Polityka polska. Szpital polowy na froncie

2014-06-16 17:50

 

No, niby wszystko grało, jak pod Verdun. Raz na jakiś czas ktoś dostał zbłąkaną kulę, ktoś puścił gaz trujący lub po prostu puszczał gazy, raz było zimno i durno, raz wesoło i ptaszki świergoliły. Front opinii publicznej przesuwał się to w tę, to we w tę. Wojsko czasem szło w rejteradę, z jednych okopów przechodziło do drugich, prostą ścieżką albo zakolami. Drobniejsze wojska zaciężne oraz wojska separatystyczne po obu stronach harcowały swoje hołubce. No, wojna kosztowna (niech się podatnik martwi), pełna ofiar (niech się zaciężni orientują), ale tylko generalicja dwóch głównych przeciwników chodziła dumna, choć chmurna: jasne było, że ta wojna im w smak i bez siebie żyć nie mogą.

I nagle wybuchło: latryna zamiast wsiąkać w umęczoną ziemię – zamieniła się w śmierdzący lepki gejzer, skład amunicji rozgdakał się kanonadą jakby to było na balu po północy pierwszego dnia w roku, a odłamki obślinione ekskrementami zaczęły trafiać naprawdę swoich, a nie tylko mięso armatnie.

Długo się Długosze i Kadłubki będą zastanawiać, skąd się wzięło to pizdnięcie, i czy to przypadkiem nie jest to dzieło „swoich” – ale jak na razie zapach smażonego mięsa towarzyszy i latrynowego rozrzutu przyprawia wojsko i generalicję o mdłości.

Zwłaszcza, że to co mówił poliszynel, że żywnością, materiałami i zaopatrzeniem zamiast wojska karmi się szemranych swojaków, że żołd nie czeka spokojnie na rozliczenie, tylko jakiś biznes generalski nim obraca, że „frontowi” za łapówkę awansują do funkcji sztabowych, bez baczenia na to, czy coś umieją poza podlizywaniem się półkownikom – nagle stało się głośne i oczywiste dla każdego, więc cały wybuch okazał się „przykrą sprawą”. Rozmaici generałowie okazali się postaciami z filmu Bareji i z powiatowego gangu zarazem. Przaśni, czerstwi, siermiężni, kostropaci, z liszajami gdzie popadnie. A tak im dobrze było w lampasach, przy orkiestrach, pośród salutów armatnich i salutów do daszka.

Wódz naczelny po tej gównianej rzezi, nie pierwszej przecież, powiedział te właśnie słowa: przykra sprawa, pozbieram myśli i za kilka dni coś mądrego powiem.

No, i stanął przed narodem, i powiedział. Odpust zupełny. Nic się nie stało. Ten Miś to jest przecież nasza polska sprawa, i to nie jest nasze ostatnie słowo! Strzepnął z wozu gogusia, którego wcześniej nosił na rękach i głaskał w wylizaną czuprynę. Macie, sępy mediastyczne! Nażryjcie się i tym tropem podążajcie, a ja będę dalej ober-generałem, bo inaczej mi się front zdestabilizuje.

Ci zaś, co podłożyli detonator pod latrynę, to są świnie zwykłe i podstępni parówkożercy. A już na pewno nie ma winy tam, gdzie jej, mediaści, szukacie: w moich kochanych służbach kelnerskich.Tfu, specjalnych, oczywiście.

No, i cała robota teraz spada na tych, do których nikt się nigdy nie przyczepi: w lazarecie fachowcy, z których tylko nieliczni są po medycynie, pozostali są po marketingu, trwa operacja „wysoka fala”: przyszywają urwane członki, na powrót ładują flaki do jamy brzusznej, napełniają czaszki mózgami pozbieranymi z czarnego piachu, prostują kręgosłupy i życiorysy, zamalowują odleżyny pudrem, plamy opadowe okraszają malowidłami naściennymi. No, jak w telewizji!

I poliszynel to kupuje, chociaż trochę szemrania, sarkania i psioczenia słychać po zagajnikach. Wódz wrażej armii mówi: rozwiązać ten sztab, same pierdziochy w nim. Harcownicy przypominają, że latryny należało wapnować i rewitalizować, że generalskie geszefty trzeba pozamykać, że zaopatrzenie trzeba przekierować na szeregowe wojsko, że podatnikowi trzeba dać odetchnąć – ale kto by tego słuchał!

I tylko pirotechnicy zacierają ręce: dzwonią do się, jeden do drugiego, i naradzają się: w co teraz piźniemy granata? Nieee, nie jutro, we wakacje, może nawet we wrześniu. Tylko teraz to musi być już taki fajerwerk, że Katastrofa przy nim to Pan Pikuś!

Jeszcze nie wiemy, co się wydarzyło – mówi jak zwykle zaspany podpułkownik pochodzenia plebejskiego. Ale, mam nadzieję, że to jest sprawa poważna, zatem z powagą ją potraktujmy, pomyślmy jakąś chwilę, nic na chybcika, tralala, oj dana dana, srały muchy będzie wiosna będzie trawa lepiej rosła, fiu bździu, kuku na muniu.

Z wielkiego huku zostało jedno: informacja dnia jest taka, że goguś już ostatecznie nie ma szans na to, by być królem życia.

Co na to słynny hodowca kurczaków? Ja wiedziałem że tak będzie…!