Polityka polska

2013-09-18 18:23

 

W moim przekonaniu fenomen Polityki został kulturowo-cywilizacyjnie powołany dla pełnienia dwóch funkcji: zaprowadzania gospodarskiego ładu pośród niemal niezliczonej wręcz liczby ludzkich spraw i działań oraz wehikułu dla spraw publicznych, „wiozącego” je z punktu A do – lepszego pod każdym względem – punktu B.

Jeśli Polityka (lub jej zawiadowcy) szwankuje w którejś z tych dwóch spraw, to znaczy, jeśli w ludzkich sprawach panuje nieład, albo jeśli ludzie mimo swego trudu i starań nie mają poczucia poprawy wspólnego losu – ludzkie sprawy zaczynają ludziom uwierać.

Piszę o tym, bo widzę – wsłuchany, wpatrzony i wczytany w bzdury głoszone przez znawców spraw społecznych, politycznych, gospodarczych, cywilizacyjnych, historycznych, słowem: publicznych.

W odpowiedzi tym fachowcom od mielenia ozorem przytoczę tekst sporządzony 4 lipca 1776 roku. Brzmi on następująco:

Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi życie, wolność i swoboda ubiegania się o szczęście, że celem zabezpieczenia tych praw wyłonione zostały wśród ludzi rządy, których sprawiedliwa władza wywodzi się ze zgody rządzonych, że jeżeli kiedykolwiek jakakolwiek forma rządu uniemożliwiałaby osiągnięcie tych celów, to naród ma prawo taki rząd zmienić lub obalić i powołać nowy, którego podwalinami będą takie zasady i taka organizacja władzy, jakie wydadzą się narodowi najbardziej sprzyjające dla szczęścia i bezpieczeństwa. Roztropność, rzecz jasna, będzie dyktowała, że rządu trwałego nie należy zmieniać dla przyczyn błahych i przemijających, doświadczenie zaś wykazało też, że ludzie wolą raczej ścierpieć wszelkie zło, które jest do zniesienia, aniżeli prostować swoje ścieżki przez unicestwienie form, do których są przyzwyczajeni. Kiedy jednak długi szereg nadużyć i uzurpacji, zmierzających stale w tym samym kierunku, zdradza zamiar wprowadzenia władzy absolutnej i despotycznej, to słusznym i ludzkim prawem, i obowiązkiem jest odrzucenie takiego rządu oraz stworzenie nowej straży dla własnego przyszłego bezpieczeństwa.

Nie cierpię państwa amerykańskiego, nazywanego USA, choć przyjaźnię się z setkami Amerykanów, pochodzących przez swoich rodziców, dziadków i pra…dziadków z różnych krajów europejskich, niektórzy z krajów afrykańskich czy azjatyckich. Mam świadomość, że Ameryka taka, jaką dziś znamy powstała na genocydalnych gruzach kultur, które pra…dziadkowie wyrżnęli w pień, wielokrotnie je wcześniej oszukawszy wiarołomstwem i pogardą dla umów, pozbawiwszy te kultury odwiecznych materialnych podstaw rozwoju. Wiem, że mimo tak wzniosłych słów, jak te przytoczone powyżej z Deklaracji Niepodległości, USA nadal praktykuje globalny arogancki bandytyzm, łupiestwo, drenaż i terroryzm, wmawiając mądrym i głupim całego świata, że jest największą demokracją w historii.

Nie przekreśla to jednak (patrz: https://publications.webnode.com/news/pycha-konstytucyjna/ )uniwersalnej, ponadczasowej wagi idei zawartych w Deklaracji. Zresztą, w podobnym duchu i w znacząco podobnych okolicznościach powstała pierwsza demokratyczna konstytucja świata, dana w 1711 roku po łacinie i po rusku, Pacta et Constitutiones legum libertatumqe Exercitus Zaporoviensis (Pakty i konstytucje praw i wolności wojska zaporoskiego) autorstwa grupy skupionej wokół hetmana Pyłypa Orłyka https://uk.wikisource.org/wiki/Пакти_і_Конституція_прав_і_вольностей_Війська_Запорозького . Orłyk powiadał, że nauczył się od Mazepy, iż najważniejsze dla państwa są: wolność, równe prawa dla wszystkich obywateli zagwarantowane w konstytucji, dobre stosunki ze wszystkimi sąsiadami, skupienie się na pracy na rzecz własnego państwa, nieuleganie podszeptom tych, którzy namawiają do zdrady. To bardzo aktualne przesłanie dla państwa, które wciąż buduje swą niepodległość.

Brytyjska Wielka Karta Swobód (Magna Charta Libertatum, 1215 r.) i Deklaracja praw (Bill of Rights, 1689) – co ciekawe – do dnia dzisiejszego zachowują moc prawną. Konstytucja 3 Maja, uchwalona

w Rzeczypospolitej w 1791 r., zrównała w prawach mieszczan i szlachtę i postawiła chłopów pod ochronę państwa. Szwedzi już w pierwszej połowie XVII wieku wydali pierwszy akt prawny regulujący częściowo wzajemne stosunki między różnymi organami władza państwowych, tak zwaną Formę rządu (Regeringsform). Blisko sto lat później Riksdag przyjął w maju 1720 roku ustawę, która miała zdaniem niektórych charakter konstytucji, a z pewnością stała się głównym dokumentem regulującym szwedzki ustrój. Na jej mocy znacznie ograniczono uprawnienia króla, a głównym ośrodkiem władzy uczyniono stanowy parlament, przed którym odpowiadała Rada Królestwa stanowiąca formę rządu (król miał w niej dwa głosy i musiał zaakceptować decyzje większości). A jest jeszcze Konstytucja Korsyki – republiki powstałej w 1755 roku na Korsyce, uchwalona w tymże roku.

Konstytucja ta obowiązywała do aneksji wyspy przez Francję w 1769 roku, wprowadzała w krótkotrwałym państwie korsykańskich separatystów najbardziej demokratyczny i liberalny ustrój polityczny w ówczesnej Europie. Jednym z twórców konstytucji i przywódcą państwa był Pasquale Paoli. Jako pierwsza wprowadzała np. równouprawnienie płci w czynnym prawie wyborczym. Ten akt prawny obowiązywał na śródziemnomorskiej wyspie przez 14 lat i przez historyków prawa uznawany jest za jeden z najbardziej oświeconych i postępowych dokumentów prawnych epoki.

 

Na cztery lata przed abdykacją ostatniego króla Polski i przed wymazaniem Rzeczypospolitej z map Europy, Polska przyjęła akt prawny, olśniewający ówczesny świat swoją nowoczesnością i postępowością. Nazywamy ją Konstytucją 3 Maja. Czytamy w niej to, czego nie sposób znaleźć w obowiązującej dziś Konstytucji RP:

 

„Uznając, iż los nas wszystkich od ugruntowania i wydoskonalenia konstytucji narodowej jedynie zawisł, długim doświadczeniem poznawszy zadawnione rządu naszego wady, a chcąc korzystać z pory, w jakiej się Europa znajduje i z tej dogorywającej chwili, która nas samym sobie wróciła, wolni od hańbiących obcej przemocy nakazów, ceniąc drożej nad życie, nad szczęśliwość osobistą, egzystencję polityczną, niepodległość zewnętrzną i wolność wewnętrzną narodu, którego los w ręce nasze jest powierzony, chcąc oraz na błogosławieństwo, na wdzięczność współczesnych i przyszłych pokoleń zasłużyć, mimo przeszkód, które w nas namiętności sprawować mogą dla dobra powszechnego, dla ugruntowania wolności, dla ocalenia Ojczyzny naszej i jej granic z największą stałością ducha, niniejszą konstytucję uchwalamy”.

 

Fenomen związku zawodowego – to specyficzne narządzie ludzi zatrudnionych powstałe dla przepychanek z pracodawcami nie znającymi umiaru społecznego i moralnego w pogoni za korzyściami (polecam lekturę Adama Smitha Teorii uczuć moralnych, The Theory of Moral Sentiments). Nie związki zawodowe ustanawiają ustroje-systemy, są zaledwie ich elementem, bardziej lub mniej aktywnym, bardziej lub mniej świadomym swojej roli i wagi.

 

Solidarność jednak, ta pisana Dużymi Literami, odwołuje się nie tylko do formuły związkowej: w 1980 roku słowo SOLIDARNOŚĆ było zawołaniem dla 10 milionów Polaków, odmieniane było na wszystkie języki świata jako symbol narodowej siły zdolnej ruszyć niechcianą, podłą z niemiłosiernie głupią, ustrojową bryłę ze swoich posad.

 

Więc uprzejmie proszę fachowców plaplających po mediach, by nie opowiadali, że we wrześniu 2013 zwieziono do Warszawy płatnych demonstrantów dla załatwiania jakichś związkowych geszeftów, które będą kosztowały Budżet setki milionów złotych. Bo to jest – po prostu – nie na temat. Poziom merytoryczny takich uwag – pominę.