Postegzystencja
Na europejskiej ścieżce rozwoju cywilizacyjnego (Egipt faraonów, Bliski Wschód, Hellada, Imperium Romanum, Galia, Iberia, Brytania, Germania, (…), Ameryka) – pojawiało się kilka potęg, które zapadały się pod własnym ciężarem. Rzym upadł – powiada się – zżarty od środka przez ołowicę (ołowiem wykładano akwedukty, szczyt techniki infrastrukturalnej), może też „zapadł” się pod wpływem przerośniętych budżetów, a może u podstaw rozkładu imperium było chrześcijaństwo wypierające politeistyczną kulturę „demokracji”, a może próżniactwo policyjno-pacyfistyczne (zamiast wojen przestawiono się na intrygi)?
Odruchy imperialne – i zapaści po jakimś czasie tryumfów – towarzyszą tej ścieżce prawie cały czas (patrz: hiszpańskie i portugalskie skutki odkryć Kolumba i innych pionierów, patrz: miniona wspólnota brytyjska czy frankofońska, patrz: zapadająca się hegemonia Ameryki).
Europejską „ołowicą najbliższej przyszłości” jest Demokracja Biurokratyczna. Oto biurokracja, której ulubionym zajęciem są regulacje (prawo), statystyki (analizy)i intrygi (gra o udział w podziale) – jedynie w Europie przechwyciła kontrolę zarówno gospodarczą (patrz: kasta top-menedżerów), społeczną (patrz: kasta aktywistów-społeczników) i przede wszystkim polityczną (patrz: kasta legislatorów). Na całym bożym świecie biurokracja albo służy Hierarchiom, albo jest wyrzynana w pień.
Gdyby nie Pi-aR – nie wiedzielibyśmy kto to jest Donald, podobno największy mocarz polityczny, bo moc taką ma funkcja Premiera w Polsce. No, to odbierzmy mu połowę sztabów go obsługujących, zlikwidujmy kilka tzw. Biur – i po Donaldzie!
Polska jest zresztą drugorzędnym przykładem, ale poręcznym, bo tkwią w niej pierwiastki z cywilizacji innej niż europejska (słowiańszczyzna), zaś siermiężna europejskość jest u nas bardziej owocem oswojenia niż przynależności do historyczno-cywilizacyjnej ścieżki europejskiej.
Demokracja w sferze europejskiej filozofii polityki jest tym samym, czym były akwedukty w sferze europejskiej techniki: sama w sobie stanowi oryginalną, wspaniałą konstrukcję pełną trudnych, ale udanych rozwiązań, sama w sobie też niesie biurokratyczną ołowicę. Zresztą, wiele tego co dała i daje światu techniczna ścieżka rozwoju cywilizacyjnego – to dramat zatruwający sukcesy: motoryzacja, uprzemysłowienie, elektronika, informatyzacja. A przede wszystkim pycha i buta, która każe te rakotwórcze wynalazki narzucać całemu światu, wraz z ich owrzodzeniem w dziedzinie społecznej czy art-kulturalnej. Wraz z postępującym „rozdwojeniem” gatunku CZŁOWIEK na fenomen szlachetny (zabezpieczony kokonem cywilizacyjnym) i fenomen podły (wystawiony na bezpośrednie niebezpieczeństwo „zdobyczy” cywilizacyjnych).
Internetowa reakcja na moje dwie notki „prawnicze” (Random virtue testing – kliknij tutaj, oraz Obywatel i „jego” prawnicy – kliknij tutaj), kazała mi napisać powyższy wstęp filozoficzny i kilka zdań poniżej.
Otóż mam najgłębsze przekonanie, że kierunek cywilizacyjny, a przede wszystkim konkretne rozwiązanie rozwojowe, które obserwujemy w Polsce tu-dziś – to jest historyczna pomyłka, która nie zakończy się dobrze.
Przede wszystkim deprywacja obywatelstwa. Nasze społeczeństwo wyraźnie przepoławia się na tych, którzy w jakiś sposób mają dostęp do „wszystkiego co pożądane” (w różnym stopniu, definiowanym kamieniejącą, petryfikującą się hierarchią) oraz tych, którzy są rugowani ze wszystkich wyobrażalnych zdobyczy cywilizacyjnych, ustrojowych, gospodarczych, społecznych. Komunikacja między obiema warstwami – nieuchronnie spada do „zera”.
Deprywacja dotyczy zarówno tego, co materialne, jak też tego, co stanowi kulturowo-cywilizacyjną konstrukcję oplatająco-podtrzymującą tzw. Systemu.
Warstwa mająca „kody dostępu” jest izolowana od warstwy pariasów-proletariuszy ciężkim, wciąż rosnącym murem biurokratycznym – jeśli słowo „biurokracja” kojarzyć nie tyle z Administracją, co z całą Nomenklaturą: administracja, infrastruktura, walory-finanse, polityka, do tego janczarzy i władycy Systemu).
Nomenklatura wycofuje się z jakiejkolwiek roli użytecznej-pożytecznej społecznie, przeistacza się w pasożyta wysysającego żywotne siły z naturalnej żywotności ekonomicznej pariasów-proletariuszy, w czym wspiera ją Państwo, zagnieżdżone w rozmaitych zakamarkach Nomenklatury i pociągające za sznurki.
Nomenklatura odcina się od „realnego soczystego życia”, powołując MUR w postaci PRAWA i jego MANIPULATORÓW, zajmuje się sama sobą, zanurza się we wspomnianych wyżej regulacjach (prawo), statystykach (analizy)i intrygach (gra o udział w podziale) – w zupełnej abstrakcji od tego, co dzieje się rzeczywiście w „normalnym”, codziennym świecie.
Osmotyczna „przepuszczalność MURU znika w oczach, jest już ledwie dychająca, a takie pojęcia jak „izolowane korporacje” czy „dziedziczenie biedy” albo „hermetyczne państwo” i „bezduszne przepisy i procedury” – na stałe weszły do języka opisu tego, co wokół nas.
W dodatku „obsługa Nomenklatury” (służby porządkowe i kontrolne, wymiar sprawiedliwości, policje, itp.) – sądząc po sobie – wbrew wszystkiemu domniemują u obywatela-szaraka złą wolę, gnuśność, niemotę, winę, przeszkadzajstwo, wredne intencje. Bo sądzą po sobie, wyobrażają sobie, że szarak to taki sam gracz i intrygant – jak oni!
Prawo – cały ten system i jego „operatorzy” – to pole gamblingu, a nie zaprowadzania czy przywracania Sprawiedliwości czy dobra obywatelskiego. Pole żonglerki przepisami i procedurami, a nie rozstrzygania między Racjami!
Każdy, kto umie liczyć, ten wie, że taka konstrukcja zapadnie się pod własnym ciężarem, w dodatku w błogim śnie Nomenklatury, która już wyraża zdziwienie, ilekroć ktoś apeluje o wrażliwość społeczną i podobne dyrdymały. No, owszem, jako hobby dla szczególnie „miękkich” nomenklaturszczyków.
Czy ktoś „szary” cokolwiek z tego zrozumie?
* * *
Jest promyk nadziei: Nomenklatura, tworząc prawa dla siebie, absolutnie nie stosuje go (i nie stosuje się do niego) w stosunkach z pariasami.
Nomenklaturę trzeba zatem postawić przed Sądem, na mocy jej własnego prawa! I to prędko, póki czas! Zanim nie ogłosi ona pakietu ustaw wyłączających ją samą spod działania prawa, spod odpowiedzialności przed Ludem, któremu już tylko pozostanie bierne, post-egzystencjalne przyglądanie się, jak bawi się Nomenklatura pożerając co i raz kogoś z Ludu!
Polska, kraj z pogranicza Europy, to papierek lakmusowy całej tej europejskiej demokracji: Polska wyradza się w nomenklaturowego potwora szybciej, wręcz pośpiesznie, bez oglądania się na „protokół” i savoir-vivre, bez zachowywania pozorów. W Strassburgu Polska i jej Nomenklatura przegrają (póki co). Bo – powie Polsce Europa – trzeba zachować poczucie smaku.
Oto kierunek, który podpowiadam. Może sam tędy podążę…?