Pismem obrazkowym o Ukrainie

2014-02-19 09:19

 

To, że niekiedy trudno jest mnie zrozumieć – nie dziwi, bo mam skłonność „zagęszczania” niektórych swoich konceptów, przez to są duszne, ciasne, gęste, wymagają skupienia, nie dają się odczytać potoczyście.

Ale w sprawach, które dotyczą Ukrainy, mam wrażenie, że wypowiadam się jasno, a i tak widzę, że piszę do Czytelników i Redakcji zamieszkałych w Berdyczowie. Spróbuję raz jeszcze, tym razem na rysunku.

Po pierwsze, Ukraina (podobnie jak Rosja, Polska czy Serbia albo Bułgaria) – nie jest gospodarką taką, jaką opisują teoretycy, badacze i autorzy „manuali” wczytani w koncepty europejskie czy amerykańskie. W tej gospodarce, poza zagubionym marginesem, nikt nie zajmuje się kalkulowaniem rentowności czy przedsiębiorczością komercyjną (tak, tak, oponencie, w każdym miasteczku są bazary i pawilony, a wokół nich mnóstwo interesiąt komercyjnych i wytwórczych: odpowiadam: to jest plus-minus 10% całej gospodarki ukraińskiej).

Sukces gospodarczy na Ukrainie (przyjrzyjcie się uważniej Polsce) polega na gromadzeniu w monopolistycznej formule najrozmaitszych Funduszy. Na przykład ziemia. Na przykład kopaliny. Na przykład ośrodki wypoczynkowe. Na przykład infrastruktura. Na przykład obiekty produkcyjne. Na przykład środki transportu. Na przykład siła robocza. Na przykład energetyka. Na przykład lokalne urzędy.

Gospodarowanie Funduszami – w odróżnieniu od gospodarowania komercyjnego – polega na budowaniu Potęgi rozumianej „kto ma więcej w dyspozycji, temu będzie dane”. Jaśniej: tytułem do dochodu nie jest efektywność, modernizacja, zaspokojenie potrzeb społecznych – tylko wielkość zgromadzonych pod swoją kontrolą funduszy.

Po drugie, Ukraina zarabia na kontaktach z zagranicą. Eksport, w mniejszym stopniu zagraniczne udziały w ukraińskich monopolach. To dlatego wynagrodzenia na Ukrainie oscylują w okolicach głodu, opłaca się nawet rzucić ludności ochłapy socjalne. Dochody są gdzie indziej. Rynek detaliczny – podtrzymywany tymi głodowymi dochodami Ludności – jest cherlawy i interesuje właśnie tych marginalnych „komercyjnych”.

Po trzecie, realna władza na Ukrainie leży w rękach oligarchów, którzy nimi są dlatego, że zgromadzili pod swoją kontrolą największe „worki z funduszami”. Jest ich kilkunastu. W Polsce taka sytuacja była „za Gierka”: im więcej „wielkoprzemysłowej klasy robotniczej” miał w dyspozycji sekretarz wojewódzki czy powiatowy – tym był w partii mocniejszy. Jest też tak w Polsce obecnie: komitywa mega-biznesu, mega-służb, mega-polityki, mega-mediów i mega-gangów (nazywam ją Pentagramem) jest oczywista dla każdego polskiego obserwatora.

Ukraiński Pentagram jest łatwiejszy, bo bardziej bezczelny, jawny: nawet Synalek jest oligarchą.

Takie rozwiązanie ustrojowe (bo jakie ono jest, jeśli nie ustrojowe?) powoduje, że administracja i dyplomacja ukraińska stoją do dyspozycji oligarchów, a to oznacza – jeśli je potraktować je jako Fundusze – ostateczny rozbiór Kraju, wyzucie Ludności z jakiejkolwiek dyspozycji zasobami wspólnymi, publicznymi, dobrem narodowym.

 

*             *             *

O ile proces oligarchizacji w krajach „postkomunistycznych” od początku ma miejsce bardziej lub mniej subtelnie – o tyle po Pomarańczowej Rewolucji proces ten przyspieszył. Koleżanka Tymoszenko w roli Premierki, kusząc bujnym warkoczem Siwców i innych obślinionych „Europejczyków”, włączyła się w proces gromadzenia Funduszy, dołączyła do wyścigu w tej swoistej dla całego regionu – nieeuropejskiej – formule gospodarczej. A jej pomarańczowy towarzysz osiadł na tronie i wyobrażał sobie, że za samo siedzenie w spokoju i nie-nadmierne używanie władzy będzie wynagradzany. Okres od pomarańczowego usunięcia Janukowycza po błękitny jego powrót – to okres ostatecznego, bezpowrotnego rozbioru Ukrainy (Funduszy) przez oligarchów, a to oznacza, że „wybieralna” władza polityczna jest już dziś kwiatkiem do kożucha, takim gadgetem do pokazywania światu, że Ukraina jest normalna całkiem i seksowna.

A ubożejąca, zapadająca się w nędzę Ludność zachowuje się po obywatelsku: zbiera się w kozackie kręgi i żąda odzyskania kontroli nad Funduszami. Świat widzi jakieś zagrywki rosyjsko-polsko-europejskie (tę Polskę dopisałem z uprzejmości) i w tych kategoriach coś tam kombinuje (patrz: „wycieknięty” dialog amerykańskich dyplomatów), nie mając i nie chcąc mieć pojęcia o rzeczywistych interesach: oligarchowie pilnują swoich Funduszy, Ludność zaś (jej zdeterminowana kozaczyzna) chcą te Fundusze odzyskać jako dobro wspólne. Ale jak to opisać, skoro kozackie kręgi nie są w stanie zdecydować się, wybrać pomiędzy weltmeistrem boksu (bez programu społecznego), faszyzującym narodowcem (bez programu gospodarczego), doświadczonym demokratą (z programem sprawnego państwa, ale bez „wyzwolenia” oligarchicznego): żaden z nich nie pasuje do wyobrażeń Determinatów Ludowych (Kozaczyzny).

 

*             *             *

Na moje oko, Ukraińcy są bardziej obywatelami niż Polacy, których nie stać na taka determinację. Oczywiście, chodzi o obywatelstwo „kozackie”, czyli zdolność do dekapitacji skompromitowanego atamana i postawienia nowego z gotowością oddania mu się pod komendę (przyznajmy, to nie jest wzorzec demokracji „zachodniej”). I choć formuła Majdanu rozlała się po całej Ukrainie – zanim ktoś nie zdefiniuje w krótkich słowach Racji Ludowej (odzyskanie Funduszy, uwłaszczenie samorządowe) – te pleniące się majdany będą sobie odławiać triumfiki w postaci zajmowania budynków administracyjnych i wojskowych, potyczek z Berkutem.

Janukowycz – pod dyktando „pierwszego olimpijczyka” – stosuje udanie Szalámitaktikę i już zdążył podzielić trzech „pułkowników”, z których żaden nie nadaje się na atamana.

W nocy pisałem, drżącym z bezsiły piórem: „Nic z tego nie będzie”. Bo to nie jest żadna rewolucja. Będzie dopiero wtedy, kiedy Majdany pojmą, kto jest wrogiem, a potem odrzucą – skrywane skrzętnie – finansowanie Oligarchów, którzy w ten sposób otępiają ostrze protestów i przekierowują je na razie donikąd, a potem ewentualnie pozwolą rozszarpać Janukowycza.

No, a my się egzaltujemy nieludzką przemocą i pieprzymy o jakimś ukraińskim splocie solidarnościowo-samoobronnym.