Polszczyzna

2019-01-16 14:38

 

Jesteśmy z tych, którzy w słynnym obrazie Marsylianki (La Liberté guidant le peuple) autorstwa  Eugène’a Delacroix, albo na podobnej płaskorzeźbie z Łuku Triumfalnego – widzą półnagą „krejzi-krejzolkę” Mariannę we frygijskiej czapce, na dostawkę czerwoną flagę falującą na wietrze i pospolite ruszenie francuskich „kosynierów”.

Ale chyba ważniejsze jest to, co na tym obrazie podprogowe: robociarz w białej koszuli, facio w cylinderku i gawrosz.

  1. Robociarz reprezentuje Égalité – prawo każdego do bycia równorzędnym obywatelem (citoyenne, najważniejsze słowo ówczesne);
  2. Facio w cylindrze reprezentuje Liberté – swobode przedsiębiorczości, dotąd ograbianej przez monarchię i arystokracje świecko-duchowną;
  3. Gawrosz reprezentuje (chyba) Fraternité, czyli braterstwo wszystkich ze wszystkimi, niezależnie od tego, kim się faktycznie jest;

Najśmieszniejsze, że Marianna – wiążąca, iluminowana postać obrazu – reprezentuje „la Mort”. Sama sieje postrach w elitach, na koniec gubi wielu tych, w imię których uruchamia swój „zryw”.

 

*             *             *

Mamy polski odpowiednik wołania na cześć Marianny, a właściwie francuskie przesłanie znad Sekwany ku Wiśle: Il est levé voici le jour sanglant.... (oto dziś dzień krwi i chwały), czyli napisana po francusku przez narodowego poetę Francji Casimira François Delavigne'a, a dopiero potem przetłumaczona La Varsovienne (Warszawianka 1831 roku).

Tacy jesteśmy. Noc minęła mi na lekturze Rafała A. Ziemkiewicza książki „Polactwo”. Nie miała swego czasu dobrej prasy, ale dziś już jest obroniona, bo dobra jest. Powalająca. On tam mało o tym pisze, ale inteligencja nasza, pośród której się przecież redaguje polskie etosy – jest od zawsze w większości czymś oswojona Paryżem (wolność), Watykanem (ołtarz), Londynem (giełda), Berlinem (geszeft), Nowym Jorkiem (łże-demokracja), Moskwą (rewolucja w cieniu kremla). Może wszystkim naraz. Pawiem-śmy i papugą – ale zawsze jako „przypis” do tego, co wykuto na Zachodzie, który jest naszą nad-religią.

Właśnie czytam znakomitą uwagę fb-koleżanki: „między nami Bóg nasz się rodzi i z nas. I kościół nasz nie z nieba, ale z ziemi. Religia nasza nie z góry, lecz z dołu. My sami Boga stwarzamy i stąd się poczyna msza ludzko ludzka, oddolna, poufna” (Wesele). I natychmiast dopisuję: …  i niesiemy go tuląc w dłoniach, a i tak wiatry go unoszą...

 

*             *             *

Polszczyzna – to jeden z najbogatszych sposobów wyrażania siebie i swoich imaginacji. Szkoda, że tak niewielu posługuje się nią biegle. Raczej rozpraszamy się po rozmaitych „dialektach”, slangach, subkulturach. Polski język dowodzi swojej żywotności, skoro pojawiają się takie nowotwory jak ziemkieiczowskie „polactwo”, ale warto pamiętać, że wiele z takich nowości – to „wlepki językowe” omijające kodeksy zabraniające publicznych wulgaryzmów, takie jak „zaje-fajny”.

Wisława Szymborska w 1993 roku wydała tomik „Koniec i początek” a w nim wiersz „Nienawiść”, robiący od dwóch dni oszałamiającą karierę:

  1. Spójrzcie, jaka wciąż sprawna, jak dobrze się trzyma w naszym stuleciu nienawiść. Jak lekko bierze wysokie przeszkody. Jakie to łatwe dla niej - skoczyć, dopaść.
  2. Nie jest jak inne uczucia. Starsza i młodsza od nich równocześnie. Sama rodzi przyczyny, które ją budzą do życia. Jeśli zasypia, to nigdy snem wiecznym. Bezsenność nie odbiera jej sił, ale dodaje.
  3. Religia nie religia - byle przyklęknąć na starcie. Ojczyzna nie ojczyzna - byle się zerwać do biegu. Niezła i sprawiedliwość na początek. Potem już pędzi sama. Nienawiść. Nienawiść. Twarz jej wykrzywia grymas ekstazy miłosnej.
  4. Ach, te inne uczucia - cherlawe i ślamazarne. Od kiedy to braterstwo może liczyć na tłumy? Współczucie czy kiedykolwiek pierwsze dobiło do mety? Zwątpienie ilu chętnych porywa za sobą? Porywa tylko ona, która swoje wie.
  5. Zdolna, pojętna, bardzo pracowita. Czy trzeba mówić ile ułożyła pieśni. Ile stronic historii ponumerowała. Ile dywanów z ludzi porozpościerała na ilu placach, stadionach.
  6. Nie okłamujmy się: potrafi tworzyć piękno. Wspaniałe są jej łuny czarną nocą. Świetne kłęby wybuchów o różanym świcie. Trudno odmówić patosu ruinom i rubasznego humoru krzepko sterczącej nad nimi kolumnie.
  7. Jest mistrzynią kontrastu między łoskotem a ciszą, między czerwoną krwią a białym śniegiem. A nade wszystko nigdy jej nie nudzi motyw schludnego oprawcy nad splugawioną ofiarą.
  8. Do nowych zadań w każdej chwili gotowa. Jeżeli musi poczekać, poczeka. Mówią, że ślepa. Ślepa? Ma bystre oczy snajpera i śmiało patrzy w przyszłość - ona jedna.

Noż, do stu tysięcy…!

 

*             *             *

Mam chorobę przewlekłą w postaci egzaltacjo-fobii. Dlatego nie zwróciłem uwagi na ten wiersz Szymborskiej w interpretacji słowno-muzycznej, zaaranżowanej zresztą nieczystym, pojedynczym dźwiękiem wydobytym spod klawisza, potem podpartym kilkoma gitarowymi potrąceniami basowymi. Marne to – pomyślałem. I egzaltowane, oczywiście. Drażniące jako utwór.

Ale że jestem z tych – jak powiedział inżynier Mamoń w „Rejsie” do Himilsbacha – co lubią polubić filmy oglądane już wcześniej po wielekroć bez polubienia – wsłuchałem się wreszcie w słowa, pół-skandowane uparcie, konsekwentnie, nie zważające na to, że je już po wielekroć odrzuciłem nie wsłuchując się, otrzepując się z nich nie wiedząc nawet, że są żywe….