miarodajne.
Tyle tylko, że kiedy w wyborach wzięłoby udział – na przykład – 10% uprawnionych, to tacy „wybrańcy” mieliby ogromne trudności w udowadnianiu swojego mandatu społecznego, a bez niego – siła polityczna słabnie.
Dlatego politycy tak bardzo zabiegają o dużą frekwencję. Gotowi są wydłużać czas ich trwania, wozić urny do więzień, klasztorów, szpitali i internatów, a nawet za granicę, myślę, że już niedługo wprowadzą nagrody rzeczowe.
Tylko czy sytuacja, w której głosuje – dajmy na to – 100% uprawnionych, zmienia coś w wynikach wyborów?
Żelazne elektoraty, powiązane z kandydatami i ugrupowaniami interesem „bytowym” – prawie w całości głosują. Rzecz w tym, że wynik głosowania elektoratów żelaznych jest do przewidzenia na długo przed wyborami: wystarczy policzyć, ilu jaki polityk zdołał „zatrudnić” w podporządkowanych sobie urzędach, radach, stanowiskach, biurach.
Druga warstwa głosujących to ci, którzy reagują w miarę spontanicznie na ofertę wyborczą (nie mylić z programem, tu chodzi np. o obietnice materialnych rozwiązań korzystnych dla środowisk). Reagują też na marketing polityczny, czyli „markę” i „gadgety”. Wszystko to zależy od „kasiorki”, czyli zasobności poszczególnych ugrupowań.
Największym podstępem jest jednak sam sposób wyłaniania kandydatów: to nie społeczności lokalne, zwłaszcza „prymarne”, sąsiedzkie, wyłaniają kandydatów, tylko kierownictwa ugrupowań. Lista „przebojów” jest ewentualnie dyskutowana na tzw. „kierownictwie”. Głos ostateczny należy szefa najwyższego. Pełny klientyzm.
W ostatecznym rozrachunku mam pewność, że o wynikach wyborów decyduje rozgrywka, która dokonuje się pomiędzy kilkoma dużymi sztabami. Góra 1000 osób!!! One – połączone w jedną „kamarylę mieszaczy” (prezesów, skarbników, „bezinteresownych” sponsorów, „maskotki” aktorsko-sportowe) – zarządzają milionami polskich głosów. Wspierani są w tej robocie przez (opłacane) media, (opłacane) sondażownie, (opłacane ex post) żelazne elektoraty, (nieopłacanych) pożytecznych głupców ideowych.
To się da zmienić, ale obawiam się, że żadna ordynacja i żadne JOW-y nie będą tu działać, jeśli samorządni obywatele nie zignorują „mieszania”, zanim nie uprą się, że sami zaczną w jakichś jawnych przedbiegach wyłaniać proto-kandydatów.
Niech nam żyje i urasta chuderlawa demokracja!

Kontakty

Publications

Pakiet kontrolny w polityce

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz