Ponowna próba zrozumienia

2016-03-07 07:36

 

Wystarczyło, by kilka dni po mnie ktoś dużo sympatyczniejszy z twarzy napisał to samo co ja – a już jego artykuł rozpowszechniają wszyscy, a nawet KOD-ownicy i czciciele Transformacji przebąkują, że tekst wart jest zastanowienia. Nie jestem zawistny o pierwszeństwo i o sławę, ale dziwię się temu, że wystarczy być takim byle-czym jak ja, aby mieć „zapis” na rację, w sensie: nie mieć jej, choćby się miało.

Mówię tak dlatego, że Kaczyński ma tak samo: jego asocjacje towarzyskie są słabe, więc nawet jeśli chce dobrze i mówi dorzecznie – to mają go za byle-co i lada-co, chyba że od niego zależą wprost. A kiedy już on czy jego akolici się wygłupią – to już tragedia.

Więc może to i szczęście, że nie jestem w polityce aktorem, tylko co najwyżej komentatorem. Nie kopią mnie za sam wygląd, czekają aż się wypowiem.

Więc zacznijmy od czasów Gierka. Przemiły ten dryblas najpierw został mężem opatrznościowym śląska z zagłębiem do pary, a kiedy Gomułka oszalał – wystawiono go na czoło pochodu. Odtąd zaczęły się w Polsce poważne tęsknoty nie do prześcigania i pokonywania – tylko do przyłączenia się. Do Zachodu. Fabryki domów, łatwe paszporty, „folskswagen” 126p, dwujezdniowe szosy, produkcje na zachodnich licencjach – świat się zmieniał w tempie dużo szybszym, niż nasza kontraktacyjna świadomość. Z prymusa w „obozie” stawaliśmy się zaściankiem Zachodu – i cieszyło nas to jak dzieci obdarowane szeleszczącymi pazłotkami ze słodyczem w środku.

Kiedy zaczęło pękać – wkurzyliśmy się na dobre. Zaczęliśmy warcholić po ursusku i radomsku. Cicha zmowa „narodu z partią” przeciw wichrzycielom – wywiało ją niczym w przeciągu. Gierek też zgłupiał, a kiedy do niego dotarło, o co chodzi – miał już gotową Demokratyczną Opozycję. Co z tego, ze kontrolowaną przez służby? ONA BYŁA!

Niech komentatorzy-krytycy nie zaczepiają mnie o rolę Karola Wojtyły. Może kilkaset osób na świecie rozumie, w co się gra za Portone di bronzo. Ja do nich nie należę.

Poszło teoretycznie o suwnicową. W Polsce mieliśmy wtedy kilkanaście miast, kilkadziesiąt flagowych przedsiębiorstw zwanych „wielkoprzemysłowymi”. Ale punkt zapalny „się wyznaczył” w Stoczni. No, i fajnie.

Władza szybciutko ustąpiła, co dla Gierka okazało się okazją do upadku, a dla samej władzy – do przeformowania Nomenklatury w Garnizonię. Nie będę wyjaśniał, niech intuicja ma pole do popisu. Powiem tylko, że modelowa Garnizonia – to Imperium Romanum.

Jakiś czas dojrzewali jedni przeciw drugim, więc najpierw ONI zagrali jak Trajan z Decebalem, a potem wpadli, wpuszczeni w Las Teutoburski.

Odtąd chodzimy w upierzeniu europejskim, co propagujemy jako przyłączenie nas do wielkiej demokratycznej i rynkowej rodziny, ale w rzeczywistości robimy za czeladników i parobków. Kilka razy dawaliśmy znać, że nam to niezbyt odpowiada, najpierw sięgając po „poskomunistów”, potem po „samoobrońców”, aż ostatecznie sformułowaliśmy warcholskie anty-komitety, z których wyłonił się pieśniarz, obiecujący, że choćby pasy z niego darli – nie zostanie politykiem. Został.

Szanowni!

Na mój niewielki rozumek Polska w tej chwili stoi zdziwiona własną determinacją. Rzecz w tym bowiem, iż „przyjęło” się u nas sądzić, że jedni z natury są stworzeni do rządzenia, a innym nie wolno rządów dać do ręki. Ci co mają tę słuszną naturę władców – mają wielki kredyt zaufania „elektoratu”, nawet jeśli rządzą „pod siebie”, a elektorat pada ofiarą ich chciwości. Ci drudzy natomiast – zanim władzę obejmą – już mają przechlapane, bo się im patrzy na ręce i waży ich każde słowo. Zupełnie tak samo, jak z tym pisaniem bloga wspomnianym na samym początku: tę samą prawdę od jednego autora się przyjmuje w ciemno, bo fajny, a od drugiego – dopiero kiedy ten fajny się przyzna, że ściągał.

Ja tam poglądów politycznych nie mam. To znaczy: nie interesuje mnie gra rozmaitych drużyn o to, która wyżej siędzie. Za to mam poglądy ideowe: nie lubię wyzysku, monopolu, rozwiązań siłowych, pogardy dla maluczkich, politycznej i ekonomicznej oraz społecznikowskiej ściemy. Dopiero – przepuściwszy przez filtr ideologiczny – pozwalam sobie na wygłaszanie filipik politycznych. Ameryka jest najbardziej tępym i zbrodniczym państwem w Historii, inne imperia ledwo za nią nadążają. Oligarchowie wszelkich nacji to łupieżcy, którzy zaczynają od oskubywania rodaków, a potem się „rozwijają”, dopóki ich macki nie obejmą globu. Demokracji jak dotąd nikt nie widział tam, gdzie Państwo stoi wyżej od samorządu. Komunizmu nikt nie będzie znał, dopóki jakiekolwiek państwo będzie „nie-obumarte”. Obywatelstwo oparte na rozeznaniu spraw publicznych i gotowości do ich polepszania – to jest coś, a obywatelstwo oparte na rejestrowym przypisaniu osobie posłuszeństwa reżimowi państwowemu – to tępe władztwo urzędów, służb i organów nad ludzkimi społecznościami. I tak dalej. Cokolwiek wygłaszam „w kwestiach politycznych” – wynika z moich racji-wyborów ideologicznych, przy czym dla mnie ideologia to nie proporce i hasła, tylko rzeczywiste relacje międzyludzkie.

Jeśli nędza w II RP wynikała z narodowo-feudalnego zacofania, to nędza w PRL wynikała z doktrynalnej urawniłowki, a nędza w III RP wynika z kolonizacji Polski (wraz z wieloma krajami regionu) przez „cywilizowany” Zachód. Nędza – to w moich oczach zbrodnia dobrze urządzonej mniejszości na masach gonionych w kieracie dla chwały tych nielicznych. Skoro ludzkość w ostatnich stuleciach zdołała spowodować, że dziś najgłupszy osobnik jednym ruchem palca uczynić może więcej niż 500 lat temu cała wieś przez całe pokolenie – to tylko złej woli zarządców można przypisać tę okoliczność, iż większość obecnie nadal żyje na socjalno-ekonomicznym poziomie sprzed 500 lat, podczas gdy „najsprawniejsi” nie umieją zliczyć swoich dóbr. Postęp nie może polegać na tym, że im większy potencjał wytwórczy, tym więcej bogactwa i władzy w rękach nielicznych. Powoływanie się na gadgety, takie jak ogólnodostępna infrastruktura czy powszechne prawo wyborcze – to tak samo, jakby bydłu uświadamiać, że ma nowocześniejszą oborę i siedem różnych sposobów spędzenia kolejnego dnia, zanim dopadnie go topór. Warunkiem szczęścia ludzkości nie może być nieszczęście większości.

Zawsze zatem będę przeciw każdemu, kto „masy” traktuje jak bydło. Spośród „modeli ustrojowych”, jakie odczu(wa)łem na własnej skórze albo studiowałem z podręczników – to co nazywamy polska Transformacją zaliczam do tych najbardziej paskudnych i nieludzkich. I nijak nie umiem uwierzyć, że liczniejące i potężniejące w ostatnim ćwierćwieczu zło – to przypadkowe patologie, a nie esencja ustroju. Lamenty KOD-owe na rzecz obrony „dorobku” transformacyjnego i dobrego imienia Polski w świecie – może bym rozumiał, gdybym „transformatorów” uważał za debili nie rozumiejących, co czynią.

Co innego „kaczyzm”, który zarówno 10 lat temu, jak i obecnie zrównuje się z dowolnym ustrojem autorytarnym, totalitarnym, komunistycznym, faszystowskim, PRL-owskim. Rozumiem, że nie porównuje się z piłsudczykowską sanacją tylko dlatego, że wciąż żywa legenda Dziadka i Kasztanki oraz Legionów blokuje ten zabieg.

Sięgnę do PRL. Nie widzę wielkiej różnicy między siermiężnym Gomułka a światowym Gierkiem. Obaj mieli tę kluczową skłonność podporządkowania losów Polski globalnym „wyznaniom”: towarzysz Wiesław stalinowskiemu kominternowi, zaś Dobrypan komercjalnej mamonie. Obaj korzystali z entuzjazmu „bydła”, wyrażanymi w okrzykach „Wiesław, Wiesław” albo „pomożemy” – i nakarmiwszy „bydło” tym czego chciało (Wiesław – odwilżą, Dobrypan – koralikami) – przerabiali owo „bydło” na kotlety.

„Bydło” się zerwało z łańcuchów i solidarnie stratowało zarządców – a i tak ci z władców, którzy ocaleli z tej awantury – zagonili „bydło” do nowego kieratu.

 

*             *             *

Mój „globalizm” wyraża się w prostych słowach: Ludzkość od dawna stać na to, by żyła dostatnio bez podziału na władców i rządzonych, bez podziału na krezusów i nędzarzy. Oczywiście, zawsze można sobie wyobrazić jeszcze lepszy komfort, jeszcze subtelniejsze możliwości sprawcze – ale w tym celu niepotrzebna jest nikomu policyjno-militarno-gospodarczo-państwowa zmowa nielicznych przeciw masom, ani taka jak w Korei Północnej, ani taka jak w Ameryce, ani taka jak w Europie.

Mam świadomość, że prędzej czy później czyjekolwiek zapędy w koncentrowaniu bogactwa i władzy oraz „rządu dusz” skończą się marnie dla koncentratorów – więc mój wybór polega na tłumaczeniu koncentratorom jak komu dobremu: dajcie masom odetchnąć, przyspieszanie, pogłębianie, umacnianie, prześciganie daje już teraz znacznie więcej złego niż dobrego. Weźcie tyle, ile udźwigniecie – i resztę zostawcie, bo wy nie korzystacie, a pęcznieje gorycz przeciw wam. Po dobremu mówię.

W tym sensie doceniam gesty globalnych krezusów, którzy – nieudolnie, może nawet tylko „pod publiczkę” – słuchają „mnie” i wyzbywają się nadmiarów. Ale uważam, że to dopiero jaskółki, nieliczne wobec chmary sępów, a do tego jeszcze nie spotkałem władców, którzy poszliby ich śladem.

 

*             *             *

Kiedy „kaczyści” nieudolnie i bez wprawy pompują w upadające gospodarstwa domowe jakiś rodzaj prewencji przed nędzą – cenię ich wyżej niż transformatorów, którzy przed żadną podłością i paskudztwem się nie cofnęli, byle gospodarstwa domowe oskubać. Kiedy „kaczyści” koncentrują władzę nielicznych nad licznymi, taka „na wszelki wypadek” – to powiadam: to już przerabiałem na własnej skórze, nie warto, nie wyjdzie nikomu na dobre.

Dziś moim polityczno-ideologicznym zajobem jest to, co ostatnio zawarłem TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ. W kółko od lat wałkuję te tematy „piórem i czynem”. Na razie wychodzi tyle, że „ci sympatyczniejsi” więcej z tego mają chwały niż ja, który stoksyczniałem w międzyczasie. Niech im będzie, byle nie fałszowali, komponując swoje przeboje na moim „demo”.