Polityka polityce nierówna

2013-01-30 08:37

 

 

Słowo „polityka” zrodziło się jako określenie dotyczące zarządzania wielością różnorodną, a konkretnie – zbiorem różnorodnych ośrodków zurbanizowanych w Helladzie. Do dziś oznacza sztukę wyważania racji i szukania między nimi tego co wspólne, ale też proces rugowania z przestrzeni publicznej tego co szkodliwe (proces, a nie akt).

Przyjęło się, że „polityka” dotyczy rządów, przede wszystkim państwowych, ale też lokalnych, a także sztuki forsowania-wyważania określonych interesów (niekoniecznie własnych) na tle innych.

Ważnym pojęciem z obszaru „polityki” jest to opisywane słowem INTERES: w ten sposób zrodziło się pojęcie „podmiotu”, który dąży do tego (interes), aby bilans tego co on „może” i co „musi” wypadał zawsze z korzyścią dla „może”. Ukuto też pojęcie „interes wspólny”, a wraz z nim fenomen podmiotowego działania „w imieniu i na rzecz”, w konsekwencji – „legitymizacji” działań jednostek i grup przez rozmaite społeczności przez nie reprezentowane.

Na pytanie „co tam, panie, w polityce”, dziś odpowiadam: ROZPACZ. Polska jest polem i zarazem podmiotem (tak to widzę) czworga polityk:

1.       Pozycjonowanie polityków i grup, które nie reprezentują niczego i nikogo poza własnym, wręcz osobistym, ew. koteryjnym interesem, w dodatku jednoznacznie partykularnym, pasożytniczym, nastawionym wbrew temu co ogólne i wspólne, co generuje „państwo w państwie”, Twierdzę Konstytucyjną dla ONI-ych przeciw NAM;

2.       Coraz bardziej wilcza, coraz bardziej śmiertelna rywalizacja interesów grupowych, warstwowych, klasowych, w rozmaitych, czasem nieoczekiwanych przekrojach, których nie ma komu godzić, co w konsekwencji oznacza anarchię, każe stawiać pytanie o Państwo i Rację Stanu;

3.       Najsilniejsza z możliwych ekspansja interesu biurokratycznego, związanego z Państwem i Nomenklaturą, oparta na krańcowej alienacji: wyobcowaniu z ogółu (społeczeństwa), przeciwstawieniu (wobec Kraju i Ludności), przemożności (ustanowieniu nad-władzy) i powodowaniu (poprzez autorytarne rządy);

4.       Dość swobodna penetracja rzeczywistości nadwiślańskiej (gospodarka, kultura, urzędy i organy, a w szczegółach: media, banki, finanse, infrastruktura, kluczowe przedsiębiorstwa) przez podmioty zagraniczne, a nawet inne państwa, do tego silne uzależnienie polityki wewnętrznej od tzw. Brukseli;

Oczywiście, powyższe cztery punkty stawiają mnie w roli czarnowidzów. Jasnowidzenie pozostawiam koledze V. Rostowskiemu i lizusom tuskowym, a także tym byłym kierownikom rządów i urzędów centralnych, którzy będą wbrew oczywistościom wynosić pod niebiosa swoje rządy i inne „byłości”.

Jest dla mnie oczywiste, że Polska wymaga nie reformy, tylko Transformacji Ustrojowej (ten zbiór procederów, który Polskę doprowadził do stanu obecnego, nie zasługuje na miano Transformacji, bo w rzeczywistości był polowaniem na łupy).

Widzę podobieństwo między sytuacją w Polsce powojennej (kiedy to „pokaleczony” majątek narodowy przejmowały grupy przedsiębiorczych obywateli działające dla dobra wspólnego) z sytuacją wczesnej Solidarności (kiedy uchwalano Samorządną Rzeczpospolitą i serwowano projekty uzdrowienia gospodarki). W obu przypadkach „przyszedł walec i wyrównał”, czyli stało się tak, jak sobie zażyczyły wąskie grupy interesów polityczno-gospodarczych, czerpiące swoją moc polityczną (władzę sądzenia i władzę stanowienia) w dużej części z zagranicy.

Degeneracja polskiej polityki, degradacja jej do roli wydzielonego podwórka dla sprawnych graczy nie mających najczęściej elementarnych umiejętności społecznych – to największa bieda polska, przekładająca się na słabości gospodarcze, na gnilny rozkład samorządności i obywatelstwa, a postępującą wtórną analfabetyzację „mas” i „elit”, na fatalne patologie obszaru gospodarczego (praca, przedsiębiorczość, inwestycje, postęp), na dezintegrację i zarazem biurokratyzm Państwa i Ultragospodarki (Administracja, Infrastruktura, Banki-Ubezpieczenia-Finanse-Budżety-Fundusze, Polityka rozumiana jako optymalizacja alokacji publicznych środków), na totalną zapaść obszarów budżetowych, które w rzeczywistości powinny być „pieszczochem” polityki (edukacja, nauka, zabezpieczenie socjalne, ochrona zdrowia, turystyka i rekreacja oraz sport masowy, bezpieczeństwo ekologiczne ), na słabnącą podmiotowość Polski na politycznym „rynku” międzynarodowym.

Nie chce mi się już powtarzać, skąd się to wszystko wzięło i na jakich przesłankach trwa. Dodam tylko, że znam kraje (nie tylko na zachód od Odry), które w tych sprawach wydają się lepiej sobie radzić.

Czas jednak nadchodzi