Paramount reality czy swampy trap

2013-10-27 08:47

 

Większość ludzi chodzących stopami po ziemi, bez spuszczonej głowy ale i bez zadartego nosa – nosi w sobie zrozumienie dla „paramount reality”: rzeczywistość jest górotworem pełnym rozmaitych spraw, rzeczy, obiektów, rozwiązań, na które człowiek nie ma żadnego praktycznie wpływu, za to sam musi się ich wpływowi poddać, wtedy mu będzie łatwiej.

Tacy ludzie – zdecydowana większość – próbują coś swojego na tym górotworze postawić, wyhodować, dopieścić: jednym się uda, innych zniosą lawiny i osuwiska. Są też tacy, którzy chcą się wspiąć na szczyt górotworu – a kiedy ktokolwiek tam dotrze (raczej większość „odpadnie od ściany”) – widzi że nie było sensu, tam też nic od niego nie zależy poza obszarem prywatności.

Jednym słowem, górotwór jest wciąż „uprawiany”, drążony przez ludzi próbujących go „pod siebie” zagospodarować. Ma też taką właściwość, że wszelką ludzka działalność ostatecznie wsysa i przez to się wzmacnia, krzepnie, łata rozmaite wyrwy i zapaści.

Z tego opisu wyziera swoisty pozytywizm: jest jak jest, skoro więc chcesz jakoś pożyć – rób jak inni, na początku zaś uznaj, że z górotworem nie wygrasz, choć możesz się pośród niego urządzić.

Są jednak tacy, którzy widzą w takiej rzeczywistości pułapkę: każdy kto w pojedynkę lub grupowo wgryza się w górotwór – drąży w nim swoje nieskoordynowane z innymi krecio-mysie kanaliki. Co prawda, ułatwiają mu one życie i organizują mikro-rzeczywistość, ale osłabiają cały górotwór milionami drobnych podkopów. Skutek jest taki, że górotwór – wydając się masywem nie do ruszenia – tak naprawdę staje się trzęsawiskiem, a tylko czekać, kiedy nastąpi niekontrolowana mega-zapaść.

Naczelnym postulatem tych, którzy w ten sposób widzą rzeczywistość, jest rozplantowanie górotworu – i tu zaczyna się dopiero problem.

Bo czym innym jest DECENTRALIZACJA, czyli wydzielenie poszczególnych grzbietów i zboczy dla rozmaitych zarządców, którzy dzięki temu nie muszą wspinać się na sam szczyt, by sobie pozarządzać – a czym innym jest rzeczywiste „wyrównanie po powierzchni gruntu”, aby to, co na spodzie, nie było przytłaczane ciężarem tego co na górze.

Należę do tych, którzy postulują rzeczywiste rozplantowanie górotworu, a nie jego zastępczą decentralizację. Szczególnie w sferze polityki i gospodarki. Największą zmorą górotworu jest jego „monopolistyczna konstytucja”, na mocy której to co „wyżej” przytłacza i tłumi to co „niżej”. Tak rodzi się WYZYSK oraz ALIENACJA. Wyzysk oznacza, że wielka masa owoców i zasług odbierana jest tym, którzy je stworzyli i przechodzi w ręce tych, którzy zamiast tworzeniem czy choćby wspieraniem zajmują się ogrywaniem innych. Alienacja oznacza nie tylko wyobcowanie i przeciwstawienie się dzieł ludzkich – człowiekowi, czyli twórcy. Oznacza też przemożność tych dzieł wobec człowieka i powodowanie człowiekiem przez nie.

To stąd biorą się moje – niekoniecznie najlepsze zapewne – ustawiczne próby wskazywania na obywatelstwo, na samorządność, na rację ludową (społeczną, narodową). Nie akceptuję sytuacji, w której słowo „samorząd” staje się synonimem „wysuniętej placówki państwa”, słowo „obywatel” staje się synonimem „jednostki wpasowanej w reżim”, słowo „pozarządowy” staje się synonimem „dobrowolnie służący rządowi”.

Na czele tego myślenia leży słowo „sprawiedliwość”, rozumiana najprościej jak tylko można: twoja korzyść czerpana ze społecznej puli dobrobytu proporcjonalnie odzwierciedla twój wkład do tej puli. Wkład rzeczywisty, a nie „tytularny”: podkreślam to, bo wielu – w pojedynkę i poprzez kliki, koterie, kamaryle – intensywnie rozbudowuje swoisty kapitał fikcyjny, uzurpując sobie tytuły do dochodu nie mające pokrycia w żadnym społecznie użytecznym wkładzie.