Pożarnictwo

2014-03-25 20:55

 

Podobno Borys Jelcyn, syn Nikołaja, miał zwyczaj jeździć (latać) po wielkiej rosyjskiej przestrzeni z walizkami pełnymi rubli i zostawiać jedną-dwie walizki tam, gdzie na spotkaniu wstępnym „narod” wystarczająco skutecznie przekonał go, że jednorazowa chwilówka rozwiąże jakiś miejscowy problem, uśmierzy ból „mirnogo naroda” na tle chronicznych braków. Spotkanie było wstępne, bo to właściwe – w formie biesiady i innych rozrywek – odbywało się później w specjalnie odizolowanych pomieszczeniach, w węższym gronie.

Nazywa się to uczenie „elastycznością budżetową” albo „budżetem otwartym”.

Myślę sobie o tym, kiedy przyglądam się podchodom Tuska związanym z problemem „jak żyć” zmaterializowanym ostatnio przez matki niepełnosprawnych dzieci postawione w sytuacji „zdechnę w odosobnieniu albo się poniżę, to już lepiej obnażyć swoją nędzę przed kamerami”.

Nic dobrego, po żadnej stronie. Czuję się z tym podle.

Jest sposób, który załatwi wszystkie problemy wszystkich wyobrażalnych gospodarstw domowych: nazywa się ten sposób „minimalny dochód gwarantowany” lub podobnie. Każdy dostać mógłby – mowa o modelu, który wartoby doprecyzować – mieć pewność, że zje rano śniadanie, pojedzie „nie na gapę” do pracy (lub szukać zatrudnienia), opłaci niezbędne dobra cywilizacyjne (np. abonamenty, minimum czynszu), kupi minimum odzieży. Na resztę niech obywatel sam znajduje środki, ale minimum pozwalające poruszać się w rzeczywistości  bez wstydu i bez chodzenia po prośbie – budżet ma nastarczyć. Oczywiście, w tym miejscu zawsze słychać reakcję ludzi zaradnych, którzy mówią: pijaństwo z tego będzie i lenistwo, nic innego.

No, to jeszcze raz: jeśli na odzież, żywność, mieszkanie i niezbędności cywilizacyjne przeznaczamy – dajmy na to – średnio 1000 złotych miesięcznie na osobę – to niech Budżet (czyli my wszyscy) zagwarantuje 500, i to niekoniecznie w formie gotówkowej (mamy czasy tak zaawansowanej teleinformatyki, że to nie są mecyje, aby takie coś zaaranżować). Owa „połowa” nie jest dobrym powodem, by porzucić wszelkie ludzkie, obywatelskie starania o lepsze jutro, więc opowiadanie, że to poszerzy rzesze nierobów i „używających” jest demagogią. Każdy zdrowy człowiek nie zadowoli się takim zabezpieczeniem, a tak naprawdę żaden pracodawca nie odważy się w takiej sytuacji zaproponować kandydatowi głodowej płacy albo nie płacić komuś przez kilka miesięcy. To zdecydowanie poprawi cały „sektor zatrudnienia”, a tym samym polepszy położenie tzw. gospodarstw domowych. W ogóle uważam, że „bezrobotny bez prawa do zasiłku” to patologia.

Jak to sfinansować? Szanowni Państwo! Zamiast beznadziejnie nieskutecznej rzeszy pracowników Urzędów Pracy, Ośrodków Pomocy Społecznej, Centrów Pomocy Rodzinie i innych instytucji „wspierających” osoby wykluczane z tzw. „rynku pracy”, a następnie popadające w inne wykluczenia (bezdomność, choroby związane z nędzą, przestępczość rozpaczliwa)[1] – wraz z całym „uzbrojeniem” w postaci bazy materialnej i funduszy – bardziej opłaca się skierować pochłaniane tam środki bezpośrednio na „minimalny dochód gwarantowany”.

Kilka danych (z Pedii):

PKB (nominalny)            

US$ 531,8 mld (2011)

PKB (ważony PSN)

US$ 765,6 mld (2011)

PKB per capita  US$ 20 100 (2011)

US$ 20 100 (2011)

Siła robocza

15,53 mln (według BAEL)

Przeciętne wynagrodzenie

4221,50 zł brutto [3007,88 zł netto] (grudzień 2013)

Płaca minimalna

1680 zł brutto [1237,20 zł netto] (2014)

Stopa bezrobocia

16,3% (2012)

Dług publiczny

231,44 mld USD (694,32 mld zł), 56,7% PKB

Przychody budżetowe

96,44 mld USD (2011)

 

Fundusz Pracy – to obecnie około 50 złotych od każdego legalnego wynagrodzenia, co daje – wiem, wiem, statystyki robi ten kto chce i jak chce – miesięcznie około 1 mld złotych. Jeśli uprzemy się przy zamarkowanych wyżej 500 złotych na każdego niepracującego – to uzyskujemy liczbę 2 mln osób, które możnaby wesprzeć z tych pieniędzy. Bezrobotnych, dzieci, inwalidów, chorych.

To nie są eksperckie obliczenia, tylko kalkulacja pobieżna, mająca zobrazować, że wprowadzenie MDG nie wymaga żadnych dodatkowych wysiłków budżetowych, skoro sam Fundusz Pracy spokojnie wystarcza (wszak MDG skierowane jest wyłącznie do tych, którzy nie pracują lub mają dochody nędzne). Godzę się na to, by fachowiec pomniejszył moje obliczenia o połowę.

Tusk – pokazawszy bohaterską dzielność w spotkaniu z kobietami wściekłymi o to, że „wozi” je od pięciu lat obietnicami bez zamiaru zabrania się za problem – zapiera się, że „z pustego to i Salomon nie naleje”. Rzecz w tym, że tu nic nie ma pustego, tylko ktoś Tuskowi „porubrykował” Budżet: 140 mld na zabawki wojenne, coś tam na coś tam, itd., itp. Tylko naiwni myślą, że rząd może te „rubryki” dowolnie kształtować. Naiwni, bo poza zobowiązaniami-rozliczeniami  międzynarodowymi jest coś takiego, co nazywam Państwem Stricte: armia, wojsko, służby, dyplomacja, wymiar sprawiedliwości, aparat nomenklaturowy, organy kontroli – nad tymi pozycjami Tusk w ogóle nie panuje, są one mu podyktowane, i cześć!

To jest tak, jakby bogaty wujek miał forsy jak lodu, ale 99% tej forsy idzie na „sztywne” wydatki, do których się zobowiązał „cyrografem” za swoje próżniacze życie, więc tak naprawdę wujcio ma nieco tylko więcej niż ty, zatem może cię wesprzeć kosztem swoich domowych wydatków, ale innych środków nie ruszy, choć nominalnie jest ich właścicielem.

Polsce potrzeba zawiadowców – w tym „redaktorów” budżetów – którzy nie mają zobowiązań, zwłaszcza tych nieznanych szerszej publiczności.

Takich dziś nie ma ani w Parlamencie, ani w Rządzie, ani w Nomenklaturze. Więc trzeba szukać poza tym obszarem.

Kto ze mną?

 



[1] Za Pedią: ważnym problemem polskiego społeczeństwa jest wykluczenie społeczne, które przejawia się w braku możliwości edukacji, braku wiedzy i dostępu do informacji oraz niewielkiej ruchliwości i aktywności społecznej. Wykluczenie społeczne dotyka często osoby żyjące z dala od ośrodków administracji i edukacji, lub dawnych pracowników upadłych zakładów przemysłowych czy państwowych gospodarstw rolnych. Wykluczenie jest poważnym problemem, gdyż często jest dziedziczone przez młodsze pokolenia;