Prezydent

2015-03-07 09:28

 

Instytucja Prezydenta – to od zawsze instytucja wieńcząca formułę „głowy” (państwa, zgromadzenia, organizacji).

Przewrotnie, zamiast opowieści o sułtanach, carach, faraonach, szachach – użyję dwóch stricte europejskich pojęć: „arengo” i „doża”. Wywodzą się one z Wenecji. Słowo „serene” oznacza po włosku „spokojny, pogodny, najjaśniejszy”. Ponad tysiąclecie funkcjonowała mniej-więcej w stałej formule Serenissima Repubblica di Venezia.

Miała ona nie tyle charakter budżetowo-władczy, ile samorządowo-powierniczy. Była miejską komuną, której pomyślność wynikała z dobrego położenia geograficznego (ubocze Morza Śródziemnego, basenu dziesiątków kultur) jak też celnego wyboru „narodowej profesji”, czyli kupiectwa hurtowego wspomaganego rozbudowaną siecią logistyczną.

Jest cywilizacyjnie wielka różnica między łupiestwem (przymusowym pozbawianiem  kogoś dorobku) a kupiectwem (dobrowolnym dzieleniem się z kontrahentami ich dorobkiem). Wenecja żyła z marży i narzutów. Marża zawiera w sobie i reprezentuje wartość dodaną (wyszukanie towaru, transfer, zabezpieczenie, konfekcjonowanie, magazynowanie), narzut ma charakter korzyści nadzwyczajnej dyskontującej sprzyjające okoliczności, uznawane przez strony transakcji za obiektywne, nie sprokurowane.

Serenissima zatem korzystała z doświadczeń fenickich, a odrzuciła doświadczenia imperiów garnizonowych.

U swego zarania (miasto powstało w 452 roku)Wenecja była miastem kupieckim, ogniwem w konstelacji bizantyńskiej. Bizancjum nie miało zwyczaju wtrącać się w sprawy prowincji i „agend”, jeśli wywiązywały się one zależności wobec suwerena. Trzeba wiedzieć, że rząd Bizancjum (odpowiedzialny za codzienność imperium) zajmował się głównie opodatkowywaniem „przedsiębiorców”, gospodarstw domowych i poszczególnych osób – a następnie redagowaniem budżetu (lub w odwrotnej kolejności). Czyniły to w jego imieniu rozległe prefektury pretorium (Wenecja wraz z Afryką zaliczone były jako jedna całość), dzielące się na „diecezje”, te zaś „civitas”.

Mając „dobrą opinię” w Bizancjum, Wenecja otrzymywała rozmaite potwierdzenia swojej samorządności, co pozwoliło jej budować wewnętrzną, odrębną od bizantyńskiej samoorganizację. Ta oparta była na biznesowym konsensusie oligarchów, ci zaś włączyli wszystkich dorosłych do procesu samoorganizacji, w formule zebrań-konsultacji (arengo), a proces ów był autentyczny, nie-fasadowy: dopiero później rosnąca liczba ludności skłoniła oligarchów do zainstalowania w tym ustroju rozwiązań pośrednich i establishmentowych. Ta oligarchiczno-demokratyczna formuła wieńczona była przez dożywotnią funkcję doży, który – mając duże kompetencje – był jednak skrępowany przez „lobby mega-kupieckie” poprzez liczne rady, sądy i podobne organy „demokratyczne”.

Urósłszy w bogactwo kupieckie, wykorzystując nie zawsze najlepszą kondycję wewnętrzną Bizancjum, Wenecja stopniowo stawała się ekonomicznym super-graczem basenu Morza Śródziemnego. Tyle że „arengo” ograniczano wciąż do miasta Wenecji, a tereny przyłączane nie doświadczały dobrodziejstw i błogosławieństw takiej demokracji, co uczyniło Wenecję podobną politycznie do helleńskich „polis”, gdzie Agora obejmowała swą demokracją ok. 10-30% populacji obywatelskiej, a pozostała ludność – wolna i niewolnicza – mogła sobie na to wszystko co najwyżej popatrzeć i sarkać.

*             *             *

Niedocenianym wkładem Wenecji w patologię (fasadowość) demokracji jest właśnie kolonizatorska, właściwie faktoryjna formuła „arengo”: kraje znane dziś jako demokratyczne zarządzane są w sposób skrajnie zhierarchizowany (choć nieco hybrydowy poprzez krzyżujące się kompetencje), ale w ten niemal garnizonowy ustrój wplecione są – niczym marionetki na licznych sznureczkach przepisów, procedur, kontroli – miriady rad i innych kolektywów, wehikułów złudzeń obywatelskich symbolizujących demokrację.

W takiej formule ulokowany jest „doża”, noszący najczęściej tytuł urzędowy „przewodniczącego” (president). Jest on całkowicie podporządkowany konstelacji oligarchicznej, reprezentującej interesy mega-biznesu, mega-mediów, mega-służb, mega-gangów, mega-polityki. Ten swoisty Pentagram jest zmorą wszelkiej demokracji: nie ma nad tym kontroli żaden zbiór narzędzi obywatelskich, np. wybory, absolutorium, inicjatywa prawodawcza, konsultacje społeczne. Jeśli „doża” jest kolektywny (np. w PRL Rada Państwa) – kontrola obywatelska ma moc zbliżoną do „zera”.

 

*             *             *

Ktokolwiek kandyduje do funkcji Prezydenta RP, a nie rozumie powyższego schematu – jest zwykłym głupcem nie wyposażonym w żadne realne kompetencje. A ktokolwiek rozumie – to albo jest cynicznym prestidigitatorem, albo pretenduje do roli rozsadnika systemu-ustroju.

No, to sobie wybierajmy…