Po uważaniu

2015-03-09 13:17

 

„Nierówności społeczne” – to pojęcie bardzo podstępne. Czyni bowiem winowajcą każdego, kto w jakikolwiek sposób przyczynia się do dyskryminacji lub uprzywilejowania, a już na pewno, jeśli ktoś czyni to we własnym interesie. Nie daje natomiast recepty na to, jak skłonność do czynienia nierówności wyrugować z własnej przestrzeni psychomentalnej – choć daje mnóstwo porad, jak się ich wyzbyć z obszaru „poza mną”.

Monopol – to sytuacja, w której ktoś ma – kosztem innych – uprawnienia wynikające z „zaklepania”, z dobrowolnie lub przymusowo wprowadzonych instytucji społecznych, a nie w wyniku aktualnych, bieżących, tu-teraz uzyskanych efektów. Poza tym monopol ma skłonność do samonapędzania się, mnożnikowania, aż do osiągnięcia progu nasycenia, powyżej którego mamy do czynienia z uciskiem, czyli zdegenerowaną, patologiczną formą monopolu.

Najczęściej pojmujemy monopol jako gospodarczą sytuację „rynkową” przeczącą „rynkowości”, czyli dającą komuś (pojedynczo lub w grupie) pierwszeństwo, prawo do narzucania innym własnej woli, możliwość blokowania innym swobód.

To samo jednak mamy w tzw polityce, czyli grze o wpływy społeczne, a nawet w kulturze (życiu artystycznym) i nauce (życiu akademickim-uniwersyteckim), czyli grze o autorytet i popularność własnej twórczości i projektów kosztem innych.

No, i sprawy nazywane medialnymi, czyli dostęp do informacji i jej kształtowanie-przetwarzanie. Tu nie tylko o prasę, radio, telewizję i internet chodzi, ale też o pocztę, reklamę i wszystko, co wpływa na stopień poinformowania „mas” lub kontrahentów-konkurentów gospodarczych, politycznych, artystycznych, naukowych, medialnych. W tym rozmaite sprawy „bazodanowe”, czyli rejestry, listy, spisy, archiwa, pamiętniki, blogi, wyniki badań opinii, statystyki.

Jak widać, monopol do istota nierówności społecznej, zarówno jeśli je rozpatrujemy jako zróżnicowanie uciążliwe w skali osobistej („cielesnego obcowania” z innymi), jak tez w skali warstwowo-klasowej, czyli między znaczącymi agregatami społecznymi (miasto-wieś, rasa, młodzież-starsi, praca-kapitał, grupy zawodowe, wyznanie religijne, narodowość, płeć, zamożność, przynależność towarzyska albo korporacyjna.

W warstwie psycho-mentalnej, którą wspominam wyżej, jest najwięcej monopolistycznego, nierównościowego zła. Trąca ona o kumoterstwo, ale jest o wiele szersza.

Nanomonopol lubię opisywać w taki sposób: stajemy w supermarkecie w kolejce, a za nami albo przed nami jakiś ktoś zaklepuje sobie: ja tu będę stać. Po czym akurat przeczy sobie i nie stoi, tylko biega po supermarkecie, wracając tuż przed tym, jak owa kolejka dotrze do kasjera. Inni stoją, i w jakimś sensie nie dość że „pilnują” kolejki obcej osobie, to uznają, że wszystko jest w porządku w takim zaklepywaniu.

Takich nano-okoliczności codziennie każdy przeżywa kilkanaście-kilkadziesiąt, i trzeba być wyjątkowo asertywnym, by nie dać się w ten sposób wykorzystywać. Więcej: jeśli odmawia się takiej osobie „popilnowania” – budzi to podejrzenia, że się jest nieżyciowym.

Ale czym owa kolejkowa sytuacja różni się od – na przykład – przymusu płacenia za markę produktu (wypracowaną przez kampanię reklamową, a nie przez solidność)? Czym rózni sie od monopolu bankowego, w wyniku którego banki – z wykorzystaniem socjologicznych” prawidłowości” – kilka razy obrócą cudzymi oszczędnościami i zarobią na tym, zanim oszczędzający (niekiedy przymusowo, jak przedsiębiorcy) przyjdą do kasy i odbiorą swoje (niekiedy nie odbiorą, bo załamanie, a gwarancje bankowe nie sa 100-procentowe)?

Kiedy mamy w sobie psycho-mentalną skłonność do społecznego kontrasygnowania nanomonopoli – to przyczyniamy się do ich nagromadzania, aż stają się wielkimi monopolami, nie do ruszenia, nie do wzruszenia. Wtedy narzekamy na bezkarność poczynań posłów, urzędników, oszustów bankowych, parabankowych i ubezpieczeniowych, wymiaru sprawiedliwości, dysponentów budżetów rozmaitych, łamaczy praw człowieka i obywatela, rabusiów tego co wspólne, rozbójników ekologicznych, handlarzy bazami danych osobowych służących natrętnej reklamie.

Tyle, że już jest o tych kilka kroków za późno: wcześniej w jakimś nano-wymiarze raz, dwa, dwadzieścia, dwiescie razy daliśmy przyzwolenie na nanomonopolik.

Nasza wina? Pewnie, że nasza. Bośmy niesamorządni i wolimy sarkać na Państwo, kiedy juz się mleko rozleje. Żebyż to tylko mleko było!