Pierwsza Menedżeria Polska. Poseł z Krakowa – namiestnikiem z Brukseli?

2018-08-09 09:38

 

Wysłuchałem właśnie z uwagą pełnej swady rozmowy posła czystej krwi warszawskiej, reprezentującego Kraków w Parlamencie, a także reprezentującego kamarylę brukselską w kampanii mającej wyłonić naczelnego administratora Warszawy.

Nie będę się nad nim znęcał: tytuł niniejszej notki i jej pierwszy akapit wyrażają pełnię mojego poglądu o tym młodym człowieku.

Pokolenie 40-50-latków, sięgające dziś po najważniejsze urzędy wykonawcze, doskonale rozumie, że jego głównym celem jest obalenie „Dyktatury Sędziwych”. To oni – zbyt młodzi, by być Sędziwymi – odrzucają ich ofertę, by jeszcze trochę poterminować w rozmaitych zakątkach Euro-Hybrydy (metropolie, euroregiony, grupy robocze, sejmiki regionalne, fundusze).

Chcą rządzić.

Niemcy, Włochy, Hiszpania, Polska, kilkanaście innych krajów – coraz mocniejszy nacisk kładą na „SAMORZĄDNOŚĆ” (cudzysłów zamierzony), czyli na przeniesienie akcentu „kompetencji” (cudzysłów… wiadomo) z polityki stołecznej na politykę „mezo”: okazuje się, że zarządzanie sprawami publicznymi (majątek wspólny, budżety, zezwolenia-koncesje-licencje), infrastruktura krytyczna, grunty i wody, strumienie finansów i dóbr-wartości-możliwości, sieci teleinformatyczne) jest obecnie w świecie najbardziej skuteczne w przestrzeniach obejmujących 5-8 milionów ludzi, rozpostartych w terenie zamkniętym w okręgu do 200 km średnicy.

Krócej i dosadniej: takie metropolie polskie, jak Warszawa, Wrocław, Trójmiasto, Kraków – są w oczach pokolenia 40-50-latków hubami zarządzającymi – w zamierzeniu – regionami europejskimi, opartymi na tradycji etnicznej (np. Kujawy) albo sztucznie wykreowanej (np. Euroregion Niemen).

Chcą rządzić po swojemu, bez uciążliwej zabawy w demokrację…

W sukurs takiemu myśleniu wydaje się iść Bruksela. Sędziwi najwyraźniej godzą się z myślą, że są ostatnimi, że zamykają pewien rozdział.

Europa, borykająca się z tendencjami odśrodkowymi i z porażką „międzykrajowej emancypacji” – wystawia przeciw Chinom (a może „pod” Chiny) koncept mezo-regionów zarządzanych nie przez samorządy (jakkolwiek je rozumieć), tylko przez „kontraktowe menedżerie” (nie pomyliłem się: menedżerie), które będą godziły samowystarczalność żywieniową (szerzej: konsumpcyjną) z innowacyjnością na miarę Dolin Krzemowych, tylko obejmujących szerzej paletę postępu: elektronika, energetyka, teleinformatyka, biotechnologie, info-media, infra-media.

Warto zajrzeć do książki wydanej przez wspomnianego kandydata na namiestnika Warszawy, niezależnie od tego, kto ją w rzeczywistości napisał: „Dynamika reformy systemu podejmowania decyzji w Unii Europejskiej”. To na podstawie lektury obwołuję jej autora kandydatem na namiestnika z Brukseli.

W Euro-Hybrydzie zajmował się właśnie takimi sprawami: V-ce przewodniczący Komisji Spraw Konstytucyjnych, Zastępca członka Komisji Rynku Wewnętrznego i Ochrony Konsumentów. Działał więc w bezpośrednim zapleczu przygotowującym (na zapas?) nowe „traktaty rzymskie”, które się jakoś rwą sparciałe i sypią spróchniałe.

Piszę to wszystko, bo widzę wielką przewagę tego kandydata nad „tym drugim”, który namiestnikowskim kwalifikacjom przeciwstawia bezwzględne poparcie całej formacji dobrozmianowej. Merytorycznie jest już mniej przygotowany. Prawdziwy rywal autora tej książki, znawca problematyki geopolitycznej – jak na razie siedzi pod kluczem. Mógłby „ten drugi” po niego sięgnąć, bo same szable nie wystarczą…