Przekleństwa współczesności

2015-06-27 18:16

 

Każdy z nas zastanawia się – najczęściej kiedy dopiecze nam doczesność – nad tym, „kto wymyślił schody”. Zauważmy, że schody są jednym z najdawniejszych ludzkich wynalazków, ale tylu ludzi je błogosławi, ilu przeklina. Dlatego szczęśliwy ten, kto wymyślił schody: nikt go nie zna z imienia i nazwiska, więc nawet w zaświatach – jeśli się sam nie wyda – może liczyć na święty spokój.

Tego świętego spokoju nie mamy na co dzień. Wystarczy tych siedem poniższych udręk, a to przecież wierzchołek góry lodowej!

1.       Granice. O ile w rozmaitych przeszłościach można było znaleźć jakieś racjonalne uzasadnienie dla istnienia granic, o tyle w czasach, kiedy światem rządzą coraz jawniej korporacje międzynarodowe – granice tracą sens zarówno jako punkty kontroli ruchu osobowego i towarowego, jak też jako „limesy” stanowiące jeden z atrybutów Państwa. Najprawdopodobniej skończy się to wszystko rozwiązaniem polegającym na „dopuszczeniu”: osoby i towary wskazane przez jakąś procedurę będa mogły wedle poziomu „dopuszczenia” przekraczać granice, pozostałe zas zostana uwięzione (ekonomicznie lub poprzez „rejestry” wewnątrz granic, nie tylko państwowych;

2.       Podatki (oraz liczne cła, opłaty, akcyzy, certyfikaty mające charakter powszechny i prawie bezwzględny). U teoretyczno-ideologicznych podstaw podatków leży zarówno solidaryzm społeczny (administrowany przez Państwo), jak też lista konkretnych zadań budżetowych, które powinny być sfinansowane przez ogół obywateli. Jednak element przymusu, nieuchronności i oraz prerogatywa państwowej przemocy wobec unikających opodatkowania (stosowana wybiórczo) – do tego stopnia oddaliła podatek od formuły „public collection” (zbórki społecznej), że oczywistością stało się mnożenie budżetu (i przymusu oraz gamy podatków) graniczące z patologią rządzących dążących do „samozaspokojenia”;

3.       Wybory. Wciąż podtrzymywany jest mit o demokratyczności wyborów (głosowań politycznych). Tyle że takiego czegoś jak demokratyczne wybory – nie ma. Dopóki bowiem obowiązują takie zasady, jak redagowanie list kandydatów przez centrale ugrupowań politycznych (a nie oddolnie), brak realnych możliwości odwołania źle sprawującego się wybrańca,  brak możliwości egzekwowania od wybrańca zobowiązań podjętych w kampanii „wyborczej” – dopóty ów wybraniec nie jest reprezentantem i przedstawicielem obywateli-wyborców, tylko jest członkiem lub wyrobnikiem grupy trzymającej władzę, w takim zakresie, w jakim ta grupa ugrała w głosowaniu swoją pozycję i w takim zakresie, w jakim grupa powierza mu obowiązki i ma wobec niego realne sankcje;

4.       Zatrudnienie. Instytucja zatrudnienia wykrystalizowała się jako pośrednia – pomiędzy różnymi pracami będącymi do wykonania w ramach społecznego podziału pracy a ofertą gotowości pracy złożoną z umiejętności, kwalifikacji, predyspozycji ludzkich. Instytucja zatrudnienia stała się współcześnie patologicznym jarzmem: mnóstwo jest spraw do załatwienia dla powszechnego dobra, ale większość z nich „nie opłaca się” wykonywać z powodu rozlicznych okoliczności formalnych, jakie towarzyszą zatrudnieniu. Pęcznieją służby pośrednictwa pracy (państwowe i komercyjne-prywatne), rosną fundusze walczące z bezrobociem i patologiami tzw. rynku pracy – ale zarówno bezrobocie, jak też owe patologie mają się świetnie;

5.       Urzędy. We współczesnym świecie – zarządzanym-kontrolowanym jawnie przez urzędy, służby, organy i przepisy, a niejawnie przez „siły gospodarcze” – tzw. kompetencje urzędnicze wgryzają się w każdy wyobrażalny zakamarek rzeczywistości. Cokolwiek uwiera Ludność albo Państwo (elity władzy) – znajduje swoje odzwierciedlenie w kompetecjach przydzielanych jakiejś komórce urzędniczej albo całemu urzędowi, służbie, organowi. W najlepsze hula tzw. prawo Parkinsona, w najlepsze też hula bezczelne preparowanie coraz to nowych „społecznych potrzeb”, dla których powołuje się nowe placówki, a jeśli nawet powszechnie wiadomo, że pleni się biurokratyzm – nikomu zdaje się to nie przeszkadzać, w każdym razie wykazujemy w tej sprawie daleko posuniętą bezsilność;

6.       Informacja. Jeśli „typologia” informacji pozwala wyróżnić informację suchą, reklamę i propagandę – to we wszystkich tych dziedzinach mamy do czynienia przede wszystkim z olbrzymim chaosem, z gęstniejącą „chmurą tagów” (znaków, sympoli, wytrychów, zawołań), do której trzeba angażować społeczną inteligencję (detekcję, selekcję i wnioskowanie decyzyjne), ale też z celowym lub poprzez „kumulację błędów” przeinaczaniem prawdy w nieprawdę. Jeśli to działanie jest celowe – rujnuje społeczne rozeznanie w sprawach publicznych, a do tego przenosi człowieka w świat nierzeczywisty, zwany wirtualnym. W warunkach pierwotnych człowiek nauczył się poruszać w naturalnym chaosie informacyjnym: w obecnych warunkach syntetycznego świata człowiekowi daleko jeszcze do perfekcji;

7.       Normy. Czyli przepisy, procedury, algorytmy, standardy, certyfikaty, itd., itp. U zarania tak pojętej normalizacji człowiek oczekiwał, że jego porządkujące dzieło otworzy pośród mnogości zdarzeń i procesów swoiste autostrady, arterie decyzyjne i behawioralne. Dzis jednak osiągnięto taki stan w tej dziedzinie, że nie sposób wykonać jakieś działanie oczywiste z racjonalnego punktu widzenia, zanim nie znajdzie się dla niego uzasadnienia-usprawiedliwienia pośród norm (tak jak wyżej je opisano), co oznacza, że chorzy umierają na progu szpitali, windykatorzy łupią nie będących dłużnikami ludzi, sądy skazują niewinnych. Kolejnym, nieuchronnym, oczywistym przedłużeniem tej patologii jest celowe „falandyzowanie” lub wprost omijanie norm;

Politycy zabawiają nas rozmaitymi obietnicami, czegóż to nie dokonają, kiedy zagłosujemy na nich w udawanych wyborach. Niech się zabiorą choćby za tych 7 grzechów współczesności – i juz będzie fajniej.

Rzecz w tym, że tych 7 – i wszelkie inne wyobrażalne przekleństwa – to obszar ścierania się i generowania potrzeb i interesów, tych całkiem konkretnych, namacalnych, żywotnych. Czy ktokolwiek z nas wyobraża sobie, że wstaje rano, a tu jakaś całkiem nieznana stacja nadaje swoje audycje, ulica zniknęła, a wraz z nią sklepy, kawiarenki, tramwaje, telefon zamienia się w urządzenie o zupełnie innych funkcjach niż wczoraj, ludzie zupełnie nowi wokół?  Nawet jeśli przez ostatnie dziesięciolecie sarkaliśmy na to wszystko, bo hałas, bo nie takie zaopatrzenie, bo nie takie audycje – to nie chcemy, by to wszystko nagle zniknęło. Czujemy się wpisani w ten świat, z którego nie jesteśmy zadowoleni. Znajdujemy w nim swoje miejsce, choćby niewygodne.

Dlatego – nawet jeśli starczy nam odwagi i straceńczych odruchów, by zagłosować przeciw systemowi-ustrojowi-patologiom, to i tak w głębi duszy oczekujemy, że wszystko to zostanie krok-po-kroku ponaprawiane, oczyszczone, a nie za bardzo umiemy sobie wyobrazić, że wszystko wyleci w niebyt i w to miejsce powstanie jakiś nowy ład. A ten nowy ład – jeśli nie daj boże nastanie – to niechby odwoływał się do znanych nam punktów odniesienia, bo najgorsza jest pustka oceanu, gdzie po horyzont nic nie widać...

I to jest najważniejsze z przekleństw, które nami rządzą. Dlatego nawet rewolucje są nam wmuszane, albo dokonujemy ich niechcący, na zasadzie – o rany, ale się porobiło...Przekleństwa współczesności

Każdy z nas zastanawia się – najczęściej kiedy dopiecze nam doczesność – nad tym, „kto wymyślił schody”. Zauważmy, że schody są jednym z najdawniejszych ludzkich wynalazków, ale tylu ludzi je błogosławi, ilu przeklina. Dlatego szczęśliwy ten, kto wymyślił schody: nikt go nie zna z imienia i nazwiska, więc nawet w zaświatach – jeśli się sam nie wyda – może liczyć na święty spokój.

Tego świętego spokoju nie mamy na co dzień. Wystarczy tych siedem poniższych udręk, a to przecież wierzchołek góry lodowej!

1.       Granice. O ile w rozmaitych przeszłościach można było znaleźć jakieś racjonalne uzasadnienie dla istnienia granic, o tyle w czasach, kiedy światem rządzą coraz jawniej korporacje międzynarodowe – granice tracą sens zarówno jako punkty kontroli ruchu osobowego i towarowego, jak też jako „limesy” stanowiące jeden z atrybutów Państwa. Najprawdopodobniej skończy się to wszystko rozwiązaniem polegającym na „dopuszczeniu”: osoby i towary wskazane przez jakąś procedurę będa mogły wedle poziomu „dopuszczenia” przekraczać granice, pozostałe zas zostana uwięzione (ekonomicznie lub poprzez „rejestry” wewnątrz granic, nie tylko państwowych;

2.       Podatki (oraz liczne cła, opłaty, akcyzy, certyfikaty mające charakter powszechny i prawie bezwzględny). U teoretyczno-ideologicznych podstaw podatków leży zarówno solidaryzm społeczny (administrowany przez Państwo), jak też lista konkretnych zadań budżetowych, które powinny być sfinansowane przez ogół obywateli. Jednak element przymusu, nieuchronności i oraz prerogatywa państwowej przemocy wobec unikających opodatkowania (stosowana wybiórczo) – do tego stopnia oddaliła podatek od formuły „public collection” (zbórki społecznej), że oczywistością stało się mnożenie budżetu (i przymusu oraz gamy podatków) graniczące z patologią rządzących dążących do „samozaspokojenia”;

3.       Wybory. Wciąż podtrzymywany jest mit o demokratyczności wyborów (głosowań politycznych). Tyle że takiego czegoś jak demokratyczne wybory – nie ma. Dopóki bowiem obowiązują takie zasady, jak redagowanie list kandydatów przez centrale ugrupowań politycznych (a nie oddolnie), brak realnych możliwości odwołania źle sprawującego się wybrańca,  brak możliwości egzekwowania od wybrańca zobowiązań podjętych w kampanii „wyborczej” – dopóty ów wybraniec nie jest reprezentantem i przedstawicielem obywateli-wyborców, tylko jest członkiem lub wyrobnikiem grupy trzymającej władzę, w takim zakresie, w jakim ta grupa ugrała w głosowaniu swoją pozycję i w takim zakresie, w jakim grupa powierza mu obowiązki i ma wobec niego realne sankcje;

4.       Zatrudnienie. Instytucja zatrudnienia wykrystalizowała się jako pośrednia – pomiędzy różnymi pracami będącymi do wykonania w ramach społecznego podziału pracy a ofertą gotowości pracy złożoną z umiejętności, kwalifikacji, predyspozycji ludzkich. Instytucja zatrudnienia stała się współcześnie patologicznym jarzmem: mnóstwo jest spraw do załatwienia dla powszechnego dobra, ale większość z nich „nie opłaca się” wykonywać z powodu rozlicznych okoliczności formalnych, jakie towarzyszą zatrudnieniu. Pęcznieją służby pośrednictwa pracy (państwowe i komercyjne-prywatne), rosną fundusze walczące z bezrobociem i patologiami tzw. rynku pracy – ale zarówno bezrobocie, jak też owe patologie mają się świetnie;

5.       Urzędy. We współczesnym świecie – zarządzanym-kontrolowanym jawnie przez urzędy, służby, organy i przepisy, a niejawnie przez „siły gospodarcze” – tzw. kompetencje urzędnicze wgryzają się w każdy wyobrażalny zakamarek rzeczywistości. Cokolwiek uwiera Ludność albo Państwo (elity władzy) – znajduje swoje odzwierciedlenie w kompetecjach przydzielanych jakiejś komórce urzędniczej albo całemu urzędowi, służbie, organowi. W najlepsze hula tzw. prawo Parkinsona, w najlepsze też hula bezczelne preparowanie coraz to nowych „społecznych potrzeb”, dla których powołuje się nowe placówki, a jeśli nawet powszechnie wiadomo, że pleni się biurokratyzm – nikomu zdaje się to nie przeszkadzać, w każdym razie wykazujemy w tej sprawie daleko posuniętą bezsilność;

6.       Informacja. Jeśli „typologia” informacji pozwala wyróżnić informację suchą, reklamę i propagandę – to we wszystkich tych dziedzinach mamy do czynienia przede wszystkim z olbrzymim chaosem, z gęstniejącą „chmurą tagów” (znaków, sympoli, wytrychów, zawołań), do której trzeba angażować społeczną inteligencję (detekcję, selekcję i wnioskowanie decyzyjne), ale też z celowym lub poprzez „kumulację błędów” przeinaczaniem prawdy w nieprawdę. Jeśli to działanie jest celowe – rujnuje społeczne rozeznanie w sprawach publicznych, a do tego przenosi człowieka w świat nierzeczywisty, zwany wirtualnym. W warunkach pierwotnych człowiek nauczył się poruszać w naturalnym chaosie informacyjnym: w obecnych warunkach syntetycznego świata człowiekowi daleko jeszcze do perfekcji;

7.       Normy. Czyli przepisy, procedury, algorytmy, standardy, certyfikaty, itd., itp. U zarania tak pojętej normalizacji człowiek oczekiwał, że jego porządkujące dzieło otworzy pośród mnogości zdarzeń i procesów swoiste autostrady, arterie decyzyjne i behawioralne. Dzis jednak osiągnięto taki stan w tej dziedzinie, że nie sposób wykonać jakieś działanie oczywiste z racjonalnego punktu widzenia, zanim nie znajdzie się dla niego uzasadnienia-usprawiedliwienia pośród norm (tak jak wyżej je opisano), co oznacza, że chorzy umierają na progu szpitali, windykatorzy łupią nie będących dłużnikami ludzi, sądy skazują niewinnych. Kolejnym, nieuchronnym, oczywistym przedłużeniem tej patologii jest celowe „falandyzowanie” lub wprost omijanie norm;

Politycy zabawiają nas rozmaitymi obietnicami, czegóż to nie dokonają, kiedy zagłosujemy na nich w udawanych wyborach. Niech się zabiorą choćby za tych 7 grzechów współczesności – i juz będzie fajniej.

Rzecz w tym, że tych 7 – i wszelkie inne wyobrażalne przekleństwa – to obszar ścierania się i generowania potrzeb i interesów, tych całkiem konkretnych, namacalnych, żywotnych. Czy ktokolwiek z nas wyobraża sobie, że wstaje rano, a tu jakaś całkiem nieznana stacja nadaje swoje audycje, ulica zniknęła, a wraz z nią sklepy, kawiarenki, tramwaje, telefon zamienia się w urządzenie o zupełnie innych funkcjach niż wczoraj, ludzie zupełnie nowi wokół?  Nawet jeśli przez ostatnie dziesięciolecie sarkaliśmy na to wszystko, bo hałas, bo nie takie zaopatrzenie, bo nie takie audycje – to nie chcemy, by to wszystko nagle zniknęło. Czujemy się wpisani w ten świat, z którego nie jesteśmy zadowoleni. Znajdujemy w nim swoje miejsce, choćby niewygodne.

Dlatego – nawet jeśli starczy nam odwagi i straceńczych odruchów, by zagłosować przeciw systemowi-ustrojowi-patologiom, to i tak w głębi duszy oczekujemy, że wszystko to zostanie krok-po-kroku ponaprawiane, oczyszczone, a nie za bardzo umiemy sobie wyobrazić, że wszystko wyleci w niebyt i w to miejsce powstanie jakiś nowy ład. A ten nowy ład – jeśli nie daj boże nastanie – to niechby odwoływał się do znanych nam punktów odniesienia, bo najgorsza jest pustka oceanu, gdzie po horyzont nic nie widać...

I to jest najważniejsze z przekleństw, które nami rządzą. Dlatego nawet rewolucje są nam wmuszane, albo dokonujemy ich niechcący, na zasadzie – o rany, ale się porobiło...