Pies, koty, papużka i ja

2017-08-30 07:19

 

Niepostrzeżenie Dobry Dom w Krosinie (Gmina Grzmiąca, okolice Szczecinka) stał się moim „domem pracy twórczej”. Jego zaletą jest przede wszystkim to, że nie jestem tu niepokojony „bieżączką”, mogę wstawiać bierwiona w swoje rozmaite napoczęte budowle (koncepty pisane klawiaturą), mogę kłaść na nie elewacje – i równocześnie wypoczywać. Doszło do tego, że sam „żądam” przydzielenia jakichś prac i obowiązków, bo ileż można pasożytować…

Pisałem o Dobrym Domu wielokrotnie (tag: Krosino), a teraz chcę zwrócić uwagę na pewną „zmianę ustrojową”, jaka tu zaszła ostatnio. Otóż zamieszkał w Domu osobnik o ksywce Dolar. W odróżnieniu od staruszki Florentyny, z którą się po prostu lubimy, jak to pies z człowiekiem – Dolar zaczął naszą znajomość kilka miesięcy temu od ugryzienia mnie w tyłek i poprawienia w tłuszczyk na brzuchu. Mnie, psubrata, potraktował fatalnie. Za co?

Pochodzi on z jakiejś „psiej szkoły”, w której jako szczeniak dostał chyba krytyczną dawkę nienawiści do wszystkiego, co się rusza, a nie jest przywódcę stada. Dostał ją, rzeczoną dawkę, w czasach wczesnoszczenięcych, które już zatarła mu pamięć, więc to piętno w jego charakterze jest nie do wygumkowania, wrosło w psa, wżarło się do psycho-trzewii – i uczyniło go przeciwieństwem tego co pieskie, czyli bezwarunkowa miłość do człowieka. Z trudem hamuje się zatem, by nie „uszczknąć” Adama: w Domu rządy sprawuje Wanda i ona jest obiektem psich zabiegów Dolara, a Adam jest zaledwie tolerowany.

To oznacza duże ograniczenie życia towarzyskiego w Domu: nawet najbliższa rodzina czy dobrzy znajomi – boją się wejść do Domu, zanim Dolar nie zostanie odosobniony.

Nie jestem z tych strachliwych, podjąłem wyzwanie. Ale wystarczy spojrzeć na Dolara, by zrozumieć, że ten pierwotny opiekun, hodowca psów rasowych, skrzywdził Dolara nieludzko, podobnie jak skrzywdził całą „populację” (ta hodowla już nie istnieje, cud że nie ma ofiar w ludziach).

Do rzeczy: rytm dobowy w Domu, w związku z moją wizytą, został przebudowany. Otóż rano Dolar wędruje do kojca, kilkadziesiąt metrów od domu. Uważa zresztą, że dzieje mu się wielka krzywda i wcale nie kojarzy, że sam do tego doprowadził swoją daleko posuniętą niegościnnością. Ale około 20-21-wszej, kiedy zmierzcha – nie sposób znieść skarg i zawodzeń Dolara, więc wraca on do Domu (Adam przekonuje mnie, wierząc w to szczerze, że ten pies jest psem domowym, choć rasa przemawia za inną interpretacją). To jednak oznacza, że teraz do kojca idę ja: zamykam się w pokoju gościnnym i tam spokojnie, niczym zesłaniec, „wstawiam bierwiona w swoje rozmaite napoczęte budowle”.

Zaletą tego trybu jest zupełne oderwanie mnie od codziennych wiadomości telewizyjnych, co jest dodatkową okolicznością wyciszającą mnie w tej „wsi spokojnej”.

 

*             *             *

Poszedłem z Adamem nad Parsętę. Świerszcze, żaby i ptactwo używało sobie, bo to na skraju wsi. A my przeszkadzamy Naturze w jej trelach, planując Dom Pracy Twórczej. Rzuciłem kiedyś „na rybkę” taki pomysł, okazuje się, że „chwycił”, więc teraz trzeba temat podjąć „w trybie realizacyjnym”. Jest „stary dom” – do odremontowania, jest Parsęta – a tam zbrukana przez wandali przystań, gdzie właśnie siedzimy, jest wokół mnóstwo „rustykalnej elegancji” zdobiącej zapadłą parafię.

Ze stanu „nic się nie dzieje, i nie ma szans” trzeba dojść do stanu „inicjatywa”. Będzie trudno – ostrzega Adam. A ja odpowiadam: nawet jeśli nie wyjdzie – to zostanie kilka odremontowanych obiektów. Ale się uda. Pewna dziewczyna „z miasta” rzuciła w Polskę hasło „Lawendowe Pole” – i rozbudowuje to zawołanie, robiąc warsztaty, handlując lawendą, powoławszy muzeum lawendy, dając imię różnym przedsięwzięciom. I wypoczywa w tej robocie od doświadczenia korporacyjnego.

Ja mam pomysł „maki”. Te czerwone, na przykład „Papaver argemone”, jak na rysunku. Jest około 100 gatunków maku, tylko jeden, zwany lekarskim, służy do produkcji „różnych takich”.

Maki są delikatne, krótkotrwałe – wymagają opieki i starań. Jak myśl ludzka, jak wiersze Adama, jak los człowieczy. Na koncepcie maku można zbudować „ideę”. Okazuje się bowiem, że maki wyhodowano jako kwiat ozdobny w Mezopotamii, a potem znajdowano go w egipskich piramidach, zaś w greckiej mitologii związany jest z boginią Demeter (tą od żywotności, kultury rolnej, płodności ziemi, urodzaju, ziemi uprawnej, zbóż, ponoć wynalazła dla Człowieka młyn…). W sprawę zamieszani są też  Hypnos, Nyx and Thanatos, bogowie snu, nocy I śmierci – ale to pewnie ma coś wspólnego z owym makiem lekarskim, którym zresztą zajął się  Hipokrates, pierwowzór medyka…

Ileż można na tym zbudować! Już nawet nie wspominam o Monte Casino…

/Mohnfeld – Pole Makowe, Heinrich Assmann, 1914/

Pora wracać. Dolar hałasuje na uwięzi, Florentyna z wyżyn swojej starości zauważa po prostu, że wróciliśmy, młode kociątka biegną ufne (taka ufność zgubiła ich matkę, której kark przetrącił Dolar).

A papużka milczy. Od jakiegoś czasu jest obrażona i tylko momentami „daje głos”. Smutno jej samej…

Czuję się tu bratni z tym inwentarzem: bez obowiązków, micha podana, dzień spędzam na tym, co mi się chce, a czego nie muszę…

Pora też już na mnie. Wyjeżdżam z tej dobrej wioski w świat pełen węży, wilków, sępów i bydła. Może światu trzeba dać jakieś pole makowe, aby się wyciszył, wpatrzony w kilkadziesiąt gatunków delikatnego kwiecia?