Podpicowana demokracja

2010-07-02 17:16

 

Stawiam na pogląd, że w ostatnich pięciu pokoleniach ludność Polski miała mało, na palcach jednej ręki licząc – okresów, w których zbliżała się do jakichś wyobrażeń o Demokracji. Na przykład tuż po zakończeniu II Wojny Światowej zdarzyło się, że zespoły pracownicze spontanicznie przejmowały zrujnowane fabryki i samorządnie uruchamiały w nich procesy wytwórcze (wybito im to z głowy). Albo w dobie Solidarności załogi uzyskiwały czasem faktyczny wpływ na wiele ważnych decyzji w przedsiębiorstwach i innych podmiotach. Może też wtedy, kiedy przybywał do Polski papież Polak i prowadził niezależny, „interaktywny” proces edukacyjno-formujący.

 

W moim najgłębszym przekonaniu żadne państwo polskie XX i XXI wieku nie spełniało kluczowych wymagań bycia demokratycznym, jeśli Demokrację wyobrażać sobie jako pełne, znaczące zaufanie przeciętnego człowieka do swojej jednostkowej siły politycznej w sojuszu z innymi jednostkami, i w realne znaczenie swojego poglądu w procesie kształtowania poglądu wspólnego. I jeśli do tego rozumieć Demokrację jako dominację Wspólnoty-Wspólnot nad Państwem z jego aparatem i hierarchią oraz rozlicznymi przewagami formalnymi i „siłowymi”, związanymi z uprawnieniem do przemocy i przymusu.

 

Jeśli dopracowałem się aż takich „klapek na oczach”, to pójdę krok dalej: jeśli świadomość i postawa demokratyczna przeciętnego „obywatela” okazuje się siermiężna i do tego incydentalna – to trudno znaleźć pełne dobrej woli Państwo, które będzie celowo i z zamiarem kształcić sobie swoich obywatelskich pogromców. Skoro zatem Lud jest daleki od Obywatelstwa, Samorządności i Demokracji – to Państwo raczej woli zachować takie status quo. Podobnie jak owego Państwa organy, urzędy, agendy, urzędnicy, funkcjonariusze, organy, służby, szczeble. Proste, logiczne, a do tego wyjaśniające, o co chodzi mi w ostatnich kilkudziesięciu tekstach.

 

Takie myślenie trochę uraża Polaków, wywołuje też „pacyfikujące” reakcje tych, którzy pragną udowodnić swoje zasługi dla Polskiej Demokracji oddawane w rolach parlamentarzystów, ministrów, redaktorów, akademików, prezesów, naczelników, przewodniczących, burmistrzów i prezydentów.

 

Nie obchodzi mnie to, z założenia i z własnej woli nie kandyduję (czyli nie grupuję się wokół nich właśnie) i nie ubiegam się o ichnią łaskawość (np. o tantiemy).

 

Dlatego zauważam, że im bardziej ważna funkcja, tym bardziej kandydaci do niej odgrywają obłych i beztwarzowych „pustaków”, udających jakieś poglądy, tym bardziej nic o nich nie wiemy mimo pozornego zalewu informacji.

 

Dlatego zauważam, że media starożytnego chowu i te nowoczesne zupełnie nie kryją politycznych (nie tylko ideowych) sympatii swoich redakcji, co skutkuje koszarową dyscypliną dziennikarzy i gości tych mediów. I mając świadomość, że mają walny wpływ na wyborcze zachowania – cynicznie tym grają, zróżnicowanie między sobą opisując jako „pluralizm” wzmacniający Demokrację.

 

Dlatego zauważam, że wybory – jakiekolwiek – w okresie gwałtownego pojawienia się wyrwy w strukturze i składzie osobowym Państwa, do tego w okresie sesji egzaminacyjnych i kanikuły, mistrzostw świata w najpopularniejszej (media!) dyscyplinie sportu, pośród klęsk żywiołowych – takie wybory kłócą się z wszelkimi wyobrażeniami o wyborach i demokracji (tak, tak, wiem, to nie zależało od nas).

 

Dlatego zauważam, że Prezydent – ktokolwiek nim będzie – to jest produkt czekolado-podobny w świstakowych świecidełkach, nieznany wyborcom z niczego poza marketingowym picem.

 

Dlatego zauważam chwyty poniżej pasa, kiedy to całkiem przypadkowo żądny społecznej odżywczej krwi aktywista urządza sobie ogólnokrajowy festyn w dniu wyborów, obiektywnie wspierający jednego z kandydatów, udaje przy tym skrajna poprawność i ostrożność formalną.

 

Dlatego zauważam, że w środowiskach gdzie dominuje społecznikostwo i przedsiębiorczość wybory rządza się w niedziele skrajnie odmiennymi racjami niż w środowiskach, które nazwę tu parafialnymi (parafia: wspólnota skupiona wokół konkretnego miejsca spotkań sakramentalnych i grupy duchownych).

 

Dlatego zauważam, że żaden z kandydatów nie zamierza po zwycięstwie uwzględniać racji konkurenta i jego wyborców oraz jego kibiców.

 

Dlatego zauważam, że w przypadku zwycięstwa jednego z nich umocni się – narastający od dawna – Neototalitaryzm made-in-Poland, a w przypadku zwycięstwa drugiego z nich – Polska stanie się po raz kolejny widowiskiem.

 

I dlatego martwię się, że to co się właśnie dokonuje w ludzkim doświadczeniu i świadomości – nie po raz pierwszy wszak – można nazwać tylko spustoszeniem i dezorientacją polityczną.

 

I dlatego martwię się, że w przypadku kilku następnych, tych rychłych i późniejszych wyborów – pójdziemy tym samym szwungiem.

 

A Państwo? Jak miało suchoty, tak ma.

 

A Obywatel? Jak miał dobre samopoczucie – tak ma!

Kontakty

Publications

Podpicowana demokracja

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz