Próchniejące prawo własności

2010-09-07 05:52

 

Żyjemy w takiej epoce – i w takim miejscu na Ziemi – w którym „święte prawo własności” jest powszechnie uznawane za coś nienaruszalnego, za opokę kultury i ładu społecznego, a przynajmniej gospodarczego.

 

Apologetom owej świętości przypomnę, skąd wzięło się owo prawo i jego współczesna moc.

 

Gdzieś tam, kiedyś tam, u zarania, własność stanowiła wzmocnienie obszaru intymnego, osobistego: odtąd –dotąd jest moje (nasze) i wara komu innemu. Odpowiednik „terytorium”, dość dobrze rozpoznanego przez naukę fenomenu, wokół którego toczy się życie Fauny i Flory.

 

I w tej właśnie konwencji, integratora obszaru intymnego, aspektu „terytorium”, własność funkcjonowała jeszcze w Wiekach Średnich. Oto w tych czasach jeszcze kluczową instytucją, porządkującą życie społeczności ludzkich, było Urodzenie (pochodzenie): z samego faktu, że było się progeniturą kogoś z tytułem szlacheckim (a tych było rozmaicie i co niemiara) – aby mieć zagwarantowaną ponadprzeciętną pozycję społeczną. Tytuł szlachecki koniecznie, bezwarunkowo wiązał się z „nadaniem”, czyli ze swoistym uposażeniem w postaci jakiegoś majątku. Majątkiem tym jedni szlachcice (dobrze urodzeni) gospodarowali, zarządzali, inni zaś „zadowalali” się trybutem, podatkiem czy innymi opłatami.

 

Tytuł szlachecki, a ściślej Urodzenie, było swoistym Kapitałem, tytułem do dochodu. Nie trzeba było żadnych innych talentów ani zabiegów.

 

Degeneracja Urodzenia jako instytucji kluczowej, podporządkowującej sobie wszystkie inne instytucje „obowiązujące”, zakodowane w społeczeństwie, rozpoczęła się pod koniec wieków średnich. Wtedy bowiem okazało się, że krzepnie warstwa społeczna niezwykle przedsiębiorcza, efektywna, dające główne źródła dochodów skarbowych (skarbcowych), ale pozbawiona Urodzenia: byli to kupcy, finansjerzy i producenci, a także gospodarze ziemscy nie będący „urodzonymi” feudałami.

 

Szlag trafiał tych „kiepsko urodzonych”, że utrzymują Monarchię, maja w kieszeni wszystkich niemal Urodzonych, a na salonach robią za Nikogo, wpuszczani są tylnymi drzwiami, ostatecznie muszą kupować tytuły szlacheckie (i ich duchowne, księże odpowiedniki) metodą żeniaczki lub wprost, jak na targowisku.

 

To oni wywołali serię buntów przeciw Monarchii, zapamiętanych przez Ludzkość jako Rewolucje (nie były one zrywami lewicowymi, mimo pozorów, tylko pieczętowały zniesienie Monarchii). Zamiana instytucji kluczowej z Urodzenia na Własność nie odbyła się z dnia na dzień. Ale w miarę kolejnych burzliwych wydarzeń pośród elit rugowano Urodzonych, a w to miejsce przychodzili Właściciele. Stara Hierarchia Społeczna waliła się w gruzy, najpierw próchniejąc, w to miejsce wyrastała świeża, efektywna, dająca licznym nadzieje na karierę, awans społeczny bez konieczności powoływania się na szlachectwo.

 

Dziś dla każdego w naszym regionie świata oczywistym jest, że im więcej kto ma, tym więcej może, tym sprawniej pomnaża swoje dochody. Podstawowym kapitałem stała się Własność, zatem próbuje się tej instytucji podporządkować wszystko, co może przynieść jakiś dochód: prawa do talentów piłkarskich, prawa autorskie, prawa do marki, nazwy, nazwiska, prawa do receptur, do pisania i filmowania czyichś życiorysów, do wszystkiego, co może okazać się „majątkiem produkującym zyski”.

 

W tym sensie prawa własnościowe są uświęcone kulturowo. Do czasu, kiedy Własność i budowane na tej instytucji hierarchie społeczne staną się mniej efektywne społecznie, mniej atrakcyjne niż inny tytuł do dochodu.

 

Na przykład Dyplom, certyfikat wiedzy i umiejętności. Nie jest to dziś instytucja kluczowa, nie Rozum i Inteligencja (osobista) decydują o tym, jak kształtują się nasze dochody, ale już rodzi się „próchnica” instytucji Własności: tak jak niegdyś ludzie majętni kupowali sobie Urodzenie, co ostatecznie powaliło te instytucje kluczową, tak dziś dysponenci najlepszych Certyfikatów przejmują rozmaite połacie Własności w swój niepodzielny zarząd. Znamy pojęcie „gospodarki opartej na wiedzy” i kilka podobnych zawołań: to one sygnalizują, że gaśnie i próchnieje „czysta i gołą” instytucja Własności. Jeszcze się broni, jeszcze okopała się w podmiotach zwanych Bankami, Funduszami, Budżetami, Ubezpieczalniami – ale poprzez formułę Venture Capital, poprzez rankingi uczelni i periodyków naukowych, zaczynają ustępować one Think-Tankom, firmom doradczym i audytorskim, zespołom eksperckim.

 

To tam produkuje się największe pakiety Patentów, Praw Autorskich, Certyfikatów, Gwarancji Zgodności, Wiążących Analiz i Raportów, itd., itp.

 

Łatwo jest mi wyobrazić sobie taki moment w Historii, kiedy powszechnie będzie się odmawiało prawa do zysku tym przedsiębiorcom, którzy nie wykażą się odpowiednim „wsadem naukowym” swoich produktów. Tak jak niegdyś odmawiano posłuszeństwa szlachetkom, za którymi nie stała odpowiednia moc finansowa.

 

Wehikułem przenoszącym Ludzkość od Własności ku Dyplomowi, jest Samorządność, powiązana nierozłącznie z Obywatelstwem, Demokracją, z obumieraniem Państwa i wypieraniem go przez samorządne i kolektywne Rady. Brzmi to znajomo i dla wielu „trąci Leninem”, ale pożyjemy-zobaczymy. No, może jeszcze nie my zobaczymy, ale najbliższe pokolenia.

 

Demokracja jeszcze w Atenach była pojęciem-ideą nierozłącznie powiązaną z elitarnym gronem liderów Agory (a w Rzymie – Forum). Dziś Demokracja wiąże się nam pojęciowo z formułą „tyle znaczysz ile masz” (choć pozorowana jest pełna równość uprawnień i dostępu do społecznej puli dobrobytu), „jutro” zaś Demokracja będzie ściśle powiązana z Rozumem, Wiedzą, a właściwie z ich formalnymi poświadczeniami w postaci Dyplomów, Patentów, Certyfikatów.

 

W tym kontekście też warto zapoznać się z Ugodą Sierpniową, jaką proponuję od dawna pod rozwagę Tym, Którzy Mogą i Chcą.

 

 

Kontakty

Publications

prawo własności

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz