Powyginać tryby

2016-12-09 08:15

 

Kod genetyczny – na przykład ludzki – powstawał wystarczająco długo, by przyjąć, że jest „nie do podrobienia”. Więcej: nawet między ludźmi, czyli w ramach jednego gatunku, mamy kilka miliardów kodów osobniczych. To powoduje, że dowolna próba „zarządzania” kodem prędzej okaże się szkodnicza, niż cokolwiek udoskonali.

No, a herostratosów-ci u nas dostatek.

System-ustrój (ekonomiczny-społeczny-polityczny) jest jak ten kod genetyczny: sam z siebie jest może dużo prostszy, ale przecież zanurzony jest w nawarstwionych stuleciami okolicznościach kulturowo-cywilizacyjnych, ukraszonych okolicznościami psycho-mentalnymi.

No, i teraz już jestem na swoim ulubionym koniku, czyli pośród baśni MY-ONI.

Nie mam żadnych wątpliwości, że wszelkie systemy są samo-naprawialne, czyli jeśli chorzeją – to znajdują w sobie witalność ozdrowieńczą, nawet kosztem tego, że na chwilę porzucą „normalne” obowiązki. Rzecz w tym, że niektóre „naturalne” metody samo-lecznictwa polegają na odrzuceniu chorej tkanki: niepełnosprawnych, nieudolnych, przestępców, uzależnionych. A człowiek umówił się sam ze sobą, że to nie są dobre powody, by się takich ludzi pozbywać na zawsze, że odrzucenie tkanki bezużytecznej trwale lub chwilowo – jest niehumanitarne.

To jest umowa, zawsze można ją zmienić, ale jak na razie w co najwyżej 10% społeczności ludzkiej nie-humanitaryzm jest przyjęty jako właściwy.

Dlatego wszelkie manipulowanie ekonomicznym-społecznym-politycznym kodem w taki sposób, aby „za płot” wyrzucani byli słabsi lub wredniejsi – jest nieludzkie.

Czytelnik zauważył, że nie ujadam – tak jak to cięgiem robię – na brak kompetencji czy skłonność do nad-władzy albo do wyzysku i dyskryminacji – tylko na radosno-twórcze gapiostwo, przez które ONI psują kod ustrojowo-systemowy, szkodząc NAM, bo IM się nic nie stanie, tyle TEGO mają.

 

*             *             *

Najbardziej mnie zajmuje, jak łatwo przychodzi „establishmentowi” rozregulowywanie rozmaitych społecznych, gospodarczych i politycznych pokręteł – a potem pacyfikowanie oddolnych reakcji na ten sabotaż. Establishment nigdy niczemu nie był winien, a to, że niekiedy – lub stale – coś się źle dzieje – bierze się jakby znikąd. Co najwyżej „poprzednicy” popsuli.

Za to nigdy nie zapomni establishment tego, że należy mu się należyte (czytaj: sowite) wynagrodzenie za to, że nim – establishmentem – jest. Oraz odpowiednie miejsca w kolejce po apanaże, przywileje, wyróżnienia czy nagrody. No, i przede wszystkim szacunek, żeby byle łach nie obrażał i nie podskakiwał.

Niby to takie proste: wkodować humanitaryzm w naturalne mechanizmy twórcze, samo-naprawialne. Jak dotąd – doświadczając w swoim życiu ładnych paru rządów – nie spotkałem jednak takiego, który poradziłby sobie z tym prostym wyzwaniem…

Prędzej zdolni są wszystko powyginać…