Polityczny sens budżetu europejskiego. Implicit Deal Suite

2012-10-21 17:09

 

Zacznę od sformułowania „niepolitycznego”: jeśli ktokolwiek uważa, że Europą Zjednoczoną i jej finansami zawiadują pięknoduchy, zainteresowane takimi ideami jak wyrównywanie proporcji, przyspieszony rozwój prowincji przy-europejskich i podobne zawołania, na czele ze świetlanym zielono-wyspowo-tygrysim rozwojem Barbaricum Poloniae – niech odsapnie: to nie może być prawda. Niech taki ktoś – nawet jeśli jest krańcowym altruistą i społecznikiem – zastanowi się, jaką część swoich dochodów gotów jest oddać na cele dobrosąsiedzkie: trawnik, domofon, kostka chodnikowa, parking, elewacja, przedszkole osiedlowe ze żłobkiem, itd., itp., zwłaszcza, jeśli miałby świadomość, że połowa osób z jego sąsiedztwa będzie korzystać ze składki, ale pożałuje własnego grosza „składkowego”, bo jest zbyt uboga.

Niech nad poniższą notką góruje słowo „interes”, z dopiskiem „gospodarczy” albo „polityczny”, a nawet „osobisty”. I niech góruje świadomość, że wobec skomplikowanych splotów kompetencji nikt nie jest w stanie precyzyjnie przypisać interesów, odpowiedzialności i rzeczywistej „mapy budżetu” (pojęcie Mapy Budżetu definiuję, nie jestem jeszcze gotowy, chodzi o mechanizm przetwarzania wpływów w rozchody)

W swoich analizach poważniejszych niż notki (mam się za ekonomistę) wskazuję na to, że wszelkie rządy i zarządy – mimo (chcący-niechcący) obłudnej propagandy – nie są zainteresowane rozwojem całości zawiadowanego obszaru, tylko „budżetem dla siebie”, tym, co się z tego obszaru „wyciśnie”. Dotyczy to: zarządów firm komercyjnych (małych i korporacyjnych), zarządów organizacji zwanych pozarządowymi, zarządów administracji zwanej samorządem terytorialnym, gospodarstw domowych, a przede wszystkim władz politycznych dowolnego kraju.

Czyli: nie całość Gospodarki spędza sen z powiek posłom i ministrom – tylko to, co „ustawowo-systemowo” jest w ich bezpośredniej dyspozycji.

Wyjaśnijmy szczegółowo.

Gospodarstwo domowe. To jest „komórka ekonomiczna”, do której wszyscy wspólnicy znoszą swoje wypłaty, swoje drobne „boki”, a nawet to, co zdołają „pozyskać” w sposób niekoniecznie godny dumy. Tam jest ktoś, kto jest rzeczywistą „głową rodziny” i określa zasady zagospodarowywania tych przychodów. Gospodarstwo domowe – to również wspólnota o charakterze rodzinnym: tu wykuwa się normy życiowe i postawy, odbywa się międzypokoleniowy proces wychowawczy, „debatuje” się nad moralną, ekonomiczną, polityczną kondycją świata, kraju i sąsiedztwa. Ostateczny wynik tych debat i procesów – rodzi „racje domowe”, a te decydują o poszczególnych pozycjach budżetowych. W jednym „domu” rezygnuje się z dochodów 18-latka, oczekując, że jako wykształcony 25-latek wniesie więcej w gotówce i „chodach”. Albo goni się go do roboty, bo ważniejszy dochód dziś niż kokosy w przyszłości.

Firma. Mamy na myśli mikro, małe, albo średnie przedsięwzięcie, w postaci straganu, taksówki, warsztatu, rzemiosła, fabryczki, usług dla ludności, sklepu, ciężarówki, radia powiatowego i takiejż gazetki czy portalu. Czasem firmą staje się podmiot udający zupełnie co innego: fundacja do spraw „ważnych”, trawiasty plac nad jeziorem wynajmowany latem na camping, własny dom robiący w sezonie za „zimmerfrei”. Na dobra sprawę firma – domena przedsiębiorczości – ideowo osadzona jest w tym, że ktoś na własne ryzyko i na własny rachunek zaspokaja jakieś potrzeby środowiska: piekarnia, cegielnia, agencja plastyczna, szkoła językowa. Tyle, że Państwo, a przede wszystkim „konkurencja” nie rozlicza nikogo z tzw. dobrostanu środowiska, tylko z tego, ile zdołałeś zarobić na swojej działalności. Chcesz czy nie – twoim podstawowym celem jest dążenie do maksymalizacji swojego „czystego dochodu” po opodatkowaniu (ew. ukrytego przed fiskusem).

Organizacja pozarządowa. Jest oczywiste, że większość NGO konstruuje swoje budżety niemal w 100% z dotacji, składek, zbiórek i podobnego rodzaju przychodów. Tylko nikła ich część prowadzi działalność gospodarczą (niekiedy na nią się nastawia, a nie na cele zwane statutowymi, które są tylko pretekstem). Im większy budżet – tym więcej zarząd takiej organizacji może zrobić. Tym więcej też kierownictwo ma środków wyłącznie dla siebie (jest przepis, który pozwala 8-10% przychodów NGO przeznaczyć na potrzeby własne). Lawinowo też rośnie udział środków publicznych (krajowych i zagranicznych) z 33% w 2003 do 56% w 2007 roku. Źródła przychodów, z których w 2007 roku korzystał największy procent organizacji to: składki członkowskie (65%), źródła samorządowe (57%), darowizny od osób fizycznych (41%), darowizny od instytucji i firm (43%) i źródła rządowe (25%). Zauważmy, że NGO to jedyna formuła, w której obowiązek jest najczęściej tożsamy z ulubionym zajęciem (co nie zawsze ułatwia robotę).

Korporacja. Od kilkudziesięciu lat, w każdym razie od początków mojej przygody z ekonomią, znana jest skłonność zarządów korporacji (dużych, wielkich, megafirm komercyjnych) oraz ich rad nadzorczych do tego, by bardziej dbać o tę część dochodu, która pozostaje w dyspozycji tych zarządów (a nie właścicieli-udziałowców), niż o kondycję tzw. RYNKU, na którym owa korporacja działa. Aby tak rozumiany budżet korporacji był jak największy i nie wymagał kłopotliwej roboty gospodarczej – podstawowym dążeniem zarządów jest tworzenie sytuacji monopolistycznych, bo z pozycji monopolu łatwiej jest uzyskiwać oficjalny i nieoficjalny dochód zarządu. Szary obserwator rynku najlepiej widzi to w dziedzinie bankowo-gwarancyjno-ubezpieczeniowej: apanaże zarządów (w tym wynagrodzenia są ich ułamkiem zaledwie) – nijak się mają do rzeczywistej, użytecznej działalności „rynkowej”, a nawet do rentowności.

Administracja samorządowa. Polska rzeczywistość jest ustawowo ukraszona administracją terenową, która – w myśl prawa i Konstytucji – podlega społecznej kontroli społeczności lokalnych, a w rzeczywistości stanowi zbiór „wysuniętych placówek” Państwa, dodatkowo opanowanych przez tzw. Zatrzaski Lokalne, czyli niepisane porozumienia miejscowych-środowiskowych urzędników, funkcjonariuszy (urzędy, służby, organy) oraz lokalnych monopolistów biznesowych i politycznych, oparte na splecionych ze sobą, przenikających się interesach. Budżety tych podmiotów są domeną owych Zatrzasków (radni, mający ustawowe prerogatywy decydenckie i nadzorcze, są zglajchszaltowane rozmaitymi zależnościami). Celem Zatrzasku Lokalnego jest maksymalizowanie tej części budżetu administracji, którą można zarządzać praktycznie bez kontroli, niezależnie od tego, czy jest się radnym, czy kimś zupełnie „spoza”.

Państwo. W tym przypadku dysponent Budżetu nie musi się martwić o sytuacje monopolistyczne: takie prerogatywy, jak uprawnienia do tworzenia prawa (w tym podatków, opłat, akcyz, narzutów, odpisów), uprawnienia do stosowania przymusu, sekretność wielu danych gospodarczych, uprawnienie do zaciągania długów publicznych (obligacje, pożyczki, dodruk pieniędzy, zawieszanie rozliczeń) – powodują, że Państwo „nie da sobie zrobić krzywdy”. Praktycznym jest rozdzielenie Państwa Adekwatnego (parlament, rząd, wojewodowie, urzędy, agencje, fundusze) od Państwa Stricte (służby sekretne, sztaby służb mundurowych, dyplomacja, organy kontroli państwowej, rzecznicy, kancelarie podstawowych organów, wymiar sprawiedliwości). Państwo Adekwatne można – jeśli jest „wola polityczna” – oddolnie rozliczać z działalności, ale Państwa Stricte – niepodobna. Państwo jako całość mniej jest zainteresowane Gospodarką, Krajem i Ludnością – bardziej je interesuje Budżet.

Na to, co napisano powyżej, dysponujemy wielkim materiałem dowodowym, w postaci badań GUS (i podobnych), uchwał firm i korporacji dotyczących zysku i dochodów, sprawozdań NGO, wyników kontroli RIO (i innych), ustaw budżetowych. Nawet nie trzeba specjalnie „się znać”, wystarczy przeanalizować zgrubne rubryki budżetów, a przede wszystkim wydzielić je z całości obrotu gospodarczego-finansowego.

Zacytuję, bez tłumaczenia, ułamek mojej prezentacji sprzed pół roku, zatytułowanej „Megastruktures vs Multitude (economy of Budget)”, przygotowanej na pewną konferencję międzynarodową.

  • „Grey people” imagine, that power-organisations, especially Parliament and/or Government, legitimized by voting, are working under conditions of Fiducia, Mancipatio, Escrow, as trusteeship or receivership
  • Especially Budget people are perceiving as „common goods under special administration”
  • It’s a pity, Decide-Makers attempt to Budget like to their ownership and they’re using their power to „save-cover-cosset” Budget from People

Spróbujmy uruchomić wyobraźnię na rzecz „warstwowego modelu gospodarczego”. Koncept, który opracowałem niegdyś, w największym skrócie wygląda następująco: u samego „dołu” są gospodarstwa domowe, te są eksploatowane przez tzw. Samorządy oraz przez Przedsiębiorczość i przez Państwo. Z kolei owe Samorządy i Przedsiębiorczość są eksploatowane przez Państwo, a na koniec Państwo Adekwatne wyzyskiwane jest przez Państwo Stricte. Kluczowym dla Ustroju-Systemu jest Nomenklatura, która w tym modelu ulokowana jest między Przedsiębiorczością a Państwem. To ona – przypisana do Zatrzasków Lokalnych, klik, koterii i kamaryl, powoduje zerwanie więzi między eksploatacją a służebnością: tym samym dochody przekazywane w tym warstwowym modelu „od dołu ku górze” przestają być składką, prowizją powierniczą, zapłatą za rządzenie – tylko zwykłym łupieskim haraczem bez zobowiązań. To w wyniku tego przeistoczenia spontaniczne organizacje pozarządowe nie mają szans w rywalizacji z „koncesjonowanymi”, dopieszczanymi przez Nomenklaturę, a Przedsiębiorczość jest rugowana przez Rwactwo Dojutrkowe, odkorzenione, nastawione wyłącznie na szybki i niezobowiązujący zysk, splecione z Nomenklaturą w sposób bardziej lub mniej sformalizowany, umiejące się „odwdzięczyć”.

 

*             *             *

Polska jest pewnie wyjątkowym egzemplarzem ustrojowym na tle krajów zrzeszonych w Unii Europejskiej, ale „filozofia” budżetowa wydaje się podobna we wszystkich krajach, co ujawniają obecne perturbacje.

Konstrukcja Budżetu UE jest pochodną opisanego Modelu Warstwowego. Słowem: Budżet Europejski, z jakichś powodów wpisany w kilkanaście dokumentów różnej wagi, jest kolejną (najwyższą?) warstwą. Ale ma też specjalną konstrukcję szkieletową: w odróżnieniu od budżetów krajowych, opartych na prerogatywie przymusu – Budżet Europejski jest Pakietem Umów Domniemanych (Implicit Deal Suite – IDS, synonimem słowa „domniemany” jest: domyślny · hipotetyczny · przypuszczalny · zakładany · dorozumiany · niejawny). Dążenia niemieckie ostatnich dni idą w kierunku zamiany IDS na europejską prerogatywę kontroli, a potem przymusu.

Cóż to są te umowy domniemane? Ano, Państwa Adekwatne, w moim przekonaniu „inspirowane” przez Państwa Stricte, tak długo będą negocjować wielkość Budżetu UE i kierunki jego wydatkowania (czyli strumienie do poszczególnych krajów i ich podział na Programy Operacyjne, itd., itp.) – aż uzyskają jakąś zadowalającą korzyść „dla siebie”. Im więcej rzeczywistej demokracji w konkretnym państwie członkowskim – tym mocniej owo „dla siebie” dotyczy „dołów państwowych” w tych krajach (nie mylić z „dołami społecznymi”). Ale najczęściej oznacza to interes konkretnych, niemal z imienia i nazwiska, osób uczestniczących w przygotowaniu Budżetu UE. Nie mam żadnych wątpliwości, że silna pozycja (ponad rzeczywiste, formalne kompetencje) Jerzego Buzka, Janusza Lewandowskiego, Pawła Sarneckiego, Jarosława Pietrasa, Danuty Hubner i kilkoro innych osób w rozmaitych strukturach – wynika z tego, że potrafią poruszać się w „siatce interesów” zgłaszanych przez krajowe rządy, a wcześniej, zanim zostali ważni w UE – okazali się „pożyteczni”. Nie bez znaczenia jest też udział polskich podmiotów w oficjalnym lobbingu brukselskim (działa na tym polu ok. 15 tys. „fachowców” europejskich i nie tylko), choć eksperci mówią, że mogłoby być lepiej w tej sprawie. Generalnie Polska w sieci IDS prezentuje się słabo: jej argumentem jest jedynie coraz korzystniejsze dla innych krajów „otwieranie” gospodarki polskiej, a tym samym samo-kurczenie, samoograniczenie polskich budżetów (we wszystkich opisanych warstwach). Partykularny, właściwie prywatny interes poszczególnych osób decyduje najprawdopodobniej o „ofiarach”, jakie polskie budżety ponoszą w zamian za to, by na poziomie oficjalnym móc pochwalić się „wywalczonymi” dotacjami unijnymi dla Polski.

Moim zdaniem, w Polsce powinno się więcej mówić o kuchni owego szczęścia polskiego, polegającego na tym, że od lat prawie połowa polskich możliwości budżetowych pochodzi z zagranicy. Nie popełnimy w tej sprawie błędu, jeśli zaczniemy mówić o Suwerenności i podobnych „drobiazgach”.