Pora się zdefiniować. Sturm und Drang nadchodzi

2013-09-06 07:46

 

Demokracja – obok takich wytrychów jak „system”, „człowiek”, „maszyna”, „gra”[1] i jeszcze paru innych – jest słowem używanym na tyle powszechnie, że nadużywanym: stanowi nieomal przerywnik intelektualny, wytrych, argument kanoniczny, powalający a’priori wszelki sprzeciw na łopatki, prawie zawsze używa się go „z dużej litery”, stąd niemal co chwila i co dyskusja – mamy zupełnie rożne owej demokracji pojmowanie i różne tego słowa zastosowania. Co prawda, wyrażam przekonanie, że wszystkie one mieszczą się w tych kilkunastu prerogatywach (atrybutach) wymienionych u końca tej notki w długiej liście, ale też sama ich ilość prowokuje do wielkiej różnorodności w interpretacjach i zastosowaniach słowa i pojęcia.

Przeciwieństwem demokracji jest – w języku potocznym[2] – totalitaryzm, dyktatura, absolutyzm, zamordyzm, w każdym razie taki sposób zawiadywania/gospodarzenia sprawami publicznymi, który dzieli zainteresowanych na tych, co „mogą” i tych, którzy „powinni”, na rządzących i rządzonych, na Górę i Doły, na elitę i masy, na wybrańców i elektorat, na MY i ONI. W tym sensie demokrację ustawia się jako świątynię zbiorowego samostanowienia wszystkich o sobie wobec wszystkich innych we wspólnym interesie – i stąd, z takiego myślenia bierze się wszelka niemal argumentacja tych, którzy nie są zadowoleni z kondycji demokracji w jakiejś przestrzeni lub wprost wskazują na jej niedostatek i deficyt. Można powiedzieć, że jeśli tylko spostrzegamy gdzieś krystalizowanie się warstw My i Oni – jesteśmy prawie pewni, że tam właśnie demokracja ustępuje, przeszła do odwrotu, a jej poszukiwania stają się coraz bardziej trudne, aż do beznadziejności.

Jak to bywa z niedoścignionymi wzorami, z wszelkimi ideałami czy absolutami, na tle demokracji różnorakie interesy polityczne uruchamiają wielką grę pozorów, w wyniku których szary lud ma nie tylko pozostawać w przekonaniu, że demokracja jest możliwa i być może obecna właśnie tu, gdzie ten lud żyje na co dzień, ale też wskazuje się temu ludowi, kto w jego otoczeniu demokratą właściwie jest. Demokracja jest bowiem maskotką wszelkich sił i grup natury politycznej, państwa w szczególności jako domeny tych sił i grup. W zapamiętaniu zabiegów o dobre imię demokraty nie zauważają one, owe siły, że sam fakt przekonywania ludu do tego, iż to one właśnie są nosicielami idei i praktyk demokratycznych – zaprzecza istnieniu demokracji w przestrzeni, w której taka agitacja ma miejsce.

Trzy powyższe akapity przepisałem ze swojego dawnego tekstu, więc może być, że ktoś mnie przyłapie na tym, iż już to publikowałem[3] (zwłaszcza w nie wydanym dziełku „Demokracja powiernicza”).

Przychodzą takie chwile w każdym życiorysie, kiedy nie da się już bezkarnie żyć w formule „TAK, ALE”. Kiedy głupio i prowokująco brzmią inteligenckie rozprawki dzielące włos na czworo. Kiedy nie sposób zadekować się pod pierzyną licząc, że prześpi się bezpiecznie Sturm und Drang Periode.

Celowo używam tego sformułowania z dziedziny literackiego romantyzmu europejskiego. „Cierpienia młodego Wertera” Goethego oraz „Zbójcy” Schillera opisują stan ducha przenikniętego postawą buntu przeciw uciskaniu mieszczan oraz chłopów, przeciw upadkowi gospodarczemu i kulturalnemu, przenikniętego dramatami jednostek, zwłaszcza tych najbardziej „opornych”, doświadczanego fatalnymi stosunkami społecznymi. Muzyka tego okresu (np. bracia Bach’owie, Haydn) miała "wzburzać uczucia słuchaczy, a wyróżnia się obecnością nieoczekiwanych pauz, gwałtownych modulacji oraz nagłych zmian dynamicznych".

Mniej-więcej od 7 lat używam, z wyrachowaniem, określenia Mega-Neo-Totalitaryzm na określenie tego, co jest Systemem-Ustrojem „obowiązującym” w Polsce. Samo słowo „totalitaryzm” jest dość dobrze znane każdemu. W systemach totalitarnych (korzystam z Pedii) życie ludzi podporządkowane jest wszechobecnej kontroli ze strony władzy. Wyznacza ona standardy i normy zachowania, określa status socjalny obywateli, ustala kierunki, obszary i granice aktywności publicznej oraz kształtuje wzorce życia osobistego. Stosowane są: terror i ludobójstwo, obywatele są silnie uzależnieni od Rządu, system rządów dążący do całkowitej władzy nad społeczeństwem za pomocą monopolu informacyjnego i propagandy, ideologii państwowej, terroru tajnych służb wobec przeciwników politycznych, akcji monopolowych i masowej monopartii. Obywatele są instrumentem władzy, potrzebnym do potwierdzenia jej planów i działań. Prawa i wolności obywateli są łamane i zawieszane. Wybory nie odbywają się, a jeśli są organizowane, to mają charakter całkowicie dekoracyjny, ponieważ dominująca siła polityczna decyduje o tym, kto bierze w nich udział i ustala wyniki.

 

*             *             *

W Polsce totalitaryzm jest obecnie zakazany, zarówno zapisem Art. 13 Konstytucji, jak też Art. 256 Kodeksu Karnego.

Ale nie zakazano Mega-Neo-Totalitaryzmu, i to nie tylko dlatego, że jest to nazwa nowa. Toteż ów MNT hula sobie po Polsce w najlepsze, nie niepokojony. Uwaga, teraz będzie się roiło od „…izmów” i słownictwa nie-podręcznikowego, ale trzeba przez to przebrnąć.

Patrymonializm

Składa się ów patrymonializm z czterech podstawowych elementów, charakterystycznych dla każdego z wymienionych wariantów (bizantynizm, carstwo, faszyzm, sanacja):

  1. Jedynowładztwo charyzmatyczne: jednostkowa władza przywódcy (np. Naczelnika, Prezesa, Fuhrera, cara, wezyra) nie jest ograniczana żadnym statutem czy prawem, choć takie atrapy są niekiedy ustanawiane. Przywódca uzurpuje sobie (za bojaźliwym przyzwoleniem otoczenia i „demokratycznych kolegiów”) uprawnienia do dowolnej interwencji w tryb pracy podwładnych i „obywateli”, winą za skutki takich interwencji obciąża wyłącznie poszkodowanego (sic!), zasługi zaś należą zawsze do niego, nawet jeśli zostały osiągnięte wbrew jego wcześniejszym intencjom;
  2. Wyłączna dyspozycja dobrami publicznymi przez przywódcę, realizowana w możliwie największym zakresie bezpośrednio i dosłownie: niezależnie od przeznaczenia i istniejącej dokumentacji (cesje, nadziały, nadania), dysponentem wszystkiego jest przywódca, czemu daje wyraz codziennymi, swobodnymi, niczym nie ograniczonymi decyzjami: tu też leżą decyzje o tym, kto może dorabiać „na boku” lub korzystać z publicznego dobra w postaci przywileju;
  3. Prawo przywódcy do dowolnego dysponowania losami „obywateli” traktowanych jak poddani: polecenia w takiej sprawie są nierzadko zmieniane co chwilę, odrywanie poddanego od codziennych zajęć na rzecz jakiejś nagle pojawiającej się sprawy „wielkiej wagi” („na wczoraj”) – to codzienność państwa patrymonialnego: to samo dotyczy dodatkowych obowiązków, obciążeń, uciążliwości i nierzadko majątku poddanych. Zatem brak jest jednostkowej i zbiorowej swobody „obywateli” wynikającej z praw człowieka, obywatela czy współtwórcy publicznego dobra;
  4. Totalna kontrola informacji: przywódca żąda informacji na każdy temat, po czym każdą redaguje po swojemu: dotyczy to oceny sytuacji, treści korespondencji i komunikatów wewnętrznych i dyplomatycznych, trybu pracy i funkcjonowania, kontaktów wzajemnych „obywateli” i ich stosunków zewnętrznych;

 

Przywódca za każdym razem działa poprzez niejawnych i pół-jawnych hunwejbinów oraz poprzez jawną Nomenklaturę.

 

Okazuje się więc patrymonializm taką organizacją wykorzystującą instytucje państwowości, która opiera się na nominacjach zakładających oświeconość nominatów (im wyżej, tym większa oświeconość), oraz na powiernictwie absolutyzmu kompetencji, sprowadzanych „umownie” przede wszystkim do władzy[4].

Podkreślmy: Patrymonializm to nie tylko formuła rządów politycznych na najwyższym szczeblu: jego cechy noszą powszechnie „rządy” w zakładach pracy, w szkołach, urzędach, placówkach kultury, klubach sportowych, redakcjach, nawet w organizacjach pozarządowych.

Pozostałe „wyróżniki” Mega-Neo-Totalitaryzmu – skrócę na potrzeby notki internetowej, i tak już zbytnio rozbudowanej.

Monoracja

Jest to fenomen społeczno-kulturowy, który uruchamia w każdym obywatelu skłonność do wycofywania się ze swojej racji jednostkowej, grupowej, wspólnotowej, nawet jeśli miałoby to oznaczać podminowanie własnego fundamentu – a w to miejsce uruchamia samoniszczącą gotowość do bezpiecznego oddania się „młynom dziejowym”, do klepania sztanc i formułek „obowiązujących” w przestrzeni publicznej, byle nie podpaść przełożonym, nauczycielom, kapłanom, byle nie narazić na szwank swojej – i tak obiektywnie słabnącej – pozycji. W konsekwencji „panujący” co dzień zyskują miliony (z gruntu nieszczerych, wymuszonych sytuacyjnie) dowodów na to, że wciąż od nowa mają rację w tym co czynią i głoszą. Nierzadko, kiedy dotychczasowa „narracja” bankrutuje – rządzący „kradnie” rację dotychczasowych krytyków, (których nadal gnębi), i staje na czele „reformy uzdrawiającej”;

Wiktygarchia

Słowem tym określam rządy legitymizowane poparciem ofiar tych rządów. Rządzący łupi ludność, rujnuje jej otoczenie życiowe, ciemięży – ale ze względu na to, jest rządzącym – zdecydowana większość ugina się pod tak rozumianym terrorem, skłonna jest płacić nie swoje rachunki i odpowiadać za nieswoje winy, byle nie podzielić losu nielicznych „podskakiewiczów”, którzy zachowują się logicznie z punktu widzenia prawdziwości ocen, ale nielogicznie z punktu widzenia własnego losu, którym tym marniejszy, im większy i dłuższy opór stawiają, im celniej punktują niecnotę, arogancję, niekompetencję władzy. Jakiejkolwiek władzy.

Autosaceryzacja

Pojęć Homo Sacer czy l,uomo senza contenuto, za ich autorem G. Agambenem – używam wciąż od nowa. Nigdy bowiem dość przypominania, że w dobie powszechnego uwielbienia praw człowieka i propagowania postaw obywatelskich – rzeczywistość jest odwrotna, człowiek jest wplatany w coraz bardziej uwierająca sieć pojęć, działań narzuconych z zewnątrz, przez System-Ustrój, niekorzystnych dla jednostek i wspólnot, w tym sensie demutualizujących społeczeństwo, przeistaczających, przepoczwarzających je w zatomizowane zbiorowości ludzi nie mających nic treściwego do powiedzenia, wyzutych z zawartości edukacyjno-obywatelsko-intelektualno-kulturowej, w tym nic do powiedzenia samym sobie nawet, przyklejonych do rozmaitych „nowoczesnych” urządzeń społecznych, dziś występujących w postaci internetu, korporacji, konsumenckich grup lojalnościowych, ale zmieniających się w czasie.

Trash-society

Sformułowałem to określenie jako podsumowanie trzech procesów obecnych we współczesnej rzeczywistości: LEMINGIZACJA POSTAW (czyli baranie, stadne podążanie za jakimiś sztucznymi, wyuczonymi sygnałami i odruchami), AUTYSTYZACJA ZACHOWAŃ (nacechowane tzw. emigracją wewnętrzną, wymuszone przez narastające i liczniejące wykluczenia, masowe zachowania typu „zombi”, wegetatywna powolność wobec rzeczywistości, by w swoim wnętrzu oddać się majakom i nierzeczywistościom, mrzonkom), AREBURYZACJA OBYWATELSTWA (czyli wymuszona rezygnacja z pozyskania rzeczywistego rozeznania w sprawach publicznych i z gotowości czynienia ich lepszymi, a w to miejsce obywatelstwo a’rebours, czyli płać co nakazane, głosuj kiedy każą, melduj o tym co masz, pokornie chyl głowę przed systemem, wszystko w konwencji „przypięcia” do różnych rubryk: PESEL, NIP, REGON, adres, telefon, rachunek, e-mail, profil, itd., itp.).

Samonapędzająca się suicydalizacja

Suicydalność – to nieodparta skłonność samobójcza. W tym wypadku chodzi nie od dramaty psychiczne jednostek, tylko o procesy społeczne. Sprawcą systemowo-ustrojowej suicydalizacji jest przestawienie optyki rządzących z troski o Ludność, Kraj, Gospodarkę – na optykę maksymalizacji Budżetu (centralnego, lokalnego, korporacyjnego). To oznacza, że rządzący są skłonni do bezrozumnego eksploatowania powierzonych środków wytwórczych i zaangażowanych w procesy ludzi, grup, społeczności, środowisk – byle tylko pomnożyć „swoją” część Budżetu (pozostałą o „opędzeniu” wydatków nieuchronnych). Taki mechanizm znakomicie służy rujnowaniu wszystkiego, co się zwie dorobkiem, dziedzictwem, dobrem wspólnym, konstytuantą społeczną.

Paralelizacja socjalizacji

To zawikłane sformułowanie oznacza – w uproszczeniu – że w społeczeństwie wykrystalizowały się dwie równoległe, odseparowane formuły życia społecznego: jedna dla „elit”, które żyją w świecie niedostępnym dla przeciętnego człowieka, uczą się tam norm i „sposobów na życie” nieznanych poza „środowiskami elitarnymi”, przenikniętych arogancją i pogardą wobec „innych-nieswoich” – druga dla ”mas”, które pozbawione są edukacji w zakresie „savoir-vivre”, zachowania przy stole, umiejętności społecznych i politycznych, ale też pozbawione są też pełnoprawnego dostępu do kokonu kulturowo-cywilizacyjnego (techniki, technologie, sprawna infrastruktura, komfort w domu i innych miejscach, edukacja, prawa, art.), no i pozbawione są systemowo-ustrojowego wsparcia losowego, gwarancji zachowania status quo nawet w nieszczęściu.

Powszechna alienacja

Moje „osobiste” rozumienie tego słowa wymienia 4 czynniki alienacyjne: wyobcowanie, przeciwstawienie, przemożność, powodowanie. Rozmaite elementy codzienności (zatrudnienie, lokum, sąsiedztwo, ulica, wioska, dzielnica, ludzie wokół, towary niezbędne, przejawy luksusu) – okazują się ostatecznie „siłami okrutnie nadrzędnymi”, rządzącymi człowiekiem bez jakiejkolwiek jego kontroli nad nimi i nad własnym losem.

 

*             *             *

Demokrację (Rynkowość rozwiązań politycznych) próbuje się przedstawiać jako taki sposób regulowania spraw publicznych (nie społecznych, nie wspólnotowych, tylko publicznych, czyli jawnych i zarazem dotyczących zbiorowości), na który składają się[5]:

  • wolne, powszechne, równe wybory władz, przedstawicielstw, reprezentacji;
  • tajność wyborów w warunkach silnych sporów między opcjami;
  • takież wybory opcji, stanowisk, interpretacji, rozwiązań, kierunków;
  • brak innej drogi sukcesji władzy poza wyborami;
  • wspólne, zbiorowe, społeczne stanowienie norm, zakazów i zaleceń, w szczególności prawa;
  • reprezentatywność wszelkich ciał kolegialnych wobec struktury („mapy”) społecznej;
  • służebność administracji (w szczególności urzędów) wobec otoczenia społecznego;
  • powszechność zasady rozstrzygania na mocy otwartego przetargu i/lub konkursu;
  • równość wszystkich wobec siebie i wobec prawa;
  • instancyjność procesów decyzyjnych;
  • instancyjność procedur prawnych;
  • obowiązywanie każdego prawa od chwili ustanowienia lub później (prawo nie działa wstecz);
  • obejmowanie przepisami prawa również tego, kto go stanowi;
  • bezwzględność prawa, brak wyłączeń wprowadzanych przez obyczaj, praktykę, lobbing;
  • kadencyjność władz, przedstawicielstw, reprezentacji;
  • osobista suwerenność i niezawisłość wszystkich uczestników życia publicznego;
  • swoboda wszelkiej działalności publicznej oraz i niekaralność dowolnych poglądów;
  • zakaz narzucania siłowego (w tym za pomocą prawa) poglądów, stanowisk, opcji;
  • zakaz wymagania publicznych deklaracji we wszelkich sprawach osobistych i intymnych;
  • dobro publiczne wyznacznikiem rozstrzygającym wątpliwości decyzyjne;
  • panująca (dominująca) kultura kompromisu;
  • poszanowanie dla różnorakich mniejszości;
  • równoważenie wszelkich sił i interesów politycznych;
  • „kolejkowanie”, a nie eliminowanie mniej popularnych rozwiązań i kandydatów;
  • pluralizm pojmowany jako powszechna zgoda na różnorodność wszystkiego, akceptacja różnic („różnijmy się pięknie”);
  • gotowość do rozumienia postaw i poglądów interlokutora (do „wybaczania drugiemu, iż nie jest tak doskonały, jak się od niego oczekuje”);
  • gra wszystkich ze wszystkimi o wszystko jako konwencja życia publicznego: konkursy, przetargi, wybory, itd., itp.;
  • umowa społeczna jako podstawa ładu społecznego;
  • powszechna, otwarta (jawna), partnerska dysputa poprzedzająca strategiczne wybory (decyzje);
  • uzgodnienie jako podstawa kooperacji dowolnych podmiotów i jednostek;
  • odpowiedniość, zrównoważenie kompetencji (uprawnień) i odpowiedzialności wszelkich osób, funkcji i urzędów/instytucji;
  • samorządność zainteresowanych jako podstawa zarządzania sprawami publicznymi;
  • samo-odnawialna równoprawność idei, inicjatyw, projektów i działań publicznych;
  • nadrzędność zasady primum non nocere w życiu publicznym, we wszelkich ocenach tego co było, jest i zamierza się;
  • instytucjonalna ochrona równości praw jednostki (człowieka) i mniejszości;
  • obywatelstwo (jego dojrzała pełnia) jako pożądana postawa każdego człowieka;

 

W ogóle demokracja[6] jest jedną z najstarszych, najbardziej klasycznych kategorii pojęciowych w obszarze cywilizacyjnym, który zwykłem nazywać technicznym[7]. Ci, którzy utożsamiają się z tym obszarem, mają niezdrową skłonność do wartościowania innych obszarów między innymi pod kątem obecności tam demokracji lub tylko jej poszczególnych „składowych” wyliczonych powyżej. Stąd zdarza się najczęściej, że wiele regionów świata od zawsze uważa się „tu” za zacofane i barbarzyńskie, a nabierają cech cywilizowanych (w naszych oczach) dopiero wtedy, kiedy „przejdą na naszą cywilizacyjną wiarę”, a przynajmniej oswoją sobie techniczną kulturę i sposób decydowania zbiorowego, na przykład wybory.

Jest jednak demokracja – tej konstatacji starannie unika się w rzeczonym obszarze cywilizacyjnym –niedoścignionym zaledwie wzorem, dążenie do którego jest wartością samą w sobie, bodaj-że większą niż jej zagospodarowywanie, pielęgnowanie, kultywowanie (gdyby okazała się stanem rzeczywistym): w tym sensie demokracja od czasów helleńskich (ateńskich) jest utopią, tyle że z tych utopii, które motywują i są inspiracją w każdej możliwej dziedzinie społecznej i osobistej, zaś w dziedzinie moralności i etyki – stanowią wiecznie pobudzające wyzwanie.

Kolegializm[8] – pierwszy pozór ludowładztwa w nowym, ateńskim znaczeniu – jest w rzeczy samej wyłącznie pozorem wykorzystywanym (a nawet kreowanym) przez inteligentną „głowę polityczną” w celu zabezpieczenia (przedłużenia) sobie czołowej pozycji nawet podczas zbiorowego/społecznego wybuchu niezadowolenia lub podczas rywalizacji z pretendentami. Zauważmy, że tak pojmowany kolegializm nie wynika z mądrości zbiorowej ludu, tylko jest konstrukcją zaproponowaną przez „głowę polityczną” (ew. jej zauszników), do cna anty-demokratyczną, godną miana „manipulacji pierwotnej”.

Od niej już tylko krok pozostaje do tego, aby swoich najważniejszych pomagierów – i współodpowiedzialnych – „głowa polityczna” poleciła wybrać-obrać ludowi, w ten sposób zdejmując z wodza niemal całą odpowiedzialność. Oto, jak zrodziły się rady, wszechobecna formuła pozoru demokracji u wszystkich ludów pierwotnych. Dzisiejsze rady w biznesie, we wspólnotach sąsiedzkich, w aparacie samorządów terytorialnych, w stowarzyszeniach i fundacjach, w spółdzielniach mieszkaniowych, w zgromadzeniach ogródków działkowych, przy wysokich urzędnikach, w obszarze parlamentaryzmu – choć zupełnie różne od tych pierwotnych co do kompetencji – za to co do formuły i sposobu wyłaniania są atrapami, bezpośrednimi spadkobiercami rad wyłonionych tuż po manipulacji pierwotnej. Różnice w kompetencjach wynikają zaś jedynie z faktu, że – w miarę rozwoju społeczności (przede wszystkim rozrastania się) instytucja kontroli bezpośredniej straciła sens i powagę (zatem i skuteczność), więc nawet społeczności tracące poczucie bezpieczeństwa w sprawach publicznych (Gumilov powiedziałby: wybudzające na powrót swoją pasjonarność) nie są w stanie zrealizować, a nawet zdefiniować jakiegokolwiek projektu obierania „głowy”.

 

*             *             *

Wymieniłem 8 elementów, które dziś skłonny jestem wskazywać jako dowody na to, że w Polsce mamy do czynienia z Mega-Neo-Totalitaryzmem: patrymonializm, monoracja, wiktygarchia, autosaceryzacja, trash socjety, suicydalizm, socjalizacja równoległa, alienacja. Pojęcie MNT jest nowe, pewnie je kiedyś rozbuduję ja lub „spadkobiercy”. Ale nie sądzę, by było ono dziś tak niejasne i tak nieprawdziwe, by wyrastać ponad zdolność rozumienia „o co chodzi”.

Powtórzę często głoszoną przeze mnie deklarację: dążę do obalenia porządku konstytucyjnego narzuconego Polsce wbrew woli Ludu po 1989 roku. Z uzasadnieniem – jak powyżej. I nawołuję, by inni też tak czynili.

 

 

 

 

 



[1] Konkurencja, competition;

[2] Słowo „język” oznacza tutaj mniej-więcej „siatka pojęciowa”: chociaż nie lubię słowa „potoczny”, bo kojarzy mi się ono z plebejskim, ludowym, ćwierć-inteligenckim, parafialnym, podlejszym – dufam, iż czytający zrozumie to jako „powszechny w zastosowaniu, za to nieortodoksyjnie precyzyjny”;

[3] Przypomnijmy za szydercą Diogenesem, że w epoce rozkwitu demokracji ateńskiej było tam około 30 tysięcy „obywateli” zaliczanych do czterech klas/warstw (z minimalną migracją pomiędzy nimi) oraz około 300 tysięcy niewolników, stanowiących – o zgrozo – nie tylko margines, ale też karmę dla „demokratycznych” instytucji ateńskich;

[4] Któż nie zauważył, że posłowie w kontakcie z „elektoratem” raczej popisują się swoim wtajemniczeniem, niż wysłuchują „głosu ludu”?

[5] Fachowcy „robiący w demokracji” szybko zauważą, że niektóre poniższe „składowe” są nimi rzeczywiście, inne są zaś albo warunkami, albo przejawami czy konsekwencjami istnienia demokracji: z punktu widzenia rozważań niniejszego opracowania nie ma to znaczenia, co okaże się – miejmy nadzieję – w trakcie lektury; dodajmy, że prezentowana lista prerogatyw demokracji, to „spis z natury”, czyli owoc różnych dysput w bardziej lub mniej zaangażowanych gronach;

[6] Słowo „demokracja” tłumaczy się – z mowy helleńskiej – jako „ludowładztwo” i rozumie się jako „powszechne uczestnictwo wszystkich w zawiadywaniu sprawami publicznymi”;

[7] Rozróżniam cztery równorzędne sobie ścieżki rozwoju cywilizacyjnego: techniczną, pionierską, wegetarną i duchową: techniczna obejmuje Europę (Zachodnią), Amerykę (Północną), w pozostałych miejscach (np. Australia, Japonia, Europa Środkowa) jest fenomenem oswojonym lub oswajanym.

[8] Istnieje dialektyczne przeciwieństwo kolegializmu wobec komunizmu (filozofii wspólnoty): pierwsze oznacza instytucje społeczne, drugie zaś – naturę przenikającą wzajemne obcowanie wszystkich ze wszystkimi: jeśli instytucje społeczne wyrastają z korzeni naturalnych – rodzi się jednia naturalno-instytucjonalna, jeśli zaś instytucje są wydumane, sztuczne, „syntetyczne” – mamy do czynienia z dokuczliwie narastającą dychotomią, „uwierającą” wszystkich i paraliżującą, a właściwie kanalizującą życie publiczne;